Dzisiaj humoru na piątek nie będzie. Bo mi nie wesoło i wcale mi się nie chce śmiać.
Jak wróciłam wczoraj do domu, zobaczyłam że Tiggy jakiś dziwny jest. Jakby wykołtuniony, coś nie tak było widać od razu, choć zjadł chętnie. No i mordkę miał bardzo mokrą. Wytarłam, myślałam że wodę pił to sobie pomoczył. Skojarzyłam że już od co najmniej dwóch dni od czasu do czasu mordkę miał mokrą na brodzie, ale wtedy myślałam że po prostu pije, no to się cieszyłam że pije bo wiadomo jakie koty z piciem są. Ale wytarłam mu wczoraj tę mordkę a za chwilę ona znowu cała morka. Patrzę a ślina po brodzie mu ścieka i na podłogę kapie. Chciałam mu zajrzeć do pyska ale oczywiście nie dał, zaczął piszczeć i warczeć... No to w te pędy do wujka google - a tam takie durnoty ludzie piszą że mi się odechciało w ogóle czytać.
Późno już było, lecznica zamknięta, ale mamy emergency klinikę całodobową więc dzwonię i mówię że ślina mu z pyska cieknie i cały jakiś obśliniony jest i tylną łapkę ma całą utaplaną, wygląda jak krew pomieszana ze śliną. No i w czasie gdy tak się produkowałam do słuchawki jak oszołom, bom trochę roztrzęsiona była, on otworzyła paszczę w celu ziewnięcia i zobaczyłam! Nie wiem dokładnie co ale wyglądało jakby nie miał połowy języka! No to szybko powiedziałam do pani w słuchawce co zobaczyłam a ona kazała natychmiast przyjechać. No to władowałam Tigusia do kontenerka i popędziłam. Bagatela, 18 kilometrów, a wiadomo jak Tiguś uwielbia podróżowanie. Myślałam że się w tym samochodzie zapłacze. Albo przynajmniej zachrypnie. A on zasikał cały kontenerek wraz z kocykiem. Teraz już wiem jak pachną siuśki kocie.
20 minut później już był oglądany przez panią wetkę. Okazało się że ma przecięty język, dokładnie na środku i rana jest nie taka świeża bo już lekko zainfekowana. Dostał antybiotyk i środek przeciwzapalny na zmniejszenie obrzęku i przykaz stawienia się jutro (znaczy dzisiaj) z samego rana w naszej lecznicy na dalszą konsultację bo ona nie mogła nic zrobić z powodu obrzęku. Który do rana miał się zmniejszyć. W razie czego nie kazała dawać mu nic do jedzenia. No to nie dałam.
Wyobraźcie sobie jaki on musiał być nieszczęśliwy że michy nie dostał. Chodził za mną i mnie bił łapami. Do kontenerka nie chciał wleźć, bo się bał ale jakoś go tam wsadziłam. Punktualnie 8.30 rano byłam w lecznicy, gdzie już znali historię choroby bo tu wszystko jest w systemie, dokładnie tak samo jak w przypadku człowieków. No i co się okazało. Tiguś niestety musi mieć ten jęzor poszyty, więc ogólne znieczulenie i te sprawy. Musiałam go zostawić w szpitalu i wrócić do pracy. Zadzwonią jak już będzie gotowy do odbioru.
Wytłumaczono mi dokładnie co się będzie z nim działo. Co prawda mam już doświadczenie pooperacyjne z Miguśką, ale ona wtedy była dzieciątkiem a to jest dojrzały dorosły kot, na dodatek ma jakieś szmery w sercu. Pani mówi że to może być normalne w tym stanie bo jest cholernie zestresowany, ale jest jakieś ryzyko. Nerki, wątroba, wszystko inne w dobrym stanie, to jest ogólnie bardzo zdrowy kot.
