Dla tych którzy nie mają Facebooka lub mają a nie są moimi osobistymi przyjaciółmi, albo dla tych co fejsa dawno już nie zaglądali, przedstawiam dzisiaj trzy zdjęcia.
Zrobione z wydmy na mojej ulubionej plaży, na którą się wybrałam samotnie wczoraj. Nidgy nie udało mi się zrobić tęczy. Tęcz jest u nas pod dostatkiem, tak jak w Polsce burz :-) Ale nigdy moja komórka nie uchwyciła tęczy tak pięknie jak wczoraj, a aparatu jak zwykle nie miałam bo na spacer poszłam a nie zdjęcia robić.
Jak jestem tu już dużo lat, tak jeszcze nigdy nie dane mi było brać udziału w maratonie. Edinburgh Marathon, organizowany corocznie w ostatnią niedzielę maja, jest swoistym świętem atletycznym. Oprócz regularnego maratonu jest półmaraton, 10 kilometrów, 4 x 10 km, maratony dla dzieci i tak dalej. Jako że trasa przebiega niedaloeko mego miejsca zamieszkania, udałam się tam dzisiaj na piechotę, z nadzieją zobaczenia jak ludzie się męczą i zmotywowania do dalszego biegania. Bo udział w maratonie to jest mój największy cel życiowy od wielu lat, ale nigdy nie mam chęci ani zapału żeby odpowiednio potrenować.
Edynburski maraton zaczyna się w parku Hollyrood, u stóp Arthur's Seat, trasa biegnie przez Portobello, Musselburgh, Prestonpans, Port Seaton, Longniddry i Gosford House, przy którym to zatacza się pętlę i biegnie z powrotem do Musselburgh, gdzie jest meta.
Ja dołączyłam do tłumu biegaczy w Port Seaton, myśląc że się całkowicie spóźniłam, ale gdzie tam. Przecież dwie godziny to wyczyn olimpijczyków, a tu zwykli ludzie biegną też :-)
Biegło ich dużo. Bardzo dużo. Ci biegnący w dół dopiero biegną na pętlę, ci w kierunku do góry już z niej wracają.
Wracają...
Biegną w tłumie...
I wracają... Jak widać nie wszyscy mieszczą się w trasie.
Po prawej strony ubikacje. Widać małą kolejkę uczestników.
Ci szczęśliwcy już wracają. Jesteśmy w Prestonpans.
Tu już droga z Prestonpans do Musselburgh. Spójrzcie na tabliczkę z napisem 24. Tyle mil już przebiegli. Długość maratonu to 26 mil.
I takie kwiatki...
I wbiegamy do Musselburgh.
Z daleka dochodzi nas głos muzyki. Coraz liczniejszy doping.
Pozostała 1 mila do końca. 1,6 kilometra. Oto jak przy końcu rosną skrzydła :-)
Niestety, ta mila dla moich nóg okazała się nie do przejścia. Teraz żałuję, ale miałam jeszcze drogę powrotną do domu, jakieś 5 kilometrów. Pieszo. Pod górkę. Tak że zdjęć z mety nie będzie, natomiast z przyjemnością pokażę trasę do domu.
Tam w dole znajduje się rondo, z którego pochodzi powyższy filmik.
A tu droga pod górę.
Parking podmiejski, cały zapakowany autobusami którymi dowożą / odwożą uczestników maratonu.
A tu dalszy ciąg drogi. Pod górkę.
Po jednej stronie zielono...
Po drugiej ziemiaczanie :-)
Ten wiatrek służy do obsługi farmy.
Panorama z widokiem na nieczynną już elektrownię i zatokę. Takie mniej więcej mam widoki za oknem jak się postaram :-)
Moja nowa fryzure :-) Włosy na głowie potargał wiatr...
I jak ja to później uczeszę...
Do domu dotarłam wykończona ale przeszczęśliwa. Endomondo pokazuje że przebyłam 13,57 kilometra w czasie 2:25:48 (aktywny czas chodzenia z robieniem zdj.ęć, czas na filmik nie został wliczony). Średnia prędkość 5,6 km/h, największa prędkość 26.4 km/h (?? chyba jak przebiegałam przez ulicę). Kalorii spalonych 798, wody wyparowało 0,49 litra. Minimalna wysokość trasy 4 m.n.p.m., maksymalna 89 m.n.p.m. Od razu czuję się chudsza :-)