wtorek, 28 października 2014

Chyba wiem skąd się biorą

Wczoraj się domyśliłam, skąd mogą się brać żywe myszy w moim domu. Ten drań szarobury, Tiguś zwierzo-nie-bójca przytargał oczywiście jedną myszkę do chałupy, co obwieścił głośnym miałczeniem. Bosze, on nawet do żarcia tak nie miałczy jak wtedy gdy wtaszcza do domu jakąś zdobysz, choćby nawet to była indycza szyja czy psia kupa.
Przyniósł ją nieruchomą i położył w korytarzu po czym padł zmordowany obok. Musiał się nieźle za nią nabiegać. Miguśka powąchała, ale przecież padliny nie będzie tykać... Ja jak zwykle poszłam po ręcznik papierowy coby myszkę z domku usunąć, złapałam ją, oglądam, cała, zupełnie nie naruszona. Oczy ma zamknięte i słabo, cichutko, ale jednak dycha. Myślę sobie, jeśli ty jeszcze żyjesz to ja cię na trawkę ładnie wypuszczę, ale w spokojne miejsce, żebyś sobie odpoczęła. Poszłam, myszkę wypuściłam, a ona jak wydarła...
Podejrzewam więc że one się po prostu umiejętnie ukrywają, te myszy. Kot je łapie na żywca, przynosi do domu, a która mądrzejsza lub bardziej doświadczona, po prostu udaje nieżywą. Kot odchodzi, bo przecież jak się coś nie rusza to ganiać nie trzeba, a ona w ciemnościach daje dyla w ustronne miejsce. No tak może być, prawda? Już raz miałam w domu ptaka który udawał zupełnie martwego, a po wypuszczenia wzleciał w niebo ile fabryka w skrzydłach dała...
Co ja mam z tymi zwierzętami...

poniedziałek, 27 października 2014

Weekend ze zwierzaczkami.