No to teraz siedzę w pracy jak na szpilkach. Ze szpitala mają zadzwonić około lanczu, czyli 1-2.
Będę wstawiać apdejty. Na razie czekam. Trzymajcie kciuki za Tigusia.
Apdejt Nr 1
Już 13:41 a nie jeszcze zadzwonili ze szpitala. Ja chyba zwariuję!!! Jak nie zadzwonią do 13:55 to sama zadzwonię.
Apdejt Nr 2
Jest 13:58. Zadzwoniłam. Tiguś biedny dopiero teraz "został zrobiony". Jeszcze jest na stole. Pewnie będę mogła go zabrać dopiero po 17:00. Nawet dobrze bo nie zdążę przed 18:00. Czekam na telefon pooperacyjny bo pani recepcjonistka nic więcej mi nie mogła powiedzieć.
Apdejt Nr 3
Godzina 14:38. Pani dzwoniła ze Tigus jest po wszystkim i ze wszystko z nim ok i ze sie wybudza po narkozie. Bedzie gotowy do odbioru na 18:00. Uffff. Następny Apdejt z domu.
Apdejt Nr 4
Godzina 18:50. Jesteśmy w domu. Niby wszystko ok, kawałka języka jednak nie ma, ale polatali jak mogli. We wtorek do kontroli jak wszystko bedzie dobrze. Dostałam lekarstwo przeciwbólowe ktore mam dodać do jedzenia wiec dodałam. Tigus na kolyszacych łapach swe kroki skierował... do miski z jedzeniem. Ale jeść nie moze. Kiwa sie nad miska juz pol godziny. A odciągnąć sie nie da, wraca jak lunatyk. Siedzi z mordka w misce. Serce sie kraje....
Apdejt Nr 5
Godzina 20:30. Tigus właśnie kończy memlac jedzonko. Dałam mu najpierw pol saszetki z lekarstwem ale nie mogl jeść, myślałam ze to przez lekarstwo wiec dałam mu czyste do drugiej miseczki. Jak prawie kończył, dołożyłam mu tego z lekarstwem i wlasnie kończy. Co chwile tylko podchodzę i zgarniam na kupkę bo nie moze wylizac. Bedzie dobrze.
piątek, 1 sierpnia 2014
czwartek, 31 lipca 2014
Nudny post.
Tak sobie czytam tego mojego bloga i czytam i zaczyna mi się wydawać że on jest jakiś... nudny. A przeciez tyle się wokół mnie dzieje że nie mam w co rencuff włożyć. Dni są jakieś za krótkie choć ciemno się robi dopiero koło jedenastej a ja ciągle w czarnej dupie. Chyba za dużo czasu spędzam na przyjemnościach. Ale co zrobię jak lubię? Przez wiele lat moje wewnętrzne "ja" było tłamszone przez "siły wyższe", rodzina, dzieci, ciagła presja, że tak nie wolno, tak nie wypada, tego nie mogę robić, a tamtego nie powinnam. Zapomniałam już jak bardzo można cieszyć się nudą, i ile przyjemności niesie organizacja mojego własnego czasu tak jak ja chcę. Pamiętam jak dziewczęciem będąc, mam wpadała co jakiś czas do pokoju z pretensjami: "Co tak siedzisz, nic nie robisz leniu jeden, rób coś!" A ja przecież tyle robiłam! Od małego nauczona opiekowania się młodszą siostrą, potem dwiema młodszymi siostrami, musiałam pomagać mamie, bo ojca ciągle nie było w domu bo albo pracował za granicą albo pił piwo z kolegami. Więc sprzątałam, czyściałam kibel, gotowałam jak mamy nie było, robiłam pieprzone zakupy po pięćset razy bo mama moja nie mogła napisać wszystkiego na kartce jak leci tylko to co jej się w