Przepraszam za angielski tytuł posta ale jakoś tak najbardziej odzwierciedla on moje myśli. Po polsku znaczy to mniej więcej "Historia lubi się powtarzać", "Jak Kuba bogu tak bóg Kubie", "Co zasiejesz, zbierzesz". Po prostu Karma.
Kto zna język zauważy że przewrotnie zamieniłam słowa. Co dostanę to zwrócę. Czy odwracam w ten sposób znaczenie karmy? Nie, karmy nie da się odwrócić, to jest ciągłość wydarzeń, jak stałość w przyrodzie, jak łańcuch pokarmowy, jak recycling. Oczywiście każdy interpretuje sobie karmę po swojemu, ale ja wiem że nie ma na świecie sprawiedliwości. Nikt ode mnie nie dostanie tego co ja otrzymałam, bo musiałabym się zmierzyć z własnym sumieniem a i tak wiem że drań pozostanie draniem a draniom wszystko uchodzi na sucho.
Zemsta najlepiej smakuje na zimno. Będę szczęśliwa, będę spokojna, będę radosna i będę dobra. A jak się wszystkim tym draniom, którzy przyczynili się do mojej chwilowej mizerii, powinie kiedyś noga, kiedy w końcu stracą to co dla nich najcenniejsze, bo nic nie może przecież wiecznie trwać, wtedy mam głęboką nadzieję że stanę im przed oczami i powiem: "What goes around comes around... - Masz to na co zasłużyłeś". Lepiej późno niż wcale.
środa, 2 grudnia 2015
wtorek, 1 grudnia 2015
Chłopcy lubią kulki.
Wczoraj Nietypowa opowiadała gdzie to jej potomek koralika sobie powsadzał. Obiecałam opowiedzieć przygodę mojego dziecięcia a z kulką i oto jest. Trudno, narażam życie swoje bo jak on to przeczyta to albo mnie zabije albo się nie odezwie do końca życia albo pójdzie i upije z rozpaczy. W każdym razie ta historia "Kretem" się odbija w rodzinie po dzień dzisiejszy :-)
Moje dzieci były bardzo grzeczne jak były małe. Myślę że to przede wszystkim zasługa, nieprawdaż, rodziców, którzy mądrze i umiejętnie kierowali małymi rozumkami. Na przykład nauczyliśmy dzieci że rzeczy z mebli się nie ściąga, je się tylko popycha. Dzieci miały zabawę bo sobie popychały różne bibeloty a dorośli byli spokojni bo sobie maluch nic na głowę nie ściągnął, nawet szklanki z herbatą. No ale o szklankę z herbatą dbali już rodzice żeby na środku stołu stała a nie blisko krawędzi.
Dzieci wiadomo, różne są. Córka bardzo ostrożna i nieufna, zarobiła sobie w dziecięctwie miano "Paluszek" bo wszystkiego delikatnie dotykała palcem zanim wzięła do ręki.
Synek był inny, ciekawski i odważny. Wiedział że czajnika nie wolno dotykać a mimo to dwa razy postanowił się przekonać czy babcia mówiła prawdę że czajnik jest gorący. Nie, nie wylał sobie wrzątku na głowę ani nie podpalił kuchni, po prostu raz zauważyłam bąbelek na wskazującym paluszku i za nic nie mogąc dojść od czego to, poprosiłam żeby mi pokazał skąd ten pęcherzyk się wziął. Po czym synek z dumą poprowadził mnie do kuchni i pokazał na czajnik. Już wiedział dlaczego nie wolno go dotykać, mimo to kilka tygodni później postanowił spróbować jeszcze raz. Tym razem chyba przytrzymał troszkę dłużej, ale odważny był jak Ksena Wojownicza Księżniczka więc rodzice dowiedzieli się oczywiście trochę po fakcie.