Nie cieszcie się tak, nie będzie o wizycie do zoo, o dokoceniu, o obserwacji ptaków czy polowaniu. Chociaż, być może co nieco z polowania moje weekendowe działania miały.
Sobotni wieczór spędziłam w miłym towarzystwie pewnego psa i jego pana, przy czym pan nie jest tu tak istotny jak pies. Dyżu czarny labrador, niesłychana przylepa, łasił się, gapił tymi oczami kota za Shreka żeby go głaskać, kładł swój psi łeb na moje kolana, kładł mi się na stopy, cieplutki był jak nie wiem co. Ja tam psy lubię, więc mieliśmy razem sporo zabawy. Trochę się zastanawiałam co to będzie jak wrócę do domu i będę walić psem, jak zareagują koty. Zareagowały pozytywnie, czyli nie pokazały po sobie że coś czują. A może im to rybka, aby miski pełne były....
Koty nakarmione, wypieszczone, więc mogłam spokojnie zasiąść przed telewizorem żeby coś pooglądać. Ja na sofie, Migusia jak zwykle na mnie. Nagle coś ją zaniepokoiło, zeskoczyła na podłogę i zaczęła węszyć. Pod sofą! Myślę sobie, albo szuka zabawki albo jest tam... mysz!
Kto obserwuje mojego fejsbuka wie że dwa dni temu miałam malutką myszkę w kuchni, taką podobną do chomiczka. Bo ja się już nauczyłam po tym co koty przynosiły, że jest w mojej okolicy kilka gatunków myszy. Jedna, taka normalna, myszowata, walcowata, taka zwykła szara mysz. Druga, podobna do niej tylko trochę mniejsza, z cieńszym ogonkiem i ryjkiem spłaszczonym jak u świnki. I trzecia, taka sama jaka uciekała wzdłuż mebli w mojej kuchni w zeszłym tygodniu, maleńka, puchata, podobna do chomiczka. Jak one się nazywają te myszy to ja nie wiem. W każdym razie tą chomiczkową też zainteresowała się Migusia, a maleństwo było tak przerażone że siedziało skulone na bucie i się telepało. No to wzięłam serwetkę, odsunęłam kotka i złapałam myszkę gołymi ręcoma (nie poprawiać!) przez tę serwetkę. Biedusia nawet się nie ruszyła. Miałam ją wynieść na trawnik, ale postanowiłam ukryć ją dalej od domu, więc wyniosłam ją pod drzewo czyli krzak, tam jest pełno suchych liści to jej nie będzie widać. Postawiłam delikatnie w tych suchych liściach, biedactwo się wciąż trzęsło, ale zorientowawszy się że jest już w miarę bezpiecznie, wsunęła się pod liście i tyle ją widzieli. A mój komentarz na facebooku był taki że pewnie koty sobie przyniosły zabawkę, znudziły się więc zostawiły na potem. Bo inaczej to nie wiem, nie mam pojęcia jak ona się mogła w moim domu znaleźć.
No ale wracamy do sobotniego wieczoru. Migusia krąży pod sofą, myślę zajrzę, chociaż łatwo nie jest bo szczelina między sofą a podłogą jest może ze dwa centymetry. Przyniosłam latarkę, poświeciłam, patrzę, a tam rzeczywiście, siedzi sobie, mysza z tych myszowatych, mała ale takie tutaj są. Siedzi i wsuwa ziarno popcornu! Które to oczywiście musiało komuś wpaść pod sofę podczas konsumpcji telewizyjnej, ups! Kotem się nie przejmowała za bardzo, tylko wsuwała to ziarenko, trzymając je w dwóch łapkach. Dałam jej zjeść, ale w między czasie przyszedł Tiguś zaniepokojony odgłosami. I zaczęła się obława. Bo ja moi mili, wszystko czego chciałam to było wydostać tę myszę spod sofy. Bo jak się zalęgnie... oesu!
Jak sobie ta myszka podjadła i zaczęła zdradzać oznaki niepokoju, poszłam poszukać jakiegoś patyka. Nie żeby myszę zatłuc, no co Wy, po to żeby ją spod tej sofy wyciągnąć! Jako że odkąd synuś wszedł w wiek dojrzalszy, patyków u mnie w domu niet, więc rozkręciłam kijek do wędrowania, nie wiem jak się on fachowo nazywa, ale taki z którymi się chodzi. I zaczęłam mieszać nim pod sofą. Możecie sobie wyobrazić scenkę. Rozczochrana baba w szlafroku i papuciach, rozpłaszczona na podłodze, jedną ręką trzymająca latarkę a drugą machająca kijkiem pod meblami. Oczywiście najpierw światło dzienne ujrzały rozmaite kocie zabawki, papierki i połamane długopisy (!), ale metodą prób i błędów udało mi się wysunąć też mysz. Ale ona nie głupia, kilka razy próbowałam, a ona kilka razy zawracała pod sofę. A moje koty nażarte i leniwe, zamiast mysz zaganiać do kąta to tylko udawały że są zainteresowane. No ale koniec końców myszka spod sofy została wygarnięta i pobiegła do korytarza. Koty za nią, Ale oczywiście pobiły sie o nią a ona korzystając z okazji uciekła do jadalni. Łomatkobosko! Zamknęłam drzwi do jadalni i się zaczęło polowanie. Ta myszka nie była taka jak ta chomiczkowa, to była prawdziwa polna mysz, szybka i skoczna, niesamowicie sprytna, niemożliwa do złapania. No ale koty nieustraszone, przecież jak się coś rusza to trzeba za tym gonić. Po chwili jadalnia wyglądała jak Sodoma i Gomora, wszystko było do góry nogami, bo tak jak mysza się przemieszczała, tak ja odsuwałam i przesuwałam kolejne przedmioty. Przy okazji zauważyłam ile śmieci ja miałam w tym pokoju! W każym razie, po pół godzinie całkiem nierównej walki udało się Migusi zagonić myszkę do pudełka z papierami, a  ja tylko na to czekałam. Złapałam z kredensu salaterkę i nakryłam myszkę, tak jak się łapie pająki do szklanki. Jakimś cudem wsunęłam pod spód cienką książkę i tak jak pająka, wyniosłam myszkę na trawnik. Bo już dalej nie miałam siły. Jak tylko poczuła grunt opd łapkami, dała dyla i zniknęła z prędkością światła. Ufff...
Wciąż się zastanawiam, skąd te myszy u mnie z domu? Sprawdziłam chałupę wzdłuż i wszerz w poszukiwaniu jakichś dziur. Nie ma. Do domu wchodzi się po stopniach, na których większość czasu spędza Migusia. Wychodzi mi na to że one te myszy przynoszą do domu, te koty. No ale dobrze, teraz będę trzymała zawsze jakieś ziarenko pod sofą, mam już przećwiczone, będę myszy łapać na żywca... Mam nadzieję że już ich więcej nie będzie.
A w niedzielę rano obudziłam się pogryziona. Kurde felek myślę, o co chodzi? Przecież komarów nie ma, co jest? Koty jakieś robactwo przywlekły czy co? Dopiero co je odwszawiałam, to nie powinny nic mieć, nigdy nie miały. Podniosłam kołdrę i zauwałyłam od razu na białym małą czarną kropeczkę. Dotknęłam z zamiarem uduszenia, ale jak to nie wyskoczyło w cholerę, znaczy w górę! Dostrzegłam to jeszcze raz, to samo! Pchua jak nic, ło jeżu kolczasty, toż to ja pchuy w życiu na oko nie widziała! No to zobaczyła (o ile to była pchua).
Od razu zdjęłam poszwy, wyniosłam kołdrę z podzuszkami na wiatr, niech przewieje, pościel na 90 stopni do prania, tak że z czarno-białej zrobiła się czarno-szara, dokładne głębokie odkurzanie moim nowiutkim odkurzaczem specjalnym do twardych podłóg, pranie wszystkich koców i kocich kocyków, łącznie z legowiskami, czyszczenie parowe wszystkich dostępnych powierzchni łącznie z materacem... Dodatkowo środek antypchuowy na koty jeszcze raz, w razie wu... Nie drapią się więc pewnie nie mają, ale strzeżonego pambuk strzeże, wiadomo.
Wykończona padłam wieczorem. Dzisiaj nic mnie nie podryzło, ale będę uważać. Cholerne psy.



