Wybraliśmy się w to samo miejsce, w którym byliśmy latem, czyli na "naszą" ustronną rajską plażę. Pomimo że bezwietrznie, było dość zimno, że nie użyję słowa "mroźno", bo mrozu nie było ale 1 stopień to już dostatecznie aby zmarznąć. Szliśmy więc szybko, dziarkim krokiem po zmrożonej ścieżce, pokrytej dzieniegdzie niezamarzniętym błotem, mijając po drodze sporo ludzi wracających już z popołudniowych wojaży. W tamtą stronę szliśmy tylko my.
Po drodze mijaliśmy stada owiec. Była tam, a jakże, czarna owca :-) Szkoda że zdjęcia takie sobie, ale jak zwykle, nie wzięliśmy aparatu... Kiedy ja się w końcu nauczę?...
Na szczycie wydmy ktoś już był przed nami.
Stamtąd przyszliśmy...
Przypływ był... widzicie nakładające się fale? I baba zamyślona...
A teraz, Proszę Państwa, sesja zdjęciowa guwnej (nie poprawiać!) modelki :-)
Ponieważ słońce już zaszło, z jednej strony plaży było tak:
A z drugiej tak:
A tak wyglądało morze:
Model Numer Dwa ledwo uratował się przed nadchodzącą falą :-)
I Model Numer Jeden na tle księżyca :-)
Tak wyglądała woda...
A tak ląd...
Cudownie, spokojnie, cicho, tylko szum morza...
Odnaleźliśmy ścieżkę powrotną... Tylko ciekawe gdzie ona jest...
Do ścieżki doszliśmy po bezdrożach. O dziwo nad samym morzem było cieplej niż w drodze powrotnej.
Parę minut później zapadły już właściwe ciemności i chociaż ja wciąż uważam że nad morzem nigdy nie jest zupełnie ciemno, światło latarki dodawało nam otuchy i jednak bądź co bądź pokazywało drogę. Dzikie bestie jakoś nas ominęły... To był naprawdę fajny świąteczny spacer :-)