danym momencie przypomniało. Więc zapierniczałam na dziewiąte piętro tam i z powrotem po schodach bo oczywiście winda w wieżowcach to rzadko kiedy była sprawna w tamtych czasach, a w sklepie były osobne stanowiska do wszystkiego, osobno nabiał, osobno pieczywo, osobno mięso, osobno warzywa... ocipieć można było. A do tego kolejki po pięć kilometrów przy każdym stanowisku, no co się dziwić czasy ciężkie były, początki lat osiemdziesiątych... A jak już przytaszczyłam te torby z zakupami na dziewiąte piętro i rozpakowałam to się okazywało że "cholera jasna, masło zapomniałam powiedzieć, to idź Iwonka do sklepu po masło... i jeszcze kup sól bo się kończy"... kurna lewka dobrze że sobie przypomniała o soli bo bym gnała jeszcze raz za chwilę. A i tak gnałam, taka to moja mama była roztrzepana. I tak, niby nic nie robiłam, ale do szkoły trzeba było chodzić, a byłam bardzo pilną uczennicą, oczywiście trochę leniwą, ale zawsze w czołówce klasy. Ale jak tu nie być "leniwą" jak mama każe zapierdalać od rana do nocy, a na pytanie dlaczego młodsza siostra nie może otrzymywałam odpowiedź "Bo ona jest mała, jeszcze się narobi" (3 lata różnicy, a wyższa ode mnie, takie geny, phi!). I tak się ta moja siostra "narabia" po dziś dzień. Dobrze że się od mamusi niedawno wyprowadziła tuż przed czterdziestką, może teraz zobaczy co to jest sprzątanie. A może nie... Ale o czym to ja...
OK, no to lata mijały, a mnie oprócz szkoły, sportu (grałam wyczynowo w hokej na trawie ale o tym napiszę kiedyś indziej), opieki nad siostrami, przypadła jeszcze opieka nad pijanym ojcem i roztrzepaną matką. A gdzie czas na miłość? A był, na wszystko miałam czas, kurcze, czy czas był jakiś bardziej rozciągliwy wtedy czy co? Wiem, nie mieliśmy komputerów ani komórek, a w telewizorni leciały tylko dwa kanały :-)
A ja ciągle słyszałam "Zdolna tylko leniwa". Noszkurna, człowiek ledwo na oczy widział po siedmiu godzinach w liceum, a tu trzeba było siostrę z przedszkola odebrać, potem obydwie nakarmić i zamknąć w pokoju żeby nie przeszkadzały jak będę sprzątać. No a zaraz trzeba było lecieć na trening. Albo na pierdoloną religię. Albo chociaż na randkę albo krótkie "na miasto" z koleżankami. Wracało się o dziesiątej do domu i to był czas na naukę bo mnie się najlepiej siedziało po nocach. Parę godzin spania i tak w kółko. No to jaka leniwa, ja się pytam? Każde moje pięć minut które sobie gospodarowałam na odpoczynek to było dla innych lenistwo... I ja dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę!!!! Dokładnie, teraz w tej chwili, pisząc to... Ot terapeutyczna zaleta blogowania :-)
I tak całe życie ode mnie czegoś wymagano, oczekiwano, a ja się starałam te oczekiwania spełniać najlepiej jak umiałam, bo chciałam być taka idealna, taka POSH, nie ma na to polskiego odpowiednika chyba, może - nienaganna??? O właśnie, nienaganna!