piątek, 24 października 2014

Humor na piątek

Dzisiaj będzie o zwierzątkach, jak ktoś nie lubi brzydkich słów, to niech zatka uszy hehehe!
----------
Kura do gołębia:
- Co robisz?
- Gówno... A Ty co?
- Jajco!


----------
W lesie ogromne zamieszanie: hałas, odgłos przewracających się drzew, kurz... zwierzęta pierzchają co tchu... Przed mała chatką staje - jak wryty - ogromny dzik:
- Jest Krzysio?
Z chatki cichutkie:
- Nnnnie.
- Jak się zjawi, powiedzcie, że prosiaczek wrócił z wojska.


----------
Przychodzi zajączek do nowo otwartego sklepu misia i mówi:
- Misiu, poproszę pól kilo soli.
- Wiesz zajączku, nie mam jeszcze wagi, nasypię ci na oko.
- Do dupy se nasyp debilu!


----------
Niedźwiadek kupił motorek. Zadowolony jedzie przez las i spotkał zajączka.
Pyta się:
- Ty zając chcesz się przejechać?
- No pewnie.
- Wsiadaj.
Jadą przez las 40 na godzinę, 50, 60. Nagle niedźwiadek poczuł mocny uścisk i mokro. Pyta się:
- Ty zając, zlałeś się ze strachu?
Na to zajączek ze spuszczona głową.
- Tak, zlałem się. Jechałeś bardzo szybko i się bałem.
Zając postanowił się odegrać. Zapożyczył się i kupił szybszy motorek. Szukał niedźwiadka. W końcu szczęśliwy znalazł. I pyta się:
- Ty niedźwiedź chcesz się przejechać?
- No pewnie.
Jadą przez las 40 na godzinę 50, 60, 70, 80. Nagle zajączek poczuł mocny uścisk i mokro. Szczęśliwy pyta się niedźwiadka:
- Ty niedźwiedź, zlałeś się ze strachu?
Na to niedźwiadek ze spuszczoną głową:
- Tak, zlałem się. Jechałeś bardzo szybko i się bałem.
Zając szczęśliwy odpowiada.
- No to się zaraz zesrasz, bo nie mogę dosięgnąć do hamulca.


----------
Idzie stary byk po łące z młodym byczkiem. W pewnym momencie młody woła do starego na widok stadka jałówek:
- Chodź podbiegniemy szybciutko i przelecimy parę.
Na co stary:
- Po pierwsze nie podbiegniemy, tylko podejdziemy, po drugie nie szybciutko, tylko powoli, a po trzecie nie parę tylko wszystkie.


----------
Siedzi zajączek, wilk i żółw. Na stole stoi butelka wódki. Zwierzęta stwierdziły, że to za mało i trzeba by skoczyć po jeszcze. Wilk z zajączkiem od razu wskazali na żółwia. Żółw powiedział:
- Pójdę, ale nie możecie wypić ani kropelki.
Mija tydzień, żółwia nie ma, wilk mówi:
- Pijemy.
- Obiecaliśmy żółwiowi, że nie będziemy pić bez niego.
Tak minął 2 i 3 tydzień. W końcu zajączek bierze butelkę do ręki z zamiarem otwarcia, a żółw wygląda za krzaków i mówi:
- Ej... bo nie pójdę.

Miłego weekendu!
I pamiętajcie - nigdy nie wysyłajcie żółwia po flaszkę!