sobota, 12 lipca 2014

Szybki apdejt

Śpieszę donieść że s-y-f (pryszcz, dziad zatracony, krosta, franca jedna) już prawie nie istnieje. Jeszcze jak się po gębie pomacam i dobrze poszukam to coś tam wymacam, ale wolę nie dotykać bo jeszcze polubi :-)

Pomogły sprzężone siły. Pasta z kurkumy  dwa razy, detreomycyna trzy razy i takie cóś:


Kupiła żech se była wczoraj w Bootsie (to taka drogeria kosmetyczna, jak w Polsce Rossmann tylko większa chyba), bo nie dość że w promocji było to jeszcze kupona na to miała tak że za darmo wyszło, a jak za darmo dają to strach nie brać.
Na opakowaniu napisali że smarować kiedy trzeba, to smarowałam z trzysta razy dziennie. I poszłam właśnie do łazienki, wysuszona skórka z miejsca pryszcza odpadła a pod nią ukazało się.... NIC!
Super! Na wszelki wypadek jednak kazałam mamie zakupić ten Benzacne o którym pisałyście to syn przywiezie jak będzie. 
No to teraz już jestem w pełni zadowolona. Mogę jutro szaleć ;-) jak się nic nie zmieni...




A z rana...

A z samego rana, jak zwykle w sobotę, kiedy to dolegiwałam w barłogu przewracając się po raz kolejny na prawy bądź lewy bok, bo na wznak to niestety spać nie potrafię, usłyszałam trzaśnięcie klapki na listy. I jak zwykle, zamiast spokojnie poczekać aż wstanę, to nie, klap na podłogę i na bosaka na górę dół zobaczyć co tam mi pan listonosz znowu naniósł, bo ostatnio to samo badziewie tylko przynosi, ulotki, reklamy i gazetki sklepowe. Zniechęcona podniosłam kupkę papierów z podłogi, a tam, między kolejną ofertą karty kredytowej z niezwykle atrakcyjnym oprocentowaniem jedynie 39,5 procenta a ulotką z chińskiej reatsuracji na wynos, zawieruszył się biały kruk. Z Polski
:-)
Ze samego Wrocławia! I w dodatku ze znaczkiem z symbolem Koziorożca - GosiAnko Wrocławianko, skąd wiedziałaś żem ja Koziorożyca właśnie????


Przyznam szczerze że trochę już o tym zapomniałam, ale sobie szybciutko z bijącym sercem przypomniałam, że przecież jakimś najdziwniejszym zbiegiem okoliczności, po trochę nieudolnym zdaniu egzaminu z GosiAnkowej podróży, przy pomocy niejakiego JejCiOnego Roberta S. przebywającego obecnie w miejscu odosobnionym gdzieś na drugim krańcu świata, gdzie zamiast "cześć" mówi się "Konichiwa", zostałam wylosowana do odbioru przesyłki z drobnostkami, z której niezmiernie ale to naprawdę okrutnie sie cieszę. Jak zapowiedziano Za Moimi (czyli Jej) Drzwiami, proszę Państwa, Drogie Panie i Przystojni Panowie, wymarzona NAGRODA NUMER 3!


I oczywiście Gosia nie byłaby sobą gdyby nie dodała czegoś osobistego :-) 


Gosiu, to ja dziękuję Tobie! Za tego przepysznego (mam nadzieję bo jeszcze nie próbowałam) KitKata o smaku zielonej herbaty...


Za landrynkę i AŻ DWA długopisy! Jeden powędrował od razu do torebki. 


Panna Migawka tyle sobie robi z zakazu łażenia po stole! Wszystkiego cza przecież pilnować, bo ucieknie...


A Tiguś ma w nosie KitKaty... On sam jest jak Kit. Kat.


No i to tyle z sobotnich Wiadomości na Gorąco Prosto ze Słonecznej Szkocji.

Miłej niedzieli!



piątek, 11 lipca 2014

Humor na weekend :-)

Dzisiejszy wpis zainspirowany jest moim wczorajszym dialogiem z synem.