W zestawie Małego Majsterkowicza synek miał mały metalowy młotek, którym "przybijał" różne "gwoździe". Cierpliwość tatusia skończyła się kiedy mały próbował przybić szybę do drzwi, a że ojciec to dobry był, spokojnym głosem zaproponował: "Słuchaj mały, widzę że szybę już umiesz przybijać, może sobie teraz czoło przybijesz?" Już już się zamachnął, już widziałam kałużę krwi na dywanie i karetkę pędzącą na sygnale, kiedy synek wyszczerzył wszystkie osiem ząbków i powiedział: "Tato, co ty mie kłamies, coła sie nie psybija psecies"...
No ale o kulkach miało być.
Weekend u teściów. Siedzimy sobie spokojnie po obiedzie, rozmawiamy. Nagle z łazienki dobiega wrzask jakby kogoś ze skóry obdzierali. Zrywam się z paniką, normalne, synek lat cztery na kiblu się zasiedział, może wpadł, może se coś przytrzasnął... Wyprzedziłam światło o jakieś dwie długości, wpadłam do łazienki, synek siedzi na kibelku i wrzeszczy. No matkoscurkom! Pytam co się stało, on nie wie, ale coś się stało, czemu krzyczy? Bo go... siusiak strasznie piecze. Patrzę, faktycznie, ślad jakby go żelazem przypalali, japierdzielę! Ja się nie zastanawiam w takich przypadkach, ja działam, więc małego z kibla, woda w umywalce na ful i siusiak pod wodę. Ewidentne poparzenie i to trzeciego stopnia, dobrze że wielkości, powiedzmy, główki od małego gwoździa.
Oczywiście dziadkowie w panice, co to, jak to, u nich domu ich własny wnuczek ofiarą zamachu jakiegoś terrorystycznego. Po opanowaniu sytuacji, opatrzeniu ran i zadecydowaniu że jednak rana nie wymaga interwencji szpitalnej, śledztwo zostało rozpoczęte.
Winnego znaleziono szybko. Siostra męża sprzątawszy łazienkę postanowiła użyć "Kreta" w pewne miejsca coby rury odetkać. Kret ów zawierał się w plastikowej butelce z symbolem trucizny na boku i miał postać małych ślicznych gładkich białych kuleczek. Siostra owa zaaplikowała kuleczki tam gdzie miała zaaplikować, po czym odłożyła butelkę koło toalety nie zakręcając jej dobrze uprzednio. Po czym synek, poszedłszy na dłuższe posiedzenie, zaczął się straszliwie nudzić w oczekiwaniu na qupala i znalazł TO - małe białe kuleczki! Nasypał sobie kilka na rączkę, poobracał w paluszkach, pozachwycał, takie śliczne małe białe kuleczki... po czym mu te kuleczki z tych paluszków wypadły prosto do kibelka, a jedna, ta jedna kulka terrorystka spadła mu prosto na siusiaka, który to niestety wilgotny był jeszcze po odbyciu niezbędnej czynności fizjologicznej, nastąpiła reakcja która spowodowała wrzask dziecka. A potem to jak wyżej.
Czy muszę mówić że synek do dzisiaj ma awersję do sprzątania łazienki? I oto do czego doprowadzają zabawy chemiczne...
Moje dzieci były bardzo grzeczne jak były małe. Myślę że to przede wszystkim zasługa, nieprawdaż, rodziców, którzy mądrze i umiejętnie kierowali małymi rozumkami. Na przykład nauczyliśmy dzieci że rzeczy z mebli się nie ściąga, je się tylko popycha. Dzieci miały zabawę bo sobie popychały różne bibeloty a dorośli byli spokojni bo sobie maluch nic na głowę nie ściągnął, nawet szklanki z herbatą. No ale o szklankę z herbatą dbali już rodzice żeby na środku stołu stała a nie blisko krawędzi.
Dzieci wiadomo, różne są. Córka bardzo ostrożna i nieufna, zarobiła sobie w dziecięctwie miano "Paluszek" bo wszystkiego delikatnie dotykała palcem zanim wzięła do ręki.
Synek był inny, ciekawski i odważny. Wiedział że czajnika nie wolno dotykać a mimo to dwa razy postanowił się przekonać czy babcia mówiła prawdę że czajnik jest gorący. Nie, nie wylał sobie wrzątku na głowę ani nie podpalił kuchni, po prostu raz zauważyłam bąbelek na wskazującym paluszku i za nic nie mogąc dojść od czego to, poprosiłam żeby mi pokazał skąd ten pęcherzyk się wziął. Po czym synek z dumą poprowadził mnie do kuchni i pokazał na czajnik. Już wiedział dlaczego nie wolno go dotykać, mimo to kilka tygodni później postanowił spróbować jeszcze raz. Tym razem chyba przytrzymał troszkę dłużej, ale odważny był jak Ksena Wojownicza Księżniczka więc rodzice dowiedzieli się oczywiście trochę po fakcie.
W zestawie Małego Majsterkowicza synek miał mały metalowy młotek, którym "przybijał" różne "gwoździe". Cierpliwość tatusia skończyła się kiedy mały próbował przybić szybę do drzwi, a że ojciec to dobry był, spokojnym głosem zaproponował: "Słuchaj mały, widzę że szybę już umiesz przybijać, może sobie teraz czoło przybijesz?" Już już się zamachnął, już widziałam kałużę krwi na dywanie i karetkę pędzącą na sygnale, kiedy synek wyszczerzył wszystkie osiem ząbków i powiedział: "Tato, co ty mie kłamies, coła sie nie psybija psecies"...
No ale o kulkach miało być.
Weekend u teściów. Siedzimy sobie spokojnie po obiedzie, rozmawiamy. Nagle z łazienki dobiega wrzask jakby kogoś ze skóry obdzierali. Zrywam się z paniką, normalne, synek lat cztery na kiblu się zasiedział, może wpadł, może se coś przytrzasnął... Wyprzedziłam światło o jakieś dwie długości, wpadłam do łazienki, synek siedzi na kibelku i wrzeszczy. No matkoscurkom! Pytam co się stało, on nie wie, ale coś się stało, czemu krzyczy? Bo go... siusiak strasznie piecze. Patrzę, faktycznie, ślad jakby go żelazem przypalali, japierdzielę! Ja się nie zastanawiam w takich przypadkach, ja działam, więc małego z kibla, woda w umywalce na ful i siusiak pod wodę. Ewidentne poparzenie i to trzeciego stopnia, dobrze że wielkości, powiedzmy, główki od małego gwoździa.
Oczywiście dziadkowie w panice, co to, jak to, u nich domu ich własny wnuczek ofiarą zamachu jakiegoś terrorystycznego. Po opanowaniu sytuacji, opatrzeniu ran i zadecydowaniu że jednak rana nie wymaga interwencji szpitalnej, śledztwo zostało rozpoczęte.
Winnego znaleziono szybko. Siostra męża sprzątawszy łazienkę postanowiła użyć "Kreta" w pewne miejsca coby rury odetkać. Kret ów zawierał się w plastikowej butelce z symbolem trucizny na boku i miał postać małych ślicznych gładkich białych kuleczek. Siostra owa zaaplikowała kuleczki tam gdzie miała zaaplikować, po czym odłożyła butelkę koło toalety nie zakręcając jej dobrze uprzednio. Po czym synek, poszedłszy na dłuższe posiedzenie, zaczął się straszliwie nudzić w oczekiwaniu na qupala i znalazł TO - małe białe kuleczki! Nasypał sobie kilka na rączkę, poobracał w paluszkach, pozachwycał, takie śliczne małe białe kuleczki... po czym mu te kuleczki z tych paluszków wypadły prosto do kibelka, a jedna, ta jedna kulka terrorystka spadła mu prosto na siusiaka, który to niestety wilgotny był jeszcze po odbyciu niezbędnej czynności fizjologicznej, nastąpiła reakcja która spowodowała wrzask dziecka. A potem to jak wyżej.
Czy muszę mówić że synek do dzisiaj ma awersję do sprzątania łazienki? I oto do czego doprowadzają zabawy chemiczne...
poniedziałek, 30 listopada 2015
O rzeczach ostatecznych
Depresja dotyka każdego, a pora roku i coroczna presja świąteczna pomagają nawarstwiać się emocjom z których wiele z nich nie ma po prostu żadnej możliwości ujścia. Ja sobie sama zafundowałam stan depresyjny, bo podjęłam w końcu pewną decyzję, tak zwaną ostateczną i nie umiem sobie nijak z tym poradzić. Jestem przekonana o słuszności decyzji w stu procentach, ale świadomość tej ostateczności jest po prostu niemoralnie bolesna.
