Wchodzę ja wczoraj po pracy do domu, pacze a tam koperta. Spasiona trochę. Myślę - ki diabeł, ja niczego nie zamawiałam... Podnoszę, oglądam, a tu... tadam!
Miećka się na mnie gapi z koperty! Z adresem zwrotnym - wiadomo od kogo! Panterko kochana, melduję że przesyłka dotarła w stanie nienaruszonym, a jakże. A teraz dla niewtajemniczonych - Pantera zamieściła na blogu ogłoszenie parafialne że ma Rozrywkę do oddania i ja się zgłosiłam na ochotnika jako pierwsza, juhu! Bo uwielbiam krzyżóweczki i inne łamigłówki, a wszystkie swoje już nawyrozwiązywałam (oesu, ale dziwoląg mi wyszedł). Dziękuję Ci serdecznie jeszcze raz za to:
I za to:
No i za to:
Nie otwierać przed świętami! I jeszcze żeby bardziej kusiło to nie zakleiła kopertu, maupa jedna :-) No ale wezmem i nie otworzem! Koperta powędrowała do kredensu na półkę z krasnalem i będzie tam siedziała aż do wigilii, tego możesz być pewna bo ja cierpliwe stworzenie jestę...
A na kartce ze zwierzątkami najbardziej podoba mi się wzrok Kiruni, ona to jest dopiero modelka! Dodam jeszcze że na tej kartce jest jeszcze napisane parę słów, ale to już bardzo osobiste i ... się wzruszyłam... Kartka z Miećką, Bułą, Kirą i dwoma ptaszyskami powędrowała na ołtarzyk obok kotów Gosianki Wrocławianki :-) Teraz już czuję że zbliżają się święta...
Żebyście nie pomyśleli że u mnie życie całkiem zamarło, parę zdjęć z wczoraj. Tiguś uwielbia gorący kaloryfer. Wykłada się na nim jak długi, a jak się zgrzeje to się przenosi piętro wyżej, o tak:
Godzinę później:
Chciałam uchwycić kilka srebrnych włosów Migusi, nie bardzo się udało.
Moje kochane mruczydełko...
No i to by było na tyle. Uwielbiam niespodzianki. A dzisiaj wdepnęłam w kupę na parkingu przy pracy. To podobno na szczęście :-)
Zgroza to niesłychana, zapuściłam się, ostatni post niemal tydzień temu, nie było nawet piątkowego humoru, to już zupełna sodomia i gomoria... Do nadrobienia mam mnóstwo zaległości z innych blogów, jak tylko skończę to zaraz do Was lecę ♥ A tymczasem - co u mnie? A ja kwitnę... Tak mi powiedziała koleżanka z którą rozmawiałam na Skypie. I rzeczywiście, czuję się świetnie, to znaczy na ciele zupełnie do doopy, bo mnie co i rusz coś dolega, a to kolanko, a to zatwardzenie (ups, sorry!) a to cholerny łokieć. Z którym nijak nie mogę sobie poradzić, więc postanowiłam zaprzestać badminton całkowicie do końca grudnia, może się polepszy. Po za tym na nic nie mam czasu, zakupy świąteczne w powijakach, w pracy bywam gościem, chałupa w stanie nadającym się do generalnego czyszczenia - i nie moja to zasługa, ale o tym za chwilę. Wszystko przez nadmiar wolnego czasu i moje krótkie tygodnie pracy, o których pisałam tutaj. No bo tak: po pracy na nic nie ma czasu, bo a to do sklepu, a to badminton, a to coś załatwić, szybko coś przekąsić i ponadrabiać zaległości w filmach tudzież programach ponagrywanych przez weekend. To ktoś zadzwoni, to ja zadzwonię, to Skype, to esemesy i tak robi się dwunasta a ja rano do pracy. No to wstaję wykończona i tak w koło macieju. Koty tak się za mną stęskniły że jak jestem w domu to nie opuszczają mnie na krok, biją się co chwila w mojej obecności, nie wiem czy to objaw zdenerwowania czy radości, czy może zwrócenia na siebie uwagi. Mój nadmiar wolnego czasu jest