Wieczór. Gramy sobie w różne gry podwórkowe ot tak dla zabicia czasu, aby czymś porzucać.
Najpierw w jakieś stare paletki ze zmurszałą lotką
- Ale mamo, to chodź gramy na punkty kto kogo z całej siły trafi. Hehehe.
Potem ... boulee (chyba dobrze piszę a jka nie to trudno), czyli takie kule.
- Dobra mamo, to teraz ja rzucam tak żeby Ciebie trafić, a Ty żeby mnie. Hehehe.
Boulee się znudziły, syn przytaszczył z garażu gąbkową pałę bejsbolową. Ale gąbkowa piłeczka się zgubiła. Wziął najlżejszą kulę z boulee. Podał matce. Matka rzuciła. Syn odbił. Prosto w matkę. Matka na siniora na ramieniu. Matka w odwecie dwoi się i troi ale nijak w kulę trafić nie może. Hehehe.
Ostatnie na tapetę poszło frisbee. Trochę stare, zużyte i krzywe, ale jeszcze super lata. Przy łapaniu okazało się że trochę ostre na końcach, bo się wyostrzyło po lądowaniu na różnych twardych powierzchniach. Każde z nas ma kilka lekkich zadrapań na różnych kończynach, ale to nic, frisbee to jest to!
Nagle widzę że kółko niebezpiecznie zaczyna przelatywać koło mojej twarzy, nie będąc dłużna odpłacam się tym samym. A w celowaniu jestem lepsza od syna, ot praktyka. Dobrze że on ma dobry refleks. Nagle słyszę:
- Ach, jak ja bym chciał komuś (domyślcie się komu) tak trafić w szyję żeby mu głowę ścięło.
- Synu, a komu Ty byś chciał tak trafić?
- No jak to komu? - pyta syn
- Matce własnej????
- No! hehehe.
Kurtyna.


No i teraz parę kawałów o synach żeby nie było.

***
Podczas obiadu:
- Mamo, mamo, jestem tak silny jak tata. Też złamałem widelec!
- Cholera jasna... Następny debil rośnie...

***
Synek mówi do mamy
- Mamo, a dlaczego moja kuzynka nazywa się Róża ?
- Ponieważ twoja ciocia lubi kwiaty.
- A ty co lubisz mamo ?
- Przestań zadawać głupie pytania Wacuś.

***
Mama kąpie bliźniaków i potem kładzie do łóżka.
Nagle jeden zaczyna się śmiać:
- Co ci tak wesoło?
- No bo Michał był dwa razy kąpany a ja wcale.


Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy/rodzice-dzieci- potwornie dobre dowcipy!

Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy/rodzice-dzieci- potwornie dobre dowcipy!
***
Małżeństwo ma syna. Syn ma 6 lat, ale nigdy nic nie mówił. Rodzice stwierdzili, że już tak zostanie i będzie niemową. Pewnego dnia siadają do stołu, jedzą obiad, a syn z końca stołu krzyczy:
- Gdzie kompot?
Zdziwieni rodzice:
- Synu!?! Ty mówisz??? Nigdy nic nie powiedziałeś, a teraz?
- Co miałem mówić jak zawsze był...

***
Wieczór. Pukanie do drzwi. Otwiera mały chłopczyk.
- Jest ojciec?
- Jest - odpowiada szeptem chłopczyk.
- To poproś Go.
- Nie mogę - szepcze chłopczyk.
- Dlaczego?
- Bo jest zajęty - szepcze dalej.
- A mama jest?
- Jest.
- To poproś mamę.
- Nie mogę. Też jest zajęta.
- A czy oprócz mamy i taty jest jeszcze ktoś w domu?
- Tak, policja - potwierdza nadal szeptem maluch.
- No to poproś pana policjanta.
- Nie mogę, jest zajęty.
- Czy jeszcze ktoś jest w domu?
- Straż pożarna, ale pan strażak też jest zajęty.
- Powiedz mi dziecko, co Oni wszyscy robią u Was w domu?
- Szukają.
- Kogo?
- Mnie...

Wesołego weekendu!