I kiedy taka nienaganna ja wypowiedziała kiedyś na głos swoje pierwsze "kurwa" i świat się nie skończył, nikt nie zginął a nawet nie odniósł żadnych obrażeń, cos sie w niej odblokowało. To nic że została wyzwana od prymitywów bo przecież "normalni" ludzie nie używaja takiego rynsztokowego słownictwa, wolała już stać się prymitywem z możliwością wyrażania własnych emocji niż bezwolną kukłą robiącą wszystko wedłuch standardów innych ludzi. I to nic że za chęć odkrywania siebie na nowo dostała takiego kopa w dupę że aż jej pół włosów wyskoczyło. Nowa, a właściwie wybudzona ze śpiączki ja już wie czego chce dla siebie. I ma to w nosie co powiedzą inni. I przestaje się krygować nawet na blogu bo on już powoli przestaje byc fikcją literacką. No oczywiście że nie będzie się tak całkowicie prywatnie wywnętrzać przed światem, odrobinę prywatności jeszcze chce zachować a wie że ktoś z rodziny może czytać tego bloga więc lepiej żeby się dzieci dowiedziały osobiście z nie z bloga że mama na przykład się spotyka z panem policjantem.
Ups...
OK, no to lata mijały, a mnie oprócz szkoły, sportu (grałam wyczynowo w hokej na trawie ale o tym napiszę kiedyś indziej), opieki nad siostrami, przypadła jeszcze opieka nad pijanym ojcem i roztrzepaną matką. A gdzie czas na miłość? A był, na wszystko miałam czas, kurcze, czy czas był jakiś bardziej rozciągliwy wtedy czy co? Wiem, nie mieliśmy komputerów ani komórek, a w telewizorni leciały tylko dwa kanały :-)
A ja ciągle słyszałam "Zdolna tylko leniwa". Noszkurna, człowiek ledwo na oczy widział po siedmiu godzinach w liceum, a tu trzeba było siostrę z przedszkola odebrać, potem obydwie nakarmić i zamknąć w pokoju żeby nie przeszkadzały jak będę sprzątać. No a zaraz trzeba było lecieć na trening. Albo na pierdoloną religię. Albo chociaż na randkę albo krótkie "na miasto" z koleżankami. Wracało się o dziesiątej do domu i to był czas na naukę bo mnie się najlepiej siedziało po nocach. Parę godzin spania i tak w kółko. No to jaka leniwa, ja się pytam? Każde moje pięć minut które sobie gospodarowałam na odpoczynek to było dla innych lenistwo... I ja dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę!!!! Dokładnie, teraz w tej chwili, pisząc to... Ot terapeutyczna zaleta blogowania :-)
I tak całe życie ode mnie czegoś wymagano, oczekiwano, a ja się starałam te oczekiwania spełniać najlepiej jak umiałam, bo chciałam być taka idealna, taka POSH, nie ma na to polskiego odpowiednika chyba, może - nienaganna??? O właśnie, nienaganna!
I kiedy taka nienaganna ja wypowiedziała kiedyś na głos swoje pierwsze "kurwa" i świat się nie skończył, nikt nie zginął a nawet nie odniósł żadnych obrażeń, cos sie w niej odblokowało. To nic że została wyzwana od prymitywów bo przecież "normalni" ludzie nie używaja takiego rynsztokowego słownictwa, wolała już stać się prymitywem z możliwością wyrażania własnych emocji niż bezwolną kukłą robiącą wszystko wedłuch standardów innych ludzi. I to nic że za chęć odkrywania siebie na nowo dostała takiego kopa w dupę że aż jej pół włosów wyskoczyło. Nowa, a właściwie wybudzona ze śpiączki ja już wie czego chce dla siebie. I ma to w nosie co powiedzą inni. I przestaje się krygować nawet na blogu bo on już powoli przestaje byc fikcją literacką. No oczywiście że nie będzie się tak całkowicie prywatnie wywnętrzać przed światem, odrobinę prywatności jeszcze chce zachować a wie że ktoś z rodziny może czytać tego bloga więc lepiej żeby się dzieci dowiedziały osobiście z nie z bloga że mama na przykład się spotyka z panem policjantem.
Ups...
środa, 30 lipca 2014
O Tigusiu słów kilka
Miałam dziś napisać o Tigusiu więc napiszę ale bardzo krótko bo zarobiona jestem.
