poniedziałek, 4 sierpnia 2014

O zmaganiach - pewnie po raz ostatni...

Do napisania tego posta natchnęła mnie Anonimowa Czytelniczka (no nie taka anonimowa, skoro dała mi się domyślić kim jest), która w jednym z komentarzy napisała: "Zastanawiające jest dlaczego dusza wędrująca nie może zrealizować marzeń ? A może tu chodzi o karmę - to co dajesz, to wraca..." Napisała owa Czytelniczka znacznie więcej słów, ale ani nie będę ich tu przytaczać, ani nie mam zamiaru się w żaden sposób do nich ustosunkować. Ot, co tam chciała to napisała, buk z nią. Aż mi się rzuca tutaj na klawiaturę inne słowo na cztery litery, ale jak mówi Stardust, tak zupełnie bezkarnie to będę mogła dopiero po pięćdziesiątce więc się jeszcze wstrzymam :-)

"Zmagania duszy z ciałem" to tytuł nad którym zastanawiałam się długo i głęboko. Gdy zakładałam bloga, taki był mój świat. Odwieczna walka sumienia z potrzebami, walka dobra i zła, walka o swoje, która dotyczy nie tylko mnie przecież, myślę że niewielu jest takich których taka wojna jednak nie spotkała. Być może to ludzie bez sumienia, być może znaleźli już swoją ścieżkę w życiu, być może nie mają po prostu na nic czasu. Moja walka duszy z ciałem to głównie historia poszukiwania samej siebie, chciałabym napisać o odkrywaniu siebie na nowo, ale... zauważyłam że nie ma co odkrywać skoro przez całe życie nie było mi dane być tym kim tak naprawdę chcę. Niech więc będzie o poszukiwaniu i odnalezieniu, i choć jeszcze nie jestem do końca pewna czy to co odnalazłam ma jednak jakiś sens, inaczej nie będzie. Najwyżej okaże się za parę lat że życie jest bez sensu, ale w to akurat to ja sama dobrowolnie nigdy nie uwierzę. 

 "To co dajesz to wraca..." Jak zwał tak zwał, dla niektórych może to być karma. Dla innych szczęście. Dla innych po prostu realizacja siebie. Tak, zgadzam się z tym poglądem już od bardzo dawna, szkoda tylko że Ci  którym się tak naprawdę należy, dostali od życia w dupę troszkę za słabo jak na moje pojmowanie karmy. Cóż, pambuk nierychliwy ale sprawiedliwy, mówią. To taka polska karma właśnie, ale gdzie mi tam do polskiej karmy, ja już dawno z niej wyrosłam. Mówią także międzynarodowo że co nas nie zabije to nas wzmocni. I z tym także się zgadzam. Podstawowa zasada - nie dać się zabić, a jak biją to uciekać! Ja tam wierzę w jeszcze jedno - nic nie dzieje się bez przyczyny. Aż niewiarygodnie ile sloganów udało mi się upakować w małym akapicie, a najbardziej niewiarygodne że one wszystkie coś jednak znaczą. Nie byłabym w miejscu w którym jestem dzisiaj gdyby nie znaczyły. Każda osoba z którą się w życiu zetknęłam, każde wydarzenie, odcisnęły na mnie swą pieczęć, jedne mocniej, inne już zdążyły wyblaknąć, ale nie znikną nigdy, bo są częścią mojego życia i doprowadziły mnie do drogi przy której stoję. A to piękna, szeroka, wielopasmowa autostrada jest, mogę sobie nią pędzić szybkim pasem, mogę zwolnić jak się zmęczę i wlec się przy poboczu jak za przeproszeniem baba na drodze krajowej. A najlepsze że nikomu nie będę przeszkadzać, nikogo blokować, bo droga to tylko moja i tylko ja nią jadę. Nie wiem co jest na jej końcu, czy ona ma w ogóle jakiś koniec, bo nie mam czasu na myślenie o końcu drogi którą dopiero zaczęłam podążać. Owszem, zdarza mi się jeszcze sporadycznie spojrzeć gdzieś w bok, bo przecież są liczne zjazdy z autostrady, ale już od dawna wiem że ja nigdzie nie zjeżdżam. Najwyżej do przydrożnej toalety :-)