Chyba żeby się dobić, oglądałam wczoraj romansidło "It's complicated" z Meryl Streep i Alec Boldwin. Fajny film, główni bohaterowie to rozwiedziona para która nawiązuje romans, role doskonale zagrane przez świetnych aktorów ale ja nie o tym. Otóż w czasie nasiadówki z przyjaciółkami Meryl Streep mówi w pewnym momencie do jednej z nich: "Ty to masz najlepiej z nas, Twój przynajmniej zmarł i nie musisz się z nim widywać". O byłego męża chodziło oczywiście.
No i na tym właśnie polega różnica. Są rzeczy ostateczne jak śmierć i "ostateczne" jak na przykład rozwód czy rozstanie. Sama nie wiem która lepsza...
FrauBe, Ty mi tu od razu nie wyjeżdżaj z umoralnianiem bo na temat świetności rozwodu sobie już podyskutowałyśmy. No a ja nie o rozwodzie tylko o rozstaniu miałam. Wyobraźcie sobie że musicie się rozstać z kimś kogo bardzo kochacie, z kim jest Wam po prostu dobrze, z kim wiązaliście różne plany i nadzieje. No ale tak wyszło że musicie, żadne z Was nie może się pogodzić z tą decyzją ale jest ona raz podjęta i ostateczna, odwrotu nie ma. Jak w filmie "Divergent" jeśli ktoś oglądał.
Dla mnie to na razie ciężkie do uniesienia jest.
Czarne ubrania.
Czarne myśli.
Czarny świat.
Jestem w żałobie więc wybaczcie jeśli nie będę pisała przez jakiś czas. A może odwrotnie, wybaczcie że Was zamęczę postami. Ja sama nic już nie wiem. Znam mechanizm, wiem jak to wszystko działa, czas też ma jakieś znaczenie.
Czasie, spraw żebym nie umarła...
Chyba żeby się dobić, oglądałam wczoraj romansidło "It's complicated" z Meryl Streep i Alec Boldwin. Fajny film, główni bohaterowie to rozwiedziona para która nawiązuje romans, role doskonale zagrane przez świetnych aktorów ale ja nie o tym. Otóż w czasie nasiadówki z przyjaciółkami Meryl Streep mówi w pewnym momencie do jednej z nich: "Ty to masz najlepiej z nas, Twój przynajmniej zmarł i nie musisz się z nim widywać". O byłego męża chodziło oczywiście.
No i na tym właśnie polega różnica. Są rzeczy ostateczne jak śmierć i "ostateczne" jak na przykład rozwód czy rozstanie. Sama nie wiem która lepsza...
FrauBe, Ty mi tu od razu nie wyjeżdżaj z umoralnianiem bo na temat świetności rozwodu sobie już podyskutowałyśmy. No a ja nie o rozwodzie tylko o rozstaniu miałam. Wyobraźcie sobie że musicie się rozstać z kimś kogo bardzo kochacie, z kim jest Wam po prostu dobrze, z kim wiązaliście różne plany i nadzieje. No ale tak wyszło że musicie, żadne z Was nie może się pogodzić z tą decyzją ale jest ona raz podjęta i ostateczna, odwrotu nie ma. Jak w filmie "Divergent" jeśli ktoś oglądał.
Dla mnie to na razie ciężkie do uniesienia jest.
Czarne ubrania.
Czarne myśli.
Czarny świat.
Jestem w żałobie więc wybaczcie jeśli nie będę pisała przez jakiś czas. A może odwrotnie, wybaczcie że Was zamęczę postami. Ja sama nic już nie wiem. Znam mechanizm, wiem jak to wszystko działa, czas też ma jakieś znaczenie.
Czasie, spraw żebym nie umarła...
Subskrybuj:
Posty (Atom)