jednocześnie powodem dla kórego spędzam ostatnio niemal każdy weekend poza domem - stąd wzmianka o syfie w chałupie, bo córka jakoś się do sprzątania nie kwapi a brudzić bardzo lubi, szczególnie jak jest sama w domu. Ja wiem że ona niby się stara, coś tam po sobie posprząta, ale ona zdaje się nie zauważać brudu który sama powoduje. Na przykład wypaćkane szafki w kuchni czy nie do końca starta ze stołu mąka. Brudny prysznic też jej nie przeszkadza. A ja, że tak przypomnę, ostatnio spędzam w domu naprawdę mało czasu, na siedem dni nie ma mnie trzy-cztery. Ja się brudnej kabiny brzydzę więc jak jestem to zawsze spsikam tymi tam środkami czyszcząco-odkażającymi, przepuszczę też ozon parę razy coby bakterie pozabijać, ale szorować to ani ochoty nie mam ani siły - łokieć mnie boli. No trudno, są trzy wyjścia, albo córka w końcu posprząta, albo ja nie wytrzymam i wysprzątam, albo się weźmiemy za kudły i powybijamy. Jak sobie przypomnę że do świąt jeszcze tylko trzy tygodnie, a za tydzień już trzeba paczkę do Polski słać to mnie się słabo na robi - jak ja to wszystko ogarnę???
W każdym razie, żyję Moi Drodzy, mam się dobrze a nawet lepiej, jestem niedospana i niedoorganizowana, ale za to życie tak zwane osobiste mi kwitnie rozbujałym kwieciem, ale o szczegółach rozpisywac się nie będe ze względu na tak zwane "dobro" moich dzieci, które czasami to czytają, a dla których stara matka to już nie kobieta z krwi i kości ale maszyna do zapewniania dobrobytu tymże dzieciom, która uczuć nie może mieć zupełnie żadnych, poza tymi skierowanymi w jedną stronę (zgadnijcie którą) oczywiście! Ale nic to, robię swoje, na jęki potomków nie zwracam uwagi, a w piątek biorę pośladki w troki, torbę do bagażnika i fruuuu z gniazdka! Tym razem porobię trochę zdjęć, obiecuję :-)
Stefka od dzisiaj na wakacjach, a ja mam przez dwa tygodnie ciszę, spokój, błogość... Nikt mi nie nadaje przez siedem godzin bez przerwy, nikt nie wrzeszczy do telefonu, nie rzuca słuchawką, nie wyklina na czym świat stoi bo ktoś krzywo włożył papier do drukarki... Ja tam Stefkę lubię, nauczyłam się sobie z nią radzić, szczerze mówiąc trudno nie było bo wystarczy olać wszystko z góry do dołu cienką strużką, a od czasu do czasu ustawić do pionu, ale inni pracownicy jej nie cierpią. Cóż, mnie przypadło z nią żyć pod jednym biurowym dachem więc żyję jak się da. Nie komentuję, nie oceniam, czasami słucham, czasami udaję że słucham, czasami coś doradzę jak widzę że sobie nie radzi, a ona, choć wszystkie rozumy pozjadała i jej racja jest zawsze na wierzchu, potrafi podziękować za udzieloną pomoc. Tak źle z nią więc nie jest. Marudna strasznie. Chaotyczna. Nie daj buk jak ma organizować coś dla nas. Jakiś "poranek herbatkowy" na przykład albo "imprezę ku czci" jak nazywamy różne kameralne uroczystości typu urodziny, nagroda jakaś albo dziecko się komuś urodziło... Wtedy to wszyscy siedzą cicho w swoich biurach bo ta szaleje. A pomóc sobie nie da. Bo wszyscy zrobią źle. Nawet naczynia do zmywarki źle włożą. Wiecie jak wygląda wręczanie kartki okolicznościowej przez Stefkę? Podchodzi, rzuca na stół i mówi - masz to dla Ciebie chyba....Taka jest Stefka. Spróbuj jej coś powiedzieć to się obrazi śmiertelnie. A jak ją pominiesz w przygotowaniach...