Żeby nie było, nie jestem taka mądra i taka silna że sobie sama z wszystkim poradziłam. O nie. Tysiące artykułów w internecie i nie tylko, niezliczona ilość książek, obejrzane filmy i nie kończące się rozmowy w sieci i realu - to wszystko bardzo cenne wskazówki dzięki którym przeżyłam najgorsze chwile swojego życia, choć szczerze mówiąc to się teraz zastanawiam - jakie najgorsze chwile mojego życia? No bo czy gorszy jest przedłużający się poród czy ciężki atak kamienia nerkowego? Czy oblanie nogi wrzątkiem czy obcięcie opuszka palca? Czy operacja Migusi czy Tigusia? To wszystko są przeżycia traumatyczne najgorsze do ogarnięcia w danej chwili, to jak burza po której przychodzi spokój i refleksja, że tak naprawdę to każde doświadczenie życiowe czegoś uczy. Przynajmniej mnie bo znam takich którzy niczego się na własnej nawet skórze nie nauczyli. No i buk (czy też raczej inne słowo na cztery litery) z nimi. 

"Zmagania duszy z ciałem" to tylko tytuł mojego bloga. Z nim jestem kojarzona i przy nim chcę pozostać bo to jedno z moich dzieci. Moja dusza się już nie bije z ciałem, bo one stanowią jedną spójną całość, która kocha najbardziej samą siebie. I nie ma to nic wspólnego z egoizmem, a wręcz odwrotnie. Człowiek który kocha samego siebie potrafi kochać również innych. A tym których z jakiegoś powodu nie pokocha, po prostu schodzi z drogi. Cóż, nie można mieć wszystkiego, prawda?


niedziela, 3 sierpnia 2014

Jakoś się kręci


Przepraszam że nie odpisywałam na komentarze, czytałam ale nie dałam rady wejść na bloga bo niestety, a może raczej stety, oprócz kotów mam również inne sprawy życiowe. 
W każdym razie, bardzo się cieszę że ten tydzień się już kończy bo mam go serdecznie dość. Oprócz zapieprzu w pracy i w domu, bo wreszcie zdecydowałam się wyczyścić garaż, musiałam jeszcze robić coś dla siebie, czyli doprowadzić się do wyglądu bo się zapuściłam przez ostatnie dwa tygodnie, to znaczy nie tak bardzo bo jednak jakieś minimalne utrzymanie formy było, ale tylko minimalne więc trzeba się było dokładnie odwszyć. No i jeszcze te historie z kotami. Na dodatek, jakby było mało, opona mi wybuchła w piątek w nocy, pewnie na coś najechałam, nie wiem. Z pomocą życzliwych ludzi udało mi się nie popłakać z tego wszystkiego, a już miałam kompletnie dość, i psychicznie i finansowo, bo operacja Tigusia kosztowała mnie 300 funtów a nie wiadomo ile jeszcze będzie za konsultacje pooperacyjne. No i tutaj muszę się przyznać że dałam dupy i to straszliwie bo okazało się że ubezpieczenie Tigusia skończyło się parę miesięcy temu a ja durna nie przedłużyłam bo miałam znaleźć coś tańszego. No i zapomniałam. I teraz mam. Głupota nie boli, ale trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość. Na szczęście koło było za darmo bo recovery poszło z ubezpieczenia a oponę miałam nowiuśką w garażu, ale to już insza historia. 
W każdym razie. Tiguś będzie żył :-) Bardzo ciężko mu się je ale je i pije. Chodzi z brudną mordką bo ślina cały czas mu wycieka leciutko, staram się mu wycierać jak tylko mogę ale wiadomo, on niedotykalski jest to nie jest tak jakbym chciała. Jego biały krawacik jest buro-brudny bo ta ślina co mu ścieka jest podbarwiona krwią a na tyle ile on mi się daje dotykać to ja mu tego nie jestem w stanie wyczyścić. Futerko mu przecieram jak poradziła Amyszka, to nawet się daje, ale już łapy to nie pozwala dotknąć. Więc wszystkie skarpetki ma w takim samym kolorze jak krawacik :-( bo próbuje sobie tymi łapami w pyszczku gmerać, pewnie go trochę też swędzą te szwy. 
Co do języka,  to założyli mu kilkanaście drobniutkich szwów samowchłaniających się, one mają się wchłonąć do 28 dni, ale wygojenie języka powinno nastąpić w ciągu 7-10 dni. Posklejali mu ten język jak mogli, pani powiedziała że może być leciutko zdeformowany ale nie powinien mieć problemów z czyszczeniem futerka. Antybiotyk który dostał to jest z tych o dwutygodniowym działaniu więc więcej kuj kuj nie będzie, jedyne lekarstwo które mu daję raz dziennie to środek przeciwbólowy i przeciwobrzękowy, ale z jedzeniem on tego nie chce, więc dostaje prosto do pyska. Na szczęście jest taka fajna malutka buteleczka z cieniusieńką strzykaweczką, więc łatwo mi to zaaplikować bezpośrednio. 
Miguśka jest trochę skonfudowana, bo Tiggy wychodzi bardzo rzadko, dużo śpi i generalnie wygląda jak sto nieszczęść. Nie ma kogo zaczepiać. No to wpada do domu i od razu się ładuje na kolana. Pomruczy pomruczy, ponaciesza głaskami i fru z powrotem. 
I tak to.

