poniedziałek, 7 grudnia 2015

Ostatni obraz jesieni

Dziś rano, wyszłam z biura do sklepiku po kawę. Oczom moim ukazał się jeden z najpiękniejszych obrazów tej jesieni. Zawróciłam biegiem po komórkę. Zobaczcie sami:



To drzewo to jedyne kolorowe drzewo w całym kampusie. Na żadnym innym nie ma już liści. I one z pewnością opadną za kilka dni. Podobno po drugiej stronie budynku była tęcza. Dosłownie za pięć minut niebo znowu pociemniało i powróciła szara bura, tak znana nam z ostatnich dni jesień. 
Ale tak na chwilę, na ten właściwy moment, namalowała ona dla mnie ten ostatni w tym roku obraz.
Dziękuję.

niedziela, 6 grudnia 2015

Szlifowanie kopytek

Na dzień taki jak dzisiaj polowałam od kilku tygodni. 1 listopada był ostatni dniem kiedy jeździłam na motorze, od tego czasu Heniek Maczek stał w garażu, najpierw w oczekiwaniu na nowe kopytka, potem już ponaprawiany i poskładany do kupy czekał na lepszą pogodę. Niby w deszcz też można motorem jeździć, ale ja po wywrotce miałam trochę mieszane uczucia, poza tym nowe oponki wymagają ostrożnej jazdy przez jakieś 50 mil żeby zetrzeć ochronną warstwę nałożoną przez producenta. No a śliska nawierzchnia to raczej mało ostrożna jest, więc czekaliśmy. A jakoś tak od połowy listopada bryndza straszna się z pogodą zrobiła, jak nie deszcz to wiatr, jak nie wiatr to huragan i tak w kółko. W zeszły czwartek lało tak bardzo że nie pamiętam takiej ulewy w Szkocji. Zalało mi kawałek podwórka, ledwo się uratowałam z zalanej autostrady, gdzie jeden z samochodów nie miał tyloe szczęścia i utknął po szyby w wodzie, sodomia i gomoria normalnie. Wczoraj już było lepiej, choć oczywiście wichura przyszła, przynajmniej osuszyła drogi.
Tak więc jak dzisiaj rano zobaczyłam słońce, serce mi zaczęło rosnąć, na zmianę ze strachem. No i tak raz strach, raz odwaga, raz strach raz odwaga, raz strach raz... Gdzieś koło pierwszej po południu po prostu wstałam, założyłam ubranko i poszłam pooglądać Henia. Sprawdziłam oponki, dopompowałam, wyprowadziłam z garażu, odpaliłam żeby się zagrzał. Dokończyłam zakładanie pancerza, dosiadłam rumaka i pojechalim. Utrudnieniem były rękawiczki zimowe, dość grube i źle mi się sprzęgłem operowało, ale przy temperaturze 6 stopni przynajmniej nie ryzykowałam całkowitym odmrożeniem. W głowie miałam wszystko poukładane, trasa prosta, częściowo po drodze krajowej, częściowo szybkiego ruchu, chodziło tylko o nabicie kilometrów i generalne sprawdzenie sprzętu bo przecież wszystko składałam od nowa, koła, łańcuch, hamulce. Słońce świeciło ale trochę wiało więc motorkiem rzucało z lekka. Jak byłam zdenerwowana okazało się na tymczasowych światłach, nogi trzęsły się pode mną jak galareta a ręce telepały, wcale nie z zimna. Oczywiście z nerwów zdusiłam silnik przy starcie więc pokazałam samochodom za mną żeby jechały a ja ruszyłam powoli na końcu. Dalsza podróż minęła już bez problemów, cały czas sobie powtarzałam że fajnie jest, muszę dojechac tylko do końca drogi i zawrócic na rondzie. No i jak zawróciłam to się zaczęło. Okazało się że drogę "tam" jechałam z wiatrem, a "z powrotem" trzeba było pod wiatr, który w dodatku zawiewał nieco z boku. To była walka z żywiołem, w dodatku lekko opadające już słońce nie pomagało w widoczności, choć wciąż było ok. W połowie drogi zaczęły mi zamarzać palce prawe ręki, więc ruszałam nimi co chwilę, ściągając rękę z gazu, co powodowało zwolnienie motoru, co powodowało frustrację kierowców samochodów za mną, ale droga szeroka, dwupasmowa, więc mieli jak wyprzedzać.
Jak wróciłam do domu i zapakowałam Heniutka do garażu, byłam tak szczęśliwa, że aż sobie podskakiwałam i pokrzykiwałam z radości. Że nie zamarzłam, że się zdecydowałam, że pokonałam stracha i że pamiętam jak się jeździ. A adrenalina odpędziła wszystkie złe myśli. I o to chodzi.
A co, pisałam przeciez wczoraj że mam tę moc! :-)

