Muszę to napisać, bo umarłam przed chwilą ze śmiechu.
Posprzeczaliśmy się dzisiaj w pracy w kuchni troszkę na temat Czyngis Hana. Dwóch Szkotów (Mark i Jimmy) było przekonanych że działał on w 8 stuleciu naszej ery, ja i pewien Francuz twierdziliśmy że w latach 1200+ - no przecież pamiętam z historii, z literatury itepe. Francuz właściwie miał dosyć rozległą wiedzę na ten temat, bo sypał nawet imionami tych różnych Monołów, Tatarów i Turków na poparcie swej wiedzy...
W każdym razie, Mark pobiegł sprawdzić na google i oczywiście, racja była po naszej, nie chwaląc się, stronie. Czyngis Han - tysiąc dwieście coś tam, jupiii!
No i chwilę temu Mark przyszedł przepraszając i chwaląc się że to Atilla the Hun był znacznie wcześniej i tak sobie o tym hunie rozmawialiśmy, rozpatrując różne metody wyrywania członków ciała przy pomocy różnych narzędzi, jak konie i drzewa. I podziwiając rozmiary okrucieństwa, wyszukując w pamięci gdzie kto i kogo widział podobnie rozerwanego, na filmach oczywiście.
W pewnym momencie Stefka wtrąciła:
"Wy dwoje, ale macie tematy..."
Mark nie zastanawiając się ani chwili:
"Atilla the Hun lata czterysta naszej ery, Czyngis Han tysiąc dwieście, to jest sześćset lat między nimi... Stefka - dwudziesty pierwszy wiek..."
Poplułam monitor.
A o Londynie będzie jutro :-)
poniedziałek, 23 czerwca 2014
piątek, 20 czerwca 2014
Humor na piątek
Po raz pierwszy piszę posta z wyprzedzeniem, mam nadzieję że opublikuje się wtedy gdy zaznaczyłam...
Nie ma mnie. Jestem w Londynie, mam nadzieję że jest właśnie ładna pogoda i że wesoło się bawię...
- Stasiek! Wywieź gnój!
- What???
- What krowy, what konia...
O 17:00 stwierdzili, że to najwyższy czas na herbatę.
Jeden zadzwonił na portiernię przez wewnętrzny telefon:
- Two tee to room, two - powiedział.
- Pam param pam pam - odpowiedział recepcjonista.
- Cóż to - dziwi się drugi - przerywa pan grę?
- Proszę mi wybaczyć, ale, bądź co bądź, byliśmy 25 lat małżeństwem.
Wsiada Rosjanin. Wszystkie miejsca zajęte przez pasażerów, a jedno z podwójnych siedze zajmuje francuska gospodyni z małym pieskiem, który rozwalił się jak car na carskim tronie. Rosjanin prosi:
- Madammm, nie mogłaby pani wziąć swojego pieska na ręce?
Kobieta ostro odpowiada:
- Wy Rosjanie jesteście jak zwykle bezceremonialni. Moja Fifi jest zmęczona. Niech sobie pan poszuka wolnego miejsca w innym wagonie!
Rosjanin poszedł więc szukać nowego miejsca nie znalazł. Wraca, mówi:
- Lady, jestem bardzo zmęczony, chciałbym usiąść. Niech pani weźmie swojego psa na ręce.
Francuzka rozeźlona krzyczy:
- Wy, Ruscy, jesteście gruboskórni i nieokrzesani! W Europie ludzie się tak nie zachowują. To jest nie do pomyślenia!
Wtedy Rosjanin nie wytrzymał i wywalił suczkę przez okno, a sam usiadł sobie wygodnie. Kobieta w szoku, przeklina, miota się, wrzeszczy. Do rozmowy nagle dołącza się siedzący obok Anglik - dżentelmen w każdym calu:
- Wy, Rosjanie, wszystko robicie nie tak jak trzeba, jakby nie od tej strony. Podczas obiadu trzymacie nóż w lewej ręce, samochody jeżdżą u was po prawej stronie, a teraz pan wyrzucił przez okno nie tą sukę co trzeba...
Nie ma mnie. Jestem w Londynie, mam nadzieję że jest właśnie ładna pogoda i że wesoło się bawię...
A jako że jest piątek to coś specjalnie dla Was. Niech będzie tematycznie. O Anglikach.
***
Przyjeżdża Stasiek z Anglii, a ojciec do niego mówi: - Stasiek! Wywieź gnój!
- What???
- What krowy, what konia...
***
Dwóch angielskich biznesmenów w czasie wyjazdu w interesach zamieszkało w Polskim hotelu. O 17:00 stwierdzili, że to najwyższy czas na herbatę.
Jeden zadzwonił na portiernię przez wewnętrzny telefon:
- Two tee to room, two - powiedział.
- Pam param pam pam - odpowiedział recepcjonista.
***
Dwóch Anglików w średnim wieku gra w golfa. w pewnej chwili obok pola golfowego przechodzi kondukt żałobny. Jeden z grających odkłada kij i zdejmuje czapkę.- Cóż to - dziwi się drugi - przerywa pan grę?
- Proszę mi wybaczyć, ale, bądź co bądź, byliśmy 25 lat małżeństwem.
***
Pociąg relacji Paryż - Bruksela...Wsiada Rosjanin. Wszystkie miejsca zajęte przez pasażerów, a jedno z podwójnych siedze zajmuje francuska gospodyni z małym pieskiem, który rozwalił się jak car na carskim tronie. Rosjanin prosi:
- Madammm, nie mogłaby pani wziąć swojego pieska na ręce?
Kobieta ostro odpowiada:
- Wy Rosjanie jesteście jak zwykle bezceremonialni. Moja Fifi jest zmęczona. Niech sobie pan poszuka wolnego miejsca w innym wagonie!
Rosjanin poszedł więc szukać nowego miejsca nie znalazł. Wraca, mówi:
- Lady, jestem bardzo zmęczony, chciałbym usiąść. Niech pani weźmie swojego psa na ręce.
Francuzka rozeźlona krzyczy:
- Wy, Ruscy, jesteście gruboskórni i nieokrzesani! W Europie ludzie się tak nie zachowują. To jest nie do pomyślenia!
Wtedy Rosjanin nie wytrzymał i wywalił suczkę przez okno, a sam usiadł sobie wygodnie. Kobieta w szoku, przeklina, miota się, wrzeszczy. Do rozmowy nagle dołącza się siedzący obok Anglik - dżentelmen w każdym calu:
- Wy, Rosjanie, wszystko robicie nie tak jak trzeba, jakby nie od tej strony. Podczas obiadu trzymacie nóż w lewej ręce, samochody jeżdżą u was po prawej stronie, a teraz pan wyrzucił przez okno nie tą sukę co trzeba...
Pogodnego weekendu!
czwartek, 19 czerwca 2014
Jak to miło...
Scenka rodzajowa.
Miejsce - biuro. Czas - praca. Powiedzmy że rano, bo około dziesiątej piętnaście.
Ja pogrążona w robocie (czytaj: przeglądam głupoty w internecie), Stefka plotkuje z inną koleżanką przez telefon.
Wchodzi szef. Trochę niepewnie, podkrada się cicho w moją stronę żeby nie przeszkadzać koleżance w rozmowie...
- Idę właśnie po kawę do sklepiku, czuję że potrzebuję jakiejś dobrej kawy, czy może wziąć jakąś dla ciebie?
- Słucham? Powiedz jeszcze raz bo nie dosłyszałam - odpowiadam, autentycznie nie dosłyszałam...
- Idę właśnie po kawę.... - powtarza.
I w tym momencie koleżanka odłożyła słuchawkę a ja zaniosłam się perlistym śmiechem. Szef popatrzył na mnie ze zdziwieniem, potem na Stefkę, a ona na to:
- Wiesz, jest rano, gorąco, wybacz jej, wiesz jaka ona jest... - i rozgląda się wokół w poszukiwaniu portfela.
- No dobrze - odpowiadam ja - ja już idziesz po tę kawę to ja poproszę jakąś pyszną cappucino.
- A dla mnie "chudą"* late - mówi Stefka machając w stronę szefa monetą jednofuntową. Boszszsz, kawa kosztuje ze dwa funty albo co najmniej funt sześćdziesiąt, myślę ja, ale nic nie mówię.
- Nie nie, w porządku, to idę po tę kawę, czy ona ma z czymś być? - pyta szef. Oczywiