niedziela, 8 lutego 2015

Niedzielne figle w łóżku

He he he, ja tam już dobrze wiem czego się spodziewacie...
A tak mnie natchło z samego rana... Popatrzyłam sobie w lusterko i pozachwycałam się swą niewątpliwą urodą. Takie portrety nie mogą nie ujrzeć światła dziennego! Dzielę się więc z Wami Drodzy Czytelnicy, szczerze obawiając się niejednego zadławienia, zaryczenia a nawet poplucia się i bezpośredniego otoczenia. Wiele ryzykuję więć doceńcie proszę moje starania ekshibicjonistyczne.

W wydaniu "duchowym"...

W stylu Warhola... 

Z burzą loków...

Z promiennym uśmiechem...

W wydaniu kopalniano-odkrywkowym... 

...lekko zdziwionym 

... i z czegoś zadowolonym 

A także moja wdzięczna modelka patrząca prosto w oko 

Albo jakoś lekko w dół 

Modelka rozmnożona... 

I łojezu łomatko, ktoś mi kota podmienił...

I tym przenikliwym spojrzeniem kończę swoją dzisiejszą wystawę łóżkową.  Miłego końca niedzieli!




piątek, 6 lutego 2015

Humor piątkowy

W świetle ostatnich wydarzeń, jako że resztki piór wciąż pozostają w samochodowym grillu aż do wycieczki na myjnię, pozostajemy w temacie ptaków. Śmiechowego czytania!

******
Pani mówi: Jasiu wymień zdanie z ptakiem.
Jasiu: Tata przyszedł do domu nawalony jak szpak.
Pani: Teraz z dwoma ptakami.
Jasiu: Tata przyszedł nawalony jak szpak i wywinął orła.
Pani: A jak wymienisz z pięcioma dostaniesz szóstkę.
Jasiu: Tata przyszedł do domu nawalony jak szpak, wywinął orła po czym wyleciały mu dwa gile, puścił pawia i poszedł dalej nawalać na sępa.


******
Zlatują się trzy sroczki i rozmawiają.
Pierwsza: - Kupiłam sobie zegarek!
Druga: - A ja kupiłam sobie dwie krowy!
Trzecia milczy, bo nic sobie nie kupiła.
Nastepnego dnia znowu sie spotkały.
Pierwsza - Wyobraźcie sobie, że ktoś mi ukradł zegarek!
Druga: - Coś podobnego, mnie ktoś podprowadził moje krowy!
A trzecia patrzy na zegarek i mówi: - Ojej, już piąta, muszę wydoić moje dwie krowy.


******
Idą dwa pingwiny przez pustynię. Jeden mówi do drugiego: Ale tu musiało być ślisko, że tak grubo piaskiem posypali...


******
Pewnego razu przyszedł bocian do chirurga i mówi o swoim marzeniu:
- Bardzo chcę być orłem!
- Słuchaj boćku drogi - mówi doktor - tego się nijak nie da zrobić za pomoca operacji, ale spróbuj tak: zapisz się na siłownię, bierz witaminy... Trochę przypakujesz i będziesz wyglądał jak orzeł...
Bocian wziął się za siebie - ćwiczył, ćwiczył jak szalony i faktycznie z dnia na dzień jego nogi, szyja, a także dziób stawały się coraz masywniejsze i jakby krótsze. Wątła kiedyś klata zrobiła się szersza, a tyłek bardziej sprężysty. Bocian z zadowoleniem przyglądał się sobie w lustrze: 
- Mmmm... - mruczał - przystojniaczek... jak ten, no... bielik albo i lepiej, ho ho ho...
W końcu nadszedł ten wspaniały, wymarzony dzień. Wieczorem przygładził pióra, wypucował dziób, a następnie udał się do ekskluzywnego klubu zarezerwowanego tylko dla orłów. Z impetem wpadł do środka i zakrzyknął:
- Kelner! Dwa soki, ale już!
W klubie zapadła cisza, zgromadzone orły patrzyły po sobie nieco zmieszane. Tymczasem kelner obrzucił wzrokiem masywną postać w drzwiach i spokojnie odparł:
- To jest klub dla orłów, zmykaj stąd gąsiorze!


******
Złodziej zakradł się do pewnego mieszkania. Z latarką w ręku przeszukuje je i co ciekawsze sprzęty pakuje do worka. Nagle słyszy głos z góry:
- Pan cię obserwuje.
Złodziej poczuł się nieswojo, ale po chwili kontynuuje przeszukiwanie mieszkania. I znów słyszy ten głos:
- Pan cię obserwuje.
Złodziej wciąż nieswój zapala światło i patrzy skąd dobiega głos. Dostrzega siedzącą w klatce papugę. Podchodzi do niej i śmieje się jej prosto w oczy:
- No i co papugo? Chciałaś mnie nastraszyć? He, he...
- Mów mi Alantanea - odpowiada spokojnie papuga.
- Ale głupie imię.
- Tak samo dobre jak "Pan" dla rotwailera...


******
Facet chciał kupić papugę. Pyta:
- Ile za tą? - i wskazuje palcem.
- Ta 1000 zł, mówi po polsku i angielsku.
- A ta zielona?
- 2000 zł, mówi po polsku, angielsku i rosyjsku.
- A ta niebieska?
- 5000 zł.
- A ta w jakich językach mówi?
- Ta nie mówi, ale pozostałe zwracają się do niej szefie.


******
- Co to jest? - pyta nauczycielka Jasia.
- PTOK! - Odpowiada Jasiu.
- Jasiu, nie ptok, tylko ptak - tłumaczy nauczycielka.
- A jaki ptak? - pyta nauczycielka
- SRAKA - odpowia Jasiu

Wesołego weekendu!

czwartek, 5 lutego 2015

Sama nie wiem po co ten post

To już będzie dwa dni jak się podniecam ostatnimi wpisami Pantery a przede wszystkim komentarzami. Powiem szczerze że się nawet dzisiaj trochę zdenerwowałam. Dlaczego? Bo poczułam się urażona. Nadal wmawia się nam, emigrantom, że jesteśmy nieudacznikami, że pracujemy poniżej kwalifikacji, że mieszkamy w norach po trzydzieści osób w mieszkaniu. Że wszędzie jest źle, że Piękna Nasza Polska CAŁA, a Polacy to najbystrzejszy, najbardziej wykształcony naród na całym świecie. No i te polskie dziewczyny... jak witaminy którymi się tak namiętnie obżerają.
W tym momencie przepraszam wszystkich którzy już się poczuli dotknięci. Mam w sobie dzisiaj dużo goryczy i gdzieś tę gorycz musiałam wylać.
Ciężko było na początku, oczywiście że ciężko. I praca poniżej kwalifikacji też była, ale za coś trzeba było żyć. No ale jak sobie wyobrażacie inaczej, jak zatrudnić na odpowiedzialnym stanowisku kogoś kto nie mówi w danym języku, a jak już próbuje to kaleczy? Zajęło mi troszkę czasu i dużo determinacji żeby znaleźć się w punkcie wyjścia, czyli powrócić zawodowo do mniej więcej tego co robiłam w starym kraju. I teraz taka mała uwaga, bo wiele osób zdaje się zupełnie nie zauważać jednej bardzo istotnej rzeczy. Niemal każdy emigrant którego tutaj poznałam, po kilku latach wyrzeczeń i samodoskonalenia się powrócił "do zawodu" lub bardzo blisko do tego co wykonywał w swoim kraju. Ale nie każdemu się udało i napiszę o tym za chwilę. Spotkałam się niejednokrotnie z zazdrością, w tym osób z Polski, że ja mam dobrą pracę "w biurze" a oni muszą pracować fizycznie. Bo wedłuch nich przynależność narodowa czyni nas wszystkich równymi na emigracji. Tylko że owszem, ja mogę się zająć pracą PONIŻEJ moich kwalifikacji, ale bardzo ciężko jest, a raczej niemożliwe żeby ktoś zaczął pracować POWYŻEJ swoich kwalifikacji, szczególnie na początku drogi, prawda? Bardzo mnie denerwuje takie wrzucanie wszystkich do jednego worka. Bo na przykład takie stwierdzenie:
"My tu w Polsce mamy jednak trochę inne ambicje dotyczace pracy zawodowej, wykształcenia, poziomu życia. Nie wszystkim odpowiada praca sprzątaczki, kelnerki czy pomocy domowej." (to z komentarza po najnowszym postem Pantery). To że Kaśka od Heńka z naprzeciwka wyjechała po studiach do Anglii żeby sobie zarobić na wesele nie oznacza że my tu za granicą nie mamy ambicji zadowowych. Tylko do qrvy nędzy (przepraszam za wyrażenie ale mnie poniosło) jak ktoś kto w Polsce nigdy nie pracował, a takich jest niestety większość młodych emigrantów) może oczekiwać od razu super płatnej pracy na kierowniczym stanowisku, szczególnie jak się zaledwie przedstawić potrafi w danym języku? Jak ktoś w Polsce był fryzjerem to nie zostanie za granicą szefem działu marketingu w przedsiębiorstwie farmaceutycznym, przynajmniej nie od razu... Mnie zajęło dwa lata cholernie ciężkiej pracy nad sobą, poznawania nowego kraju, kultury, obyczajów, dwa lata intensywnej nauki języka, wyrzeczeń, nie spania po nocach... Cóż, nie ma nic za darmo.
Dlaczego mnie "się udało" a innym nie? Takie pytanie zadała mi Krysia w komentarzu u Pantery. "Udało się"... to bardzo płynne określenie. Kiedyś córka w napadzie złości wyrzygała mi że jestem nikim, bo nie mam milionów na koncie i chałupy na Hawajach i w dodatku nie piszą o mnie w gazetach :-) Dla niektórych udane życie oznacza wieczną zabawę i brak obowiązków, dla mnie udane życie to bycie w zgodzie z tym co mam i do czego doszłam sama. Dlaczego mi się więc udało i jestem szczęśliwa na emigracji?
Po pierwsze - nie wyjechałam zarobić i wrócić, wyjechałam od razu z myślą że to będzie na zawsze. Pod tym kątem dobierałam wszystkie swoje późniejsze plany i założenia. Moja początkowa praca fizyczna była tylko stanem przejściowym w drodze do celu. Praca miała za zadanie nie tylko dać mi pieniążki na przeżycie ale przede wszystkim nauczyć życia, zwyczajów, obyczajów, pomóc w nauce języka. Nigdy nie rozmawiałam z Polakam po polsku w towarzystwie brytyjskim. Nie zamknęłam się w polskiej enklawie, nie otoczyłam polskimi gadżetami i telewizją. W domu rozmawiało się po polsku, w pracy, a później w collegu, po angielsku. Wszystko załatwiałam sama, bez pośredników. czytałam, czytałam, czytałam. Jak czegoś nie wiedziałam, pytałam. Nigdy nie krytykowałąm tubylców, nie naśmiewałam się. Ale też nie pozwalałam nikomu naśmiewać się z mojego starego kraju. Ot, taki patriotyzm siedzi we mnie :-)
Może i znalazłam się we właściwym miejscu i właściwym czasie, może i mam kupę szczęścia jak mawia mój tata, ale ja uważam że za tym wszystkim idzie ogromny wysiłek, dużo pracy i mnóstwo wyrzeczeń. Taki przykład z collegu - podczas kiedy moje polskie koleżanki paplały o szmatkach i o tym jacy to brytyjczycy są głupi, ja się uczyłam, odrabiałam zadania domowe, siedziałam w bibliotece. Zdałam egzamin ESOL Higher na ocenę A, dostałam pracę w biurze zaraz po egzaminie, sytuacja finansowa poprawiła się na tyle że mogłam dostac kredyt na dom, potem kupić nowy samochód...
Może przez to że nie szukałam problemów, nigdy ich tak naprawdę nie miałam. Wszystko co sie po drodze zdarzało, wydawało się takie drobne i nie warte zmartwień w porównaniu do życia które miałam wcześniej. Muszę w tym momencie dodać że w początkowym okresie życia w nowym kraju państwo bardzo mi pomogło, bo choć musiałam spełnić wszystkie wymogi emigracyjne, nigdy nie robiono mi problemów z zasiłkami na dzieci. Które nota bene należą się każdemu jak psu miska więc żadnym wyjątkiem nie jestem. Pewnie teraz jest trudniej...
Determinacja, dyscyplina i pokora - te trzy słowa według mnie powinny charakteryzować emigranta któremu się udało. Wiem, nigdy nie będę tak do końca "swoja", zawsze będę mówić ze śmiesznym akcentem, ale teraz po latach mogę powiedzieć że przestałam być "rozdarta". Tu jest mój dom, tu jest moje miejsce, jest  mi tu dobrze i do starego nigdy nie wrócę.
Na koniec pozwólcie że przytoczę przykład z własnego podwórka. Dawno temu, w latach osiemdziesiątych jeszcze, wyemigrował do Niemiec mój wujek, mógł ponieważ jego żona miała niemieckie pochodzenie. Jak wyjeżdżał, mówił: "Jakoś to będzie, popracuję sobie tam do emerytury, a potem wrócę do Polski, Niemcy będą mi płacić a ja będę żył jak pan". Wujek jest na emeryturze od ośmiu lat. Jednak wracać już nie zamierza...

A miał być tylko jeden akapit...