Ostatnio zdobyliśmy jakąś-tam-ważną nagrodę, kolega który ją odbierał, oprócz standardowej statuetki dostał od sponsora ogromną pięciolitrową flachę prawdziwego szampana. No to trzeba było zacelebrować. Dziwcie się, dziwcie, u nas w pracy się pije, normą jest wypicie lampki wina czy szampana czy nawet dwóch, oczywiście nie tak sobie ale z powodu ważnej okazji. Tak gdzieś raz na miesiąc zawsze zdarza się okazja bo zawsze coś tam wypadnie. Zazwyczaj (właściwie zawsze) szampana stawia szef, dobry człek z niego jest, poza tym tyle zarabia że go stać i to już tradycja, nikt się nawet nie pyta bo wiadomo że szef za alkohol płaci. Nawet jak idziemy do restauracji czy baru. Fajnego mamy szefa, co nie? Wracając do naszej wielkiej butli szampana, kolega postanowił że tym razem on organizuje bibę coby Stefki nie przemęczać, ona taka przecież zalatana i wiecznie zajęta - oglądaniem filmików na youtube, haha. Szefa akurat nie było bo był na urlopie to się nie załapał, więcej dla nas. Zebraliśmy się więc wszyscy razem w największym biurze żeby uczcić zwycięstwo, śmichy chichy, czekoladki, toasty, kto nie chciał szampana dostał wodę bombelkowaną, pełen luz. Wszyscy są oprócz Stefki. Wołamy:
- Stefka, chodź, tylko Ciebie brakuje.
Stefka:
- Zaraz, jestem zajęta teraz.
Wiedziała małpa o wszystkim od dawna, mogła sobie czas zorganizować, a poza tym jestem pewna że wymyśliła to zajęcie bo się obraziła że to nie ona organizowała bibę. Polewamy szampana.
- Stefkaaaa, no choć na szampona!
- Nie idę, nie będę piła!
- No weź się nie wygłupiaj - kolega zaniósł jej lampkę z szampanem pod nos - weź się choć napij, okazja ważna jest.
- Nie bede piła. Nie bede piła tego waszego szampana i już.
Szczerze mówiąc to wymyśliła jakąś wymówkę, że po pracy gdzieś tam jedzie autobusem i nie będzie chuchać ludziom w nos... Szampana wylała do zlewu, a niech się idzie paść na łąkę.
Taka to ta nasza Stefka. Sekretarka od siedmiu boleści.
Więc wyobrażacie już sobie pewnie co to dla mnie znaczy. Pusty pokój, mogę sobie słuchać muzyki przez głośniki, mogę sobie włączać moją lampę solarną na full, kaloryfery chodzą rozgrzane do czerwoności, nie muszę zamykać drzwi na klucz jak wychodzę do ubikacji (ona zamyka i pilnuje wszystkich że też mają), moge sobie nawet spać spokojnie z nogami na biurku... A przede wszystkim nie muszę słuchać jej paplaniny non stop non stop i tak bez końca... Co mnie obchodzi kto do niej dzwonił i w jakiej sprawie, albo że ten-i-ten jest głupi bo spóźnił się na pociąg.
Tak ludzie kochani, wolność, wolność i swoboda! Niech żyje!
I aż się samo prosi żeby sobie zaśpiewać znaną piosenkę o zabawie i dziewczynie młodej, ale ona jest jednak troche dołująca, bardziej mojego ducha oddaje chyba to co pod spodem. Nie musicie oglądać do końca. Wystarczy piętnaście sekund :-)