Ten kot ma jakieś problemy emocjonalne. Bardzo słaba psychika chyba. Początkowo myślałam że to przypadek ale zaczęłam te przypadki kojarzyć z wydarzeniami i myślę że jestem na tropie. Ale o co chodzi?
Może pamiętacie jak pisałam że Tiguś zachorował "na coś" kiedy w domu pojawiła się Miguśka. A potem po kolei zaczęły się pojawiać "przypadki". Że koty rzygają to normalne. Że mój kot rzyga to jeszcze bardziej normalne, bo czasami żre aż mało nie pęknie. Ale wtedy to on rzyga tam gdzie żre to możecie sobie wyobrażać co ja muszę sprzątać. To nie są jakieś częste przypadki ale nie są odosobnione więc się przyzwyczaiłam. Ale zupełnie nie byłam przygotowana że kot może narzygać na wycieraczce lub... do buta (na szczęście nie mojego hehe). Dobrze że nie nasrał.
Tak więc zaczęłam kojarzyć.
Pierwszy raz narzygał na dywanik w korytarzu kiedy nawiedził nas eksmałż na Wielkanoc. Nie zrobił tego w czasie wizyty ale trochę później.
Drugim razem znalazłam rzygi na wycieraczce w kuchni po tym jak eksmałż zabierał syna na wakacje. Pogłaskał Tigusia co prawda chwilkę, ale widocznie za mało.
Za trzecim razem rzygi były w bucie. W dniu kiedy Migusia siedziała zamknięta w garażu. Tak sobie te zdarzenia pokojarzyłam bo do niczego mi to nie pasowało. I powiedzcie że koty nie mają uczuć....
No i tyle o Tiggym.
P.S. A Miguśki znowu dzisiaj nigdzie było. Była wieczorem a potem sobie wybyła i tyle ją widzieli. Tym razem na pewno nigdzie jej zamknęłam. Co ja mam z tym kotem...
P.S.2 - Witam Stardust na moim blogu!
Ten kot ma jakieś problemy emocjonalne. Bardzo słaba psychika chyba. Początkowo myślałam że to przypadek ale zaczęłam te przypadki kojarzyć z wydarzeniami i myślę że jestem na tropie. Ale o co chodzi?
Może pamiętacie jak pisałam że Tiguś zachorował "na coś" kiedy w domu pojawiła się Miguśka. A potem po kolei zaczęły się pojawiać "przypadki". Że koty rzygają to normalne. Że mój kot rzyga to jeszcze bardziej normalne, bo czasami żre aż mało nie pęknie. Ale wtedy to on rzyga tam gdzie żre to możecie sobie wyobrażać co ja muszę sprzątać. To nie są jakieś częste przypadki ale nie są odosobnione więc się przyzwyczaiłam. Ale zupełnie nie byłam przygotowana że kot może narzygać na wycieraczce lub... do buta (na szczęście nie mojego hehe). Dobrze że nie nasrał.
Tak więc zaczęłam kojarzyć.
Pierwszy raz narzygał na dywanik w korytarzu kiedy nawiedził nas eksmałż na Wielkanoc. Nie zrobił tego w czasie wizyty ale trochę później.
Drugim razem znalazłam rzygi na wycieraczce w kuchni po tym jak eksmałż zabierał syna na wakacje. Pogłaskał Tigusia co prawda chwilkę, ale widocznie za mało.
Za trzecim razem rzygi były w bucie. W dniu kiedy Migusia siedziała zamknięta w garażu. Tak sobie te zdarzenia pokojarzyłam bo do niczego mi to nie pasowało. I powiedzcie że koty nie mają uczuć....
No i tyle o Tiggym.
P.S. A Miguśki znowu dzisiaj nigdzie było. Była wieczorem a potem sobie wybyła i tyle ją widzieli. Tym razem na pewno nigdzie jej zamknęłam. Co ja mam z tym kotem...
P.S.2 - Witam Stardust na moim blogu!
Subskrybuj:
Posty (Atom)