piątek, 2 stycznia 2015

I tak to leciało...

No to czas na podsumowanie roku 2014. Tak mniej więcej to leciało:

  • Styczeń - jeden martwy kaszalot znaleziony na plaży, przeczytana pierwsza książka serii "Hunger Games", zarzucony Winnetou (jeszcze wciąż o nie dokończyłam). Mocne postanowienie nie oglądać sie za siebie.  
  • Luty - zrzeknięcie się kalendarza wylosowanego w konkursie u Gosianki na rzecz Panterki, zakupienie trzech par pięknych srebrnych kolczyków w prezencie Walentynkowym od siebie dla siebie, dokończenie "Hunger Games",  samotna wyprawa na Arthur's Seat, napisane dwa wiersze, pierwsze prawdziwe kocie dźwięki wydane przez Migusię, Koniec Świata czyli wyjście do pracy bez maskary (lol!), ostatnia tuż przed rozwodem więc zupełnie nieważna rocznica ślubu, trzecia rocznica blogowania...
  • Marzec - przeczytana cała seria chłamu pod tytułem "50 shades of Grey", pierwsze żelowe paznokcie w kolorze różowym, jeden wiersz, jedno sądowe potwierdzenie zakońćzenia małżeństwa, podróż do Amsterdamu...
  • Kwiecień - pierwszy plagiat internetowy moich wierszy, 2 nowe wiersze, krótka wycieczka do muzem, odnowienie makijażu permanentnego, ostateczne postanowienie odnośnie życia osobistego...
  • Maj - dwa wiersze, ostateczny rozrachunek z przeszłością, poza tym... wiosna, wiosna, wiosna...
  • Czerwiec - powrót synka do domu (na wakacje tylko!), cudowna kartka od Gosianki Wrocławianki, prosto z Japonii(!), zaczęcie oglądania "Game of Thrones", wspaniały samotny weekend w Londynie i oczywiście rozpoczęcie Mundialu w Brazyli... Oj działo się, działo...
  • Lipiec - pierwsza widziana szczota na ogonie Tigusia, jedna walka z pryszczem, jeden poznany policjant, jedna zbiorowa nagroda konkursowa oczywiście u Gosi (!), jeden puchar świata dla Niemców w mundialu, obejrzanych meczy - bardzo dużo, co najmniej dwa dziennie..
  • Sierpień - ilość myszych/ptasich/motylich trupów przyniesiona przez koty - bardzo dużo, ilość nastawionych nalewek - 5, ilość nowo poznanych facetów - 1, rozpoczęcie trzytygodniowego urlopu, jedna wycieczka do miasta na Fringe Festival, kilka fajnych spacerów z synem, jedna wycieczka do ogrodu botanicznego, mnóstwo zdjęć. No i przede wszystkim - sierpień stał pod znakiem chorego Tigusia i dwóch jego operacji. To był bardzo trudny i wyczerpujący, także finansowo, miesiąc...
  • Wrzesień - ilość sporządzonych słoiczków sosu chili - 3, ilość obciętych prawie do zera clematisów - 1, pierwsza mysz złapana przez Migusię, zakończenie długiego urlopu, ilość fajnych wycieczek zaliczonych - 4, jakieś czternaście randek... Ilość wierszy - 2. Powrót syna na uniwersytet. I szkockie referendum, zaliczone zgodnie z moją wolą :-)
  • Październik - ilość żywych myszek znalezionych w domu - 4, ilość dni urlopu które trzeba było rozplantować - 12, jedne zakupione perfumy, jedna strona założona na Fejkbuku, jedno rozstanie z facetem, ilość wierszy - 2, ilość stanów depresyjnych - chyba dwa. Ilość nowo poznanych facetów - 2. Jesień...
  • Listopad - ilość wierszy - 2, ilość łokci tenisisty - 1, ilość rzeczy znalezionych w torebce - 40 (!), ilość (niekoniecznie samotnych) spacerów po plaży - 2, 10 rocznica przybycia do UK, ilość weekendów spędzonych romantycznie - wszystkie :-) Miesiąc w którym liczna==ba odwiedzin bloga przekroczyła magiczne 100 tysięcy...
  • Grudzień - jeden wiersz, jedne święta, nieskończona ilość esemesów, parę prezentów, pierwszy wieczór sylwestrowy spędzony poza domem od lat... Dwa kilo do przodu, ale co mi tam...
Ubiegły rok był... chyba dla mnie udany. Pamiętam jak bardzo chciałam żeby 2013 się już skończył i nigdy nie wracał... W 2014 weszłam nostalgicznie, wyszłam z niego podobnie, ale ta nostalgia była zdecydowanie radosna. Przeżyłam kilka rozczarowań, kilka nieciekawych momentów, sierpień był chyba najgorszym miesiącem ze względu na chorobę Tigusia, ale generalnie był to dla mnie dość spokojny rok. Spokojny, ale pełen wrażeń. Spełniło się to co sobie wymyśliłam w zeszłorocznych życzeniach. Jestem o rok starsza, o rok bogatsza w doświadczenia, o niebo spokojniejsza, wyluzowana i pewniejsza siebie. I taka chcę pozostać przynajmniej do końca tego roku...

A oto jak podsumował mój rok wujek Gugiel :-) Zapraszam do obejrzenia tego krótkiego filmiku, niektórych zdjęć nie rozpoznaję, ale czy to ważne?...



Pozdrawiam serdecznie w Nowym Roku!

środa, 31 grudnia 2014

No to Wszystkiego!

Już bardzo późno, większość z Was już albo się bawi, albo się właśnie wybiera, albo szykuje do celebrowania we własnych pieleszach, albo do snu :-) Za kilka zaledwie godzin przyjdzie no nas wszystkich Nowy Rok. Kolejny rok, nowe nadzieje, nowe pragnienia, nowe postanowienia...
Zaledwie dwanaście miesięcy temu o tej samej porze byłam w zupełnie innym stanie świadomości, szykowałam się właśnie do Sylwestra spędzanego z synem we własnej chałupie, przed telewizorem. W zeszłym roku o północy życzyłam sobie czegoś w co nie do końca wierzyłam że się spełni...  A jednak... Historia zatoczyła koło, jest rok później, ja niejako znów w tym samym miejscu, a jakże daleko od tego co było... Jestem ostrożna w wydawaniu osądów, nie jestem pewna czy osiągnęłam wreszcie wymarzone szczęście, ale wiem w którym kierunku podążam i dobrze mi z tym.


W ten Sylwestrowy wieczór życzę sobie i wszystkim wiary w to że marzenia są do spełnienia, nadziei na nowe lepsze jutro i miłości która pokona wszystkie trudności. Życzę wszystkim żeby Was omijały troski i przykre przypadki, żebyście znaleźli w sobie siłę na walkę z przeciwnościami losu, żebyście nie dawali się ponosić negatywnym emocjom, żeby cały przyszły rok był szczęśliwszy niż poprzedni, żebyście odnaleźli w sobie spokój i zrozumienie...

Szczęśliwego Nowego Roku moi Kochani! 
Do usłyszenia w 2015!

niedziela, 28 grudnia 2014

Świąteczny spacer

Jak każdy normalny przeżarty świątecznie człowiek, tak i ja wybrałam się na bożonarodzeniowy spacer, wyrwawszy poprzednio z pieleszy mlodszego potomka, który zalegał był w pościeli cały długi popołudniowy poranek. Tak że jak się wybralim, ściemniać się już zaczęło, ale dla chcącego nic trudnego. Syn zaopatrzył się w latareczkę, ja w komóreczkę, ciepłe kurteczki, rękawiczki i poszlim.
Wybraliśmy się w to samo miejsce, w którym byliśmy latem, czyli na "naszą" ustronną rajską plażę. Pomimo że bezwietrznie, było dość zimno, że nie użyję słowa "mroźno", bo mrozu nie było ale 1 stopień to już dostatecznie aby zmarznąć. Szliśmy więc szybko, dziarkim krokiem po zmrożonej ścieżce, pokrytej dzieniegdzie niezamarzniętym błotem, mijając po drodze sporo ludzi wracających już z popołudniowych wojaży. W tamtą stronę szliśmy tylko my.
Po drodze mijaliśmy stada owiec. Była tam, a jakże, czarna owca :-) Szkoda że zdjęcia takie sobie, ale jak zwykle, nie wzięliśmy aparatu... Kiedy ja się w końcu nauczę?...


Na szczycie wydmy ktoś już był przed nami.


Stamtąd przyszliśmy...


Przypływ był... widzicie nakładające się fale? I baba zamyślona...


A teraz, Proszę Państwa, sesja zdjęciowa guwnej (nie poprawiać!) modelki :-)










Ponieważ słońce już zaszło, z jednej strony plaży było tak:


A z drugiej tak: 


A tak wyglądało morze:


Model Numer Dwa ledwo uratował się przed nadchodzącą falą :-)


I Model Numer Jeden na tle księżyca :-)


Tak wyglądała woda...


A tak ląd...


Cudownie, spokojnie, cicho, tylko szum morza... 


Odnaleźliśmy ścieżkę powrotną... Tylko ciekawe gdzie ona jest...


Do ścieżki doszliśmy po bezdrożach. O dziwo nad samym morzem było cieplej niż w drodze powrotnej.


Parę minut później zapadły już właściwe ciemności i chociaż ja wciąż uważam że nad morzem nigdy nie jest zupełnie ciemno, światło latarki dodawało nam otuchy i jednak bądź co bądź pokazywało drogę. Dzikie bestie jakoś nas ominęły... To był naprawdę fajny świąteczny spacer :-)