Na komentarze odpowiadam tutaj, hurtowo. Dziękuję jeszcze raz wszystkim za porady i za trzymanie kciuków. Dobrze że jesteście!



  • Ojej, to się narobiło. Trzymam Mo no kciuki za zabieg i rekonwalescencję. Trzymajcie się.
    Odpowiedz

  • No narobiło się. Najgorsze że zupełnie nie wiem jak i mam wyrzuty sumienia że nie zauważyłam wcześniej bo on z tym przecież chodził kilka dni. Oj ja głupia...


  • Ojej, Iwonko :((( Koniecznie daj znać...
    Odpowiedz

  • Dziękuję Gosiu. Już pewnie wszystko wyczytałaś...

  • będę czekać wraz z Tobą, wiem, że nic Cię nie uspokoi ale na pociechę Ci napiszę - koty zadziwiająco szybko zdrowieją
    Odpowiedz

  • Klarko, Ty jak zwykle masz rację. Nie ma co płackać, trzeba pyszczek wycierać i patrzeć jak się goi :-)
  • Ojj, poważna sprawa...
    Kciuki za Tigusia...
    Odpowiedz

  • Dzięki Krysiu. Sprawa rzeczywiście poważna choć na taką nie wygląda, ale nie zdajemy sobie na codzień sprawy jak wiele język znaczy w życiu kota.

  • Kciuki i usciski dla Was obu!!!
    Odpowiedz

  • Dzięki Aniu. Tiguś wyściskany. W tym wszystkim on NAWET daje mi się czasami dotykać choć warczy na mnie. Dosłownie :-)
  • Trzymam mocno kciuki za Tigusia, musi być dobrze!
    Odpowiedz

  • Dziekuję Aniu. Kciuki jak zwykle pomagają.

  • Jak to sie moglo w ogole wydarzyc, ze kocina przecial sobie jezyk?
    Moje dziewczyny i ja trzymamy lapki/kciuki za Tigusia. Zdrowka! :***
    Odpowiedz

  • Aniu, nie wiem, nie mam pojęcia, gdzie jak i o co. Nawet zaczęłam podejrzewać że mu ktoś specjalnie coś podrzucił, choć to tutaj raczej nie za bardzo prawdopodobne, tu w prawie każdym domu jest kot, to kto by chciał żeby to jego kota to spotkało... Ale nigdy nie mów nigdy. Choć myśl ta jest ostatnia z ostatnich.

  • Bieduleczek! Instynkt glodomora zwycieza wszystko.
    Bedzie dobrze! Najgorsze macie juz za soba.
    Dawaj mu papke, zeby nie musial za duzo uzywac jezorka. ♥♥♥

  • Wiesz jak on wyglądał z tym pyszczkiem w misce??? Jak na chwiejnych łapach wracał do niej za każdym razem gdy go stamtąd próbowałam zabrać? On stać nie mógł, więc się prawie na tej misce położył, przysypiał i tak tkwił... ze dwie-trzy godziny. Masakra.

    Anna Maria P.1 sierpnia 2014 21:28
  • Dobrze, ze w ogole chce jesc. To musi byc straszny bol w jezorku.

  • Ciężko mu idzie, ale je. Wetka od razu powiedziała żeby tylko dostawał papki, nietrudno mi zastosować do poleceń bo on je tylko Felixa i to tę droższą wersję, która jest dosyć miękka i papkowata, ale ja mu to jeszcze bardziej miksuję. Jakoś daję radę. Na szczęście.

  • My też trzymamy kciuki-ja i moja Owczarka-pomyślnego zakończenia i powrotu do normalności:)
    Odpowiedz

  • Dziękuję kochana. Normalność będzie jak Tiguś znowu zacznie jeść swoje ulubione kulki Hillsa. No ale każdy dzień przybliża nas do tego :-)


  • Wiem, po prostu można zwariować z troski o te futrzaki. Czekam na informacje i bardzo bardzo mocno trzymam kciuki.
    Może lisy Iwonko? Bo tam u was jest ich dużo. Córka u siebie w ogródku widziała jak spacerowały sobie. Nie wypuszcza kotka od rana z domu, siedzi on w domu i czeka dopiero gdy wróci z pracy jest wypuszczany. Mimo że to duży kot, wan turecki, ale z lisem nie ma co się mierzyć.
    Odpowiedz

  • Elu, lisy to ja raczej wykluczam, owszem, zdarzają się ale na posesję nie wchodzą bo nie mają jak, bramę mam osłoniętą siatką a płot jest za gęsty. Lis płotu nie przeskoczy, przez siatkę też nie przejdze :-) Kot za to sobie zawsze da radę. Wetka podejrzewa że polizał coś brzydkiego. Głupi łakomczuch :-(

  • Ja dopiero teraz czytam jak już po wszystkim ,ale smutno bardzo :((
    Co się mogło stać , co lekarz mówił ?
    Czasem są ostre trawy , mogą kaleczyć jak żyletka ...
    Kiedyś na forum miau znaleziono kociaka co miał ucięty języczek przez człowieka niestety ... Wszyscy myśleli że sobie nie poradzi , ale dał radę . Nauczył się jeść bez języczka. Warto poczytać o tym TUTAJ 
    Tiguś bez kawałka języczka też sobie poradzi , oby tylko minął ten okres gojenia. Kciuki mocne za koteczka !
    Sprawdź czy pije wodę . Jak nie może to strzykawką dopajaj. Kot musi sie na nowo wszystkiego nauczyć. To samo z myciem. Weź ściereczkę z mikrofibry i wycieraj futerko. Potem wygłaszcz dłońmi . lub szczotką martwy włos.

  • Dziekuję Ci za radę, wiesz że o tym nie pomyślałam nawet? No ale teraz mam na podorędziu zwilżoną ściereczkę z mikrofibry to co jakiś czas go przecieram, protestuje ale jakoś tam mi się delikatnie udaje cokolwiek zrobić. Głaskac się na szczęście daje, ale szczotki nie mogę używać bo jeszcze cenię sobie swoje dłonie. 


