piątek, 24 marca 2017

Parę dowcipów na weekend

Tylko kilka bo czas mnie goni, sami rozumiecie...
:-)


*****
Zajączek do niedźwiedzia:
- Wiesz, że dzisiaj jest zmiana czasu?
- Dłużej śpimy? - spytał miś z nadzieją w głosie.
- Odwrotnie.
- Aha, rozumiem. Śpimy dłużej.


*****
Wraca mąż do domu i od progu podniecony woła do żony:
- Rozbieraj się i wskakuj do łóżka!
Żona nieco zdziwiona, 30 lat pożycia i nigdy się tak nie zachowywał... Zaciekawiona wyskakuje z fatałaszków i do wyrka. Mąż też, raz dwa pozbywa się ubrania, wskakuje do łóżka, nakrywa siebie i żonę kołdrą razem z głowami i mówi:
- Patrz! Zegarek kupiłem! Z tarczą fluorescencyjną!


*****
Putin zwołał Wielką Dumę Narodową i powiada:
- Tak dalej, k***a, nie może być! Musimy zrobić porządek z tymi strefami czasowymi!
- Dzwonię rano do Pekinu złożyć życzenia urodzinowe a on mi mówi że to było wczoraj.
- Dzwonię zaraz potem do Warszawy z kondolencjami a tam mi mówią, że jeszcze nie wylecieli...





Pracowitego weekendu!




środa, 22 marca 2017

Zmagania ciała czyli co mi doskwiera tym razem

Od jakiegoś czasu czuję się gorzej. Niby nic mi nie doskwiera, ale ciągle coś. A to uraz ręki od nie-wiadomo-czego, a to brzuch, a to stopa. Wciąż czekam na zaproszenie do poradni gastrologicznej, o zgrozo oczekiwanie jest około 50 tygodni, masakra. Pocieszające jest to, że jak człowiek już nie może wytrzymać to może sobie pojechać do szpitala na ostry dyżur i tam go wybadają od stóp do głów. Ale aż tak to mnie jeszcze nie wzięło, więc sobie poczekam. Zresztą, mam swoje podejrzenia co do źródła dolegliwości i boję się, że niestety mogę mieć rację, bo coraz więcej symptomów na to wskazuje. Chłop już proponował że mnie zapisze do prywatnej kliniki, bo jego zakład pracy ma podpisaną umowę i pracownicy są uprawnieni do prywatnej służby zdrowia (rodziny i partnerzy również), ale ja mam jakieś opory. Prywatna służba zdrowia u nas wcale nie jest lepsza, bo najlepsi lekarze trafiają do państwowych szpitali, gdzie mają lepsze pieniądze (fajnie, nie?), lepszy sprzęt i lepsze możliwości rozwoju, szczególnie w Edynburgu, gdzie każdy szpital to jednocześnie ośrodek naukowy. Jedyne co to to że prywatnie się nie czeka. Płacisz i masz. Więc jak będę musiała to pójdę, a jak nie to sobie poczekam.
Jednakowoż w międzyczasie dzieją się inne niepokojące rzeczy, za które musiałam się wziąć bo uznałam że dłużej tak nie pociągnę. Bóle mięśni i kości na przykład. Stanu zapalnego stawów nie ma, więc przynajmniej z tym jest dobrze. Ale jak się zasypia z bólem, a sen nie przynosi ukojenia, w dodatku budzisz się w nocy bo cię tu strzyknie, to pociągnie, nie możesz sobie znaleźć miejsca na własnej poduszce, a rano nie możesz się zwlec z łóżka, to nie jest dobrze. Jak nie można zasnąć bez paracetamolu czy ibuprofenu, bo bóle mięśni są tak dotkliwe, że przeszkadzają w normalnym myśleniu, to nie jest dobrze. Jak przez cały dzień oczy Ci się zamykają, pomimo że wydaje Ci się, że dobrze w nocy spałaś, bo przecież bite osiem godzin bez przebudzenia, a potem jak wracając z pracy samochodem łapiesz się na tym, że głowa Ci się kiwa nad kierownicą i na ułamek sekundy tracisz świadomość na autostradzie pełnej samochodów, to nie jest dobrze. A potem próbujesz się zdrzemnąć, ale nie możesz, bo przecież nie brak snu jest przyczyną, to nie jest dobrze. Jak codziennie rano zmuszasz się do jedzenia, bo na nic nie masz apetytu, a wiesz że jeść trzeba, jak biegasz do toalety po pięć razy dziennie i czujesz że co zjesz to przelatuje przez Ciebie, a pomimo tego nie chudniesz, to też nie jest dobrze.
Rutynowo wezwano mnie na badanie poziomu TSH tarczycy, bo powinnam była zrobić już w październiku, ale jakoś tak mi zeszło, więc teraz już było że mus bo tabletek nie dostanę jak badań nie zrobię. No to zrobiłam. Poziom TSH 1,1. Super, co nie? I wtedy mnie tknęło, bo pomimo że 1,1 to jest jak najbardziej prawidłowa norma, już dawno ustaliłyśmy z moją poprzednią panią doktor, że ja osobiście czuję się na najniższej granicy normy, czyli 0,1 i tak będziemy trzymać. I trzymaliśmy przez parę lat. A tu zonk.
Zanim poszłam do pani doktor obgadać sprawę, zrobiłam osobiste rozeznanie. Dlaczego poziom TSH mi się podwyższył. Co może być z tym związane. Na każdym oficjalnym i mniej oficjalnym forum tarczycowym czytam jak byk - sprawdź poziom witaminy D. Oczywiście, że niemal każdy człowiek w naszym rejonie geograficznym ma niedobór witaminy D, szczególnie w okresie jesienno-zimowym, ale osoba z niedoczynnością tarczycy jednak zdrowa nie jest i u niej ten deficyt jest jest znacznie większy. A szczególnie osoba z dolegliwościami układu pokarmowego, przez którą wszystko przelatuje. Po prostu witaminy nie są wchłaniane z przewodu pokarmowego tak jak powinny.
No to poszłam do pani doktor, tłumaczę o co mi chodzi. Ona kręci nosem, że każdy ma niedobór i tak dalej. A ja jej tłumaczę jak powyżej. No to ona, że owszem tak ale ona nie jest pewna. Może najpierw zwiększmy dawkę tyroksyny (hormon tarczycy). A ja że owszem, to może pomoże na krótką metę, ale jak mam deficyt witaminy D to tyroksyna nie będzie przyswajana odpowiednio i skutek będzie jak powyżej. No to ona że da mi skierowanie na badanie krwi, ale czeka się długo i raczej nic nie wyjdzie, bo przecież niedobór witaminy D to normalne o tej porze. Ale ja chcę być pewna, mówię. Kręcąc nosem, dała skierowanie. Badanie zrobiłam jakieś trzy tygodnie temu. Po badaniu zaczęłam sama sobie stosować witaminę A+D, co wyjdzie to wyjdzie, myślę, a na pewno nie zaszkodzi.
Jadę sobie wczoraj do apteki, bo mi zaległe leki mieli wydać, których im zabrakło w sobotę. Pani daje mi paczuszkę jedną, a potem wyjmuje drugą i mówi że to też dla mnie. Jak dają to biorę, otworzę sobie potem to zobaczę. Może te krople do nosa w dwie paczuszki zapakowali. Jadę do domu. A tam list z przychodni. Z treścią mniej więcej: "Droga Pani A, badania wykazały że masz duży deficyt witaminy D i powinnaś zobaczyć się z panią Twoją doktor jak najszybciej. Wysłałam specjalną receptę do Twojej apteki i lepiej żebyś zaczęła brać te witaminki już teraz. Z poważaniem Doktor-Taka-A-Taka".
Tak więc mam małe śliczne niebieskie kapsułeczki z końską dawką. I bardzo się ciesze z wyników moich testów. Przynajmniej mam dowód że moje podejrzenia okazały się słuszne, a do hipochondrii to mi naprawdę daleko :-)

poniedziałek, 20 marca 2017

Dom po mnie płacze...

Z zeszły czwartek miałam bardzo napięty plan na wieczór, więc spieszyło mi się po pracy. Tuż przed domem dostałam smsa od syna. "Jak będziesz w domu zajrzyj do salonu, był maleńki przeciek, nic wielkiego. Wszystko pod kontrolą". Wyobrażacie sobie moje nerwy? Wpadam więc do domu, to znaczy miałam zamiar wpaść, tylko gdzieś mi się klucz zapodział. Szukam, szukam, nie ma. Gdzie do cholery on jest? Spokojnie, myślę, wsiadam do samochodu, oddycham głęboko, racjonalne myśli powoli napływają do głowy. Przecież klucz zostawiłam w drugiej kurtce, a kurtka na wieszaku u Chłopa. No to jadę, na szczęście klucz do Chłopa jest. Znajduję swoje klucze tam gdzie podejrzewałam, wracam. Wpadam do domu, zamiast od razu do kocich misek, lecę do salonu. Cholera jasna, plama na suficie. Szybko po miarkę, wymierzam odległość, metr siedemdziesiąt od ściany. Uffff, to nie rury od ogrzewania na sczęście tylko prysznic. Dobra, pora działać. Nakładam więc jedzenie kotom i pędzę na górę do łazienki. Wody żadnej nie ma, pozornie wszystko w porządku. Ale muszę zobaczyć co się stało, więc rozbieram łazienkę na atomy, bo kabina prysznicowa jest parowa, a więc zamknięta jednostka, wolnostojąca, podłączona do instalacji giętkimi rurami. A żeby się do dostać do rur, trzeba kabinę odsunąć. Żeby odsunąć kabinę, najpierw trzeba zdemontować szafkę w rogu łazienki. Po zdemontowaniu wszystkiego zaglądam pod wannę kabiny, świecąc sobie ajfonem, bo oczywiście żadnej latarki pod ręką, a tam sodomia i gomoria. rura odpływowa normalnie zeżarta, dwie wielkie dziury. Postanawiam działać szybko, bo godzina siódma trzydzieści, a najbliższy sklep z rurami czynny do ósmej. Wyciągam tę przegniłą harmonijkową rurę, pakuję do reklamówki, jadę do sklepu. Niestety, w sklepie nie ma takich rur. Z pomocą pani sprzedawczyni kupuję coś, co ma mi pomóc skonstruować rurę zastępczą. Wracam do domu. Montuję instalację z dwóch krótszych rur, cholera jasna, cieknie. W tym czasie wraca Chłop. Rozmontowujemy całą instalację ponownie i sprawdzamy przyczynę, tym razem cieknie z odpływu. Rozmontowujemy odpływ, przy okazji uczę się działania dziury w odpływie wanny. Na nasze nieszczęście instalacja nie jest typowa, więc nie wszystko jest jak w normalnej wannie. No ale udaje nam się dociec że przyczyną wycieku wody przez odpływ jest zeżarte dosłownie uszczelka. Na ustaleniu jak ponownie zamontować wszystko z powrotem schodzi nam do dwunastej. Wracamy do Chłopa.
Rano Chłop jedzie do sklepu po uszczelkę. po powrocie do domu zastaję uszczelki z opisem jak i gdzie założyć. Och, jak ten Chłop mnie zna, wiedział że nie będę czekać z naprawą. No to naprawiam. Z pomocą syna (który był wykorzystany do użycia siły, trzymając podniesioną kabinę) udaje się zamontować odpływ ju zza drugim razem. Nie cieknie. Ufff...
No ale nie cieknie z odpływu, bo tym razem niestety, cieknie z połączenia rury, które nie ciekło wczoraj. Nie mając pomysłu na naprawę, zamawiam na stronie producenta inną rurę, niby oryginalną.
Rura przyszła dzisiaj. Wygląda jak używana. Ale pieprzę to, aby tylko działała. Dzisiaj po pracy jadę tam zamontować rurę. Nawet nie chcę myśleć co będzie, jak nie zadziała...
Pamiętam, jak sprzedawałam swój poprzedni samochód. Gdy jechałam odprowadzić go do salonu, nagle, ni z tego ni z owego, na moich oczach, kiedy czekałam na zielone światło na skrzyżowaniu, zepsuł się wyświetlacz lcd. Wyglądało to jakby się coś na niego wylało w środku. Pomyślałam sobie wtedy, że samochód po mnie płacze. Czyżby teraz płakał po mnie dom??