sobota, 5 grudnia 2015

Mam tę moc

Wiecie że oglądam dużo filmów, co najmniej dwa-trzy w tygodniu i to się nie zmieniło. Dawno już nie pisałam o tym, po prostu zajmowałam się pierdołami, nadeszła pora żeby to zmienić.
Jakoś tak wpadła mi w ręce bajka dla dzieci. "Frozen", po polsku "Kraina lodu". Kojarzycie? Musicie kojarzyć, bo odkąd się film ukazał, stał się hitem na miarę Szreka. Tu może trochę przesadziłam, ale księżniczkę Elsę widać wszędzie w sklepach z artykułami dziecięcymi i zabawkami, a piosenki z filmu śpiewają wszyscy, łącznie z uczestnikami konkursów typu "X-Factor" czy "The Voice". Poznajecie?


Doskonała animacja, świetne teksty i trochę śpiewania, a to lubię. Oglądałam po angielsku więc nie wiem jak to wygląda w polskiej wersji, ale podejrzewam że podobnie. Akcja na początku nieco powolna i niezgrabna, nabiera tempa od pierwszego punktu zwrotnego i nie stopuje ani na moment. Nie wszyscy bohaterowie jednoznacznie określeni - zły okazuje się po prostu samotny i zagubiony a dobry jest egoistą bez skrupułów, co okazuje się dopiero w finale. Oczywiście na końcu czarne jest czarne a białe białe bo taka jest reguła baśni, ale nie ujmuje to uroku filmowi, a wręcz przeciwnie.

Co mnie szczególnie urzekło to nadanie bajce współczesności, zupełne odwrócenie schematu, według którego największym szczęściem dziewczyny jest bycie pokochana przez księcia z bajki. Pokazuje że najważniejsze jest wyzwolenie się z więzów, odnalezienie prawdziwego siebie, wbrew wszystkim i nawet z pozorną szkodą dla siebie. Uczy że prawdziwe szczęście znajduje się w sobie a miłość owszem, zwycięża, ale ta bezinteresowna, bezwarunkowa i niezastąpiona, jaką jest miłość rodzinna (w tym wypadku siostrzana)  a nie jest do mężczyzny. Po prostu mądra opowieść o samopoznaniu i samorealizacji dla dziewczynek, wpleciona zgrabnie w historię bohaterów. Byłabym jednak niesprawiedliwa gdybym powiedziała że jest to film tylko dla dziewczynek. Chłopcy również znajdą tam coś dla siebie, są walki, pościgi, wilki i potwory, jest zbrodnia i kara. Jak widać, dla samotnych starych bab też coś się w treści znalazło, skoro jedna z nich tak się nią zachwyca. 

A tak naprawdę, w związku z tym co napisałam powyżej, bardzo mnie ten film podbudował i skłonił do refleksji, co tak naprawdę w życiu jest ważne i ważniejsze. Jak dla mnie to powinno się go pokazywać wszystkim osobom z depresją. I to regularnie.

A na koniec piosenka, po polsku. Nie przemawia do mnie aż tak bardzo jak wersja oryginalna, "Mam tę moc" to jednak nie to samo co "Let it go", ale rozumiem że trzeba było jakoś to przetłumaczyć żeby się kupy trzymało. Każdy ma w sobie jakąś moc, trzeba ją tylko wyzwolić i nauczyć się z niej korzystać. 


Pozdrawiam serdecznie.