    piątek, 1 sierpnia 2014

    Tiguś w szpitalu

    Dzisiaj humoru na piątek nie będzie. Bo mi nie wesoło i wcale mi się nie chce śmiać.
    Jak wróciłam wczoraj do domu, zobaczyłam że Tiggy jakiś dziwny jest. Jakby wykołtuniony, coś nie tak było widać od razu, choć zjadł chętnie. No i mordkę miał bardzo mokrą. Wytarłam, myślałam że wodę pił to sobie pomoczył. Skojarzyłam że już od co najmniej dwóch dni od czasu do czasu mordkę miał mokrą na brodzie, ale wtedy myślałam że po prostu pije, no to się cieszyłam że pije bo wiadomo jakie koty z piciem są. Ale wytarłam mu wczoraj tę mordkę a za chwilę ona znowu cała morka. Patrzę a ślina po brodzie mu ścieka i na podłogę kapie. Chciałam mu zajrzeć do pyska ale oczywiście nie dał, zaczął piszczeć i warczeć... No to w te pędy do wujka google - a tam takie durnoty ludzie piszą że mi się odechciało w ogóle czytać.
    Późno już było, lecznica zamknięta, ale mamy emergency klinikę całodobową więc dzwonię i mówię że ślina mu z pyska cieknie i cały jakiś obśliniony jest i tylną łapkę ma całą utaplaną, wygląda jak krew pomieszana ze śliną. No i w czasie gdy tak się produkowałam do słuchawki jak oszołom, bom trochę roztrzęsiona była, on otworzyła paszczę w celu ziewnięcia i zobaczyłam! Nie wiem dokładnie co ale wyglądało jakby nie miał połowy języka! No to szybko powiedziałam do pani w słuchawce co zobaczyłam a ona kazała natychmiast przyjechać. No to władowałam Tigusia do kontenerka i popędziłam. Bagatela, 18 kilometrów, a wiadomo jak Tiguś uwielbia podróżowanie. Myślałam że się w tym samochodzie zapłacze. Albo przynajmniej zachrypnie. A on zasikał cały kontenerek wraz z kocykiem. Teraz już wiem jak pachną siuśki kocie.
    20 minut później już był oglądany przez panią wetkę. Okazało się że ma przecięty język, dokładnie na środku i rana jest nie taka świeża bo już lekko zainfekowana. Dostał antybiotyk i środek przeciwzapalny na zmniejszenie obrzęku i przykaz stawienia się jutro (znaczy dzisiaj) z samego rana w naszej lecznicy na dalszą konsultację bo ona nie mogła nic zrobić z powodu obrzęku. Który do rana miał się zmniejszyć. W razie czego nie kazała dawać mu nic do jedzenia. No to nie dałam.
    Wyobraźcie sobie jaki on musiał być nieszczęśliwy że michy nie dostał. Chodził za mną i mnie bił łapami. Do kontenerka nie chciał wleźć, bo się bał ale jakoś go tam wsadziłam. Punktualnie 8.30 rano byłam w lecznicy, gdzie już znali historię choroby bo tu wszystko jest w systemie, dokładnie tak samo jak w przypadku człowieków. No i co się okazało. Tiguś niestety musi mieć ten jęzor poszyty, więc ogólne znieczulenie i te sprawy. Musiałam go zostawić w szpitalu i wrócić do pracy. Zadzwonią jak już będzie gotowy do odbioru.
    Wytłumaczono mi dokładnie co się będzie z nim działo. Co prawda mam już doświadczenie pooperacyjne z Miguśką, ale ona wtedy była dzieciątkiem a to jest dojrzały dorosły kot, na dodatek ma jakieś szmery w sercu. Pani mówi że to może być normalne w tym stanie bo jest cholernie zestresowany, ale jest jakieś ryzyko. Nerki, wątroba, wszystko inne w dobrym stanie, to jest ogólnie bardzo zdrowy kot.
    No to teraz siedzę w pracy jak na szpilkach. Ze szpitala mają zadzwonić około lanczu, czyli 1-2.
    Będę wstawiać apdejty. Na razie czekam. Trzymajcie kciuki za Tigusia.

    Apdejt Nr 1
    Już 13:41 a nie jeszcze zadzwonili ze szpitala. Ja chyba zwariuję!!! Jak nie zadzwonią do 13:55 to sama zadzwonię.

    Apdejt Nr 2
    Jest 13:58. Zadzwoniłam. Tiguś biedny dopiero teraz "został zrobiony". Jeszcze jest na stole. Pewnie będę mogła go zabrać dopiero po 17:00. Nawet dobrze bo nie zdążę przed 18:00. Czekam na telefon pooperacyjny bo pani recepcjonistka nic więcej mi nie mogła powiedzieć.

    Apdejt Nr 3
    Godzina 14:38. Pani dzwoniła ze Tigus jest po wszystkim i ze wszystko z nim ok i ze sie wybudza po narkozie. Bedzie gotowy do odbioru na 18:00. Uffff. Następny Apdejt z domu.

    Apdejt Nr 4
    Godzina 18:50.  Jesteśmy w domu. Niby wszystko ok, kawałka języka jednak nie ma, ale polatali jak mogli. We wtorek do kontroli jak wszystko bedzie dobrze. Dostałam lekarstwo przeciwbólowe ktore mam dodać do jedzenia wiec dodałam. Tigus na kolyszacych łapach swe kroki skierował... do miski z jedzeniem. Ale jeść nie moze. Kiwa sie nad miska juz pol godziny. A odciągnąć sie nie da, wraca jak lunatyk. Siedzi z mordka w misce. Serce sie kraje....

    Apdejt Nr 5
    Godzina 20:30. Tigus właśnie kończy memlac jedzonko. Dałam mu najpierw pol saszetki z lekarstwem ale nie mogl jeść, myślałam ze to przez lekarstwo wiec dałam mu czyste do drugiej miseczki. Jak prawie kończył, dołożyłam mu tego z lekarstwem i wlasnie kończy. Co chwile tylko podchodzę i zgarniam na kupkę bo nie moze wylizac. Bedzie dobrze.