sobota, 13 września 2014

Ulubiony napój Shreka

Ponieważ ja raczej "koszerna" jestem i z chłodzących napojów to raczej wodę preferuję, czasami tylko w celu większej rozpusty i zaspokojenia kubków smakowych wleję w siebie troszkę Coca Coli (koniecznie Diet bo normalna mnie w zęby gryzie) lub innego soku na przykład żurawinowego (na nerki ponoć dobrze działa), nigdy więc szczególnie się w półki z napojami nie wpatruję, no chyba że z tymi wyskokowymi bo przy regale z winem mogę stać dwie godziny zanim wybiorę.
No i bardzo się zaskoczyłam wczoraj wieczorem, kiedy do domu wróciwszy zastałam w lodówce butelczynę co prawda odkapslowaną ale nie za bardzo napoczętą, więc uprzednio zapytawszy Synka co to jest i czy moge spróbować, nalałam sobie odrobinę i skonsumowałam. Tak że to co widzicie na zdjęciach poniżej to pozostałości z wczorajszej "degustacji".

Proszę Państwa, przedstawiam coś co skojarzyło mi się momentalnie z filmem "Shrek" i z cudnościami którymi tenże ogr się raczył. Nalepka mówi że to "Fresh Lemongrass Drink with Basil Seeds" czyli świeży napój z trawy cytrynowej z dodatkiem nasion bazylii. Hmmmm... czy ja wiem? Jak tak piszą to chyba wiedzą...
Smakuje jak... no właśnie nie wiem jak co. Dość słodkie, gęstawe i lepkie, ale jednocześnie orzeźwiające, w kolorze wściekło-jasno-zielonym a te małe kulki w środku tak fajnie chrupią między zębami... Czy przypomina Wam to coś? Bo mnie tak, ale nie będę się rozpisywać bo i tak dostatecznie obrzydliwa jestem.







Dzisiaj muszę powiedzieć, wypiłam ze smakiem. Bo ja już taka jestem, zupełnie obrzydliwa :-)
Pozdrawiam, Shrekowa z Bagien!

piątek, 12 września 2014

Humor na weekend

Dzisiaj taki sobie miszmasz naukowo-technologiczny. Rozweselić się trzeba, a co!

Zapraszam!



******
Trzej studenci: mechaniki, chemii i informatyki jadą trabantem. W pewnym momencie samochód zatrzymuje się i nie chce zapalić.
Student mechaniki mówi: To chyba coś z silnikiem ...
Student chemii: Nieee..., to coś z mieszanką...
Student informatyki: Wiecie co wysiądźmy i wsiądżmy, może zadziała!


******
W warsztacie samochodowym klient siedzi w fotelu i czyta gazetę, a na kanale stoi samochód. Przychodzi mechanik i zabiera się za auto. Po chwili mówi do klienta:
- Przydałoby się wymienić świece.
- To wymieniaj pan, tylko szybko.
No to mechanik czuje, że złapał frajera i nawija dalej:
- Pasek rozrządu też do wymiany. Klocki i tarcze też. I płyn hamulcowy, i w chłodnicy, i wycieraczki...
- Wymieniaj pan, tylko szybciej, bo nie mam czasu.
Mechanik skończył, odstawił samochód i mówi:
- No, gotowe.
Na to klient pokazując na samochód stojący przed warsztatem:
- No to bierz się pan teraz za mój.


******
Stary profesor, laureat nagrody nobla z fizyki, jeździł po kraju i udzielał wykładów na temat swoich odkryć. Był tym znużony, bo z wykładów mało kto rozumiał cokolwiek. Mało tego, przez cały czas nikt nie zadał nawet żadnego pytania. Po latach takiego życia bardzo zaprzyjaźnił się ze swoim szoferem. Zaczął nawet zabierać go na wykłady. Czuł się jednak coraz bardziej zmęczony i wypalony. Pewnego razu szofer zaproponował:
- Po tylu latach i tylu odsłuchanych wykładach, znam każde słowo na pamięć. Zamieńmy się rolami. Ja będę udawał profesora, a Pan - szofera. Usiądzie pan wygodnie z tyłu widowni i odpocznie w trakcie wykładu. Pytań przecież i tak nikt nie zadaje.
Tak tez, zrobili. Szofer radził sobie świetnie jako mówca, a profesor odpoczywał.
Pewnego razu na jednym z wykładów, pewien arogancki student postanowił obnażyć niewiedzę profesora. Przeprowadził kilkuminutowy wywód, na temat deterministycznej interpretacji mechaniki kwantowej zakończony pytaniem. Stał z irytującym uśmieszkiem i czekał na potknięcie. Szofer, stojący na mównicy zastanowił się chwilę i odparł...
- To pytanie jest tak banalnie proste, że poproszę o odpowiedź mojego szofera, który siedzi z tyłu.


******
Kilku chirurgów spotkało się na przerwie obiadowej. Rozmawiają o tym, kogo najbardziej lubią operować.
- Ja to bardzo lubię operować księgowych. Wszystko w środku jest ponumerowane.
- Jeszcze łatwiejsi w obsłudze są bibliotekarze. Wszystko mają ułożone w porządku alfabetycznym - twierdzi drugi chirurg.
- Ja to lubię informatyków. Wszystkie narządy oznaczone są odpowiednimi kolorami.
- A ja uważam, że najłatwiejsi do zoperowania są prawnicy. Nie mają serca, nie mają kręgosłupa, nie mają jaj, a głowę i dupę można bez problemów zamienić miejscami…


A na deser dowód jak rozwój technologii wpływa na rozwój gatunku ludzkiego:


Leniwego Weekendu!

środa, 10 września 2014

Jak dwa razy mało nie umarłam.

Jak pogoda piękna to się w domu nie siedzi, wiadomo. Wyciągnęłam więc młodego sprzed komputera i zakomunikowałam że jedziemy w Pentlandy. Pentland Hills to 32-kilometrowe pasmo niewielkich górek ciągnące się na południe od Edynburga, niewielkich bo mierzących około 500 metrów n.p.m. Pragnę w tym miejscu zauważyć że to 500 metrów nad poziomem morza wydaje się wyższe niż na przykład w Polsce, z tego względu że tutaj rzeczywiście ten poziom morza widoczny jest gołym okiem. Oczywiście jak to w górach, wieje tu zazwyczaj jak w przysłowiowym kieleckim, ale da się wytrzymać, bo jak się schowa między górkami to jest cakiem fajnie i spokojnie.
Znajduje się tutaj Centrum Sportów Śniegowych, czynne cały rok, po postu suchy stok narciarski. Reklamują się że jest to najdłuższy suchy stok w całej Europie, ja tam nie wiem, się nie znam, ale jak tak piszą to powtarzam. Wygląda mniej więcej tak:


Są dwa główne stoki i kilka "oślich łączek" o różnym stopniu trudności.


Wielką atrakcją jest tzw. Tubing. Szkoda że akurat nie był używany, ale wygląda tak jak poniżej, a jest to po prostu "zjazd na dupie", czyli w sporych dmuchanych kółkach takich jak ratunkowe:



A tutaj odbywają się specjalnie sterowane zjazdy w wielkich kołach dla malutkich dzieci. Dzieci tych może się zmieścić chyba z osiem w kole, widziałam kiedyś.


O, proszę tutaj widać dokładniej że ludzie jeżdżą na nartach. Kiedyś, jak byłam na samej górze stoku, widziałam jak kilku podrostków chciało przyszpanować jeden przed drugim i wjechali orczykiem z nartami na najwyższy stok. Zjechali na tyłkach, a jeden to się w ogóle nie odważył :-))


Tradycyjnie, dla wielbicieli przybytków:


Jak na warunki polowo-spartańsko-rekreacyjne to nie tak bardzo źle. Tylko trochę papieru na podłodze...


No a jak już weszliśmy na szlak do góry, to oczywiście moje oczy najpierw wypatrzyły to:


Tego kiedyś tu nie było, ja się tego bardzo boję, ja w życiu nie podejdę bliżej, wręczyłam więc komórkę młodemu i powiedziałam "Ić i cykaj"





Widzicie jakie ono ma rogi????


Zdumienie moje było ogromne. Jeszcze w zeszłym roku w tym miejscu były pola golfowe, równiusieńko przystrzyżona trawka, ludzie z wózkami ciągali te swoje kije... A dzisiaj pastwiska, poprzecinane ogrodzeniami. A na nich konie... Widać pozostałości pola golfowego.


Za to z drugiej strony, akurat tam gdzie my idziemy, zupełnie nie ogrodzone, biegające luzem DZIKIE BESTYJE... I to ile ich! Same byki! Oesu!!!


Wiałam pod górę przez te krzaczki aż by się za mną kurzyło gdyby miało co...


Widzicie? Wszędzie są!


Młody zaciągnął mnie "za karę że go wyrwałam sprzed komputra" dziką skarpą na górę. Zero ścieżki, same jagody, a potem paprocie i wrzosy. I bagnisko. I ja w tym wszystkim, zziajana ucieczką przed bestyjami... Wtedy pierwszy raz o mało nie umarłam. Dobrze że jagody były to zdążyłam się pokrzepić przed całkowitą utratą sił witalnych.


Mała panorama miasta. Dopiero teraz zauważyłam jak ciekawie wycięty jest ten lasek koło nieistniejących już pól golfowych.


Udało mi się uchwywić dwa czubki :-)))


Szkoda że zdjęcia takie sobie, akurat słońce świeciło z tej strony gdzie wznosi się pasmo. 


I te wrzosowiska... Muszę przyznać że wrzosy to ja mam ładniejsze w ogrodzie, ale tych tutaj jest zdecydowanie więcej!


Na szczycie jednej w wyższych górek (Allremuir) znajduje się taka tablica, z opisem gdzie są jakie szczyty i jak wysokie. Wydaje mi się że wskazuje równiez Alpy, ale nie da się tego pokazać z tego kiepskiego ujęcia.


I oczywiście selfie :-)


Wracamy. Widzicie to???


Widzicie teraz?


I się cholera nie ruszy! I wtedy o mało nie umarłam drugi raz. Uwierzcie mi na słowo, moje serce zamarło, przestałam oddychać, schowałam się na ile mogłam za synusiem moim kochanym który mnie obronić chciał przed tym potworem jakby co i na paluszkach szybciutko przekradłam się obok tego lucyfera.


Koniki tuz przy płocie miały niezłe widowisko...


Zdążyłam jeszcze szybko cyknąć to zdjęcie pod słońce, zanim odaliłam się w zorganizowanym pośpiechu... Młody to sobie nawet toto po rogu pogłaskał, oesu!!!


Tych pod spodem też się boję,dobrze że chociaz one za płotem...


I tak udalim się nazad skąd przyszlim... Udało nam się nie stracić cennego życia na polu minowym. Ale co tam, jak folklor to folklor, co nie?


A potem pojechaliśmy sobie do MacDonalda na szejka, ale okazało się że maszyna do szejków się zepsuła... I cała wycieczka na nic...

Oczywiście żartuję, fajnie było! Tylko te bestyje... W sumie to nie wiem co lepsze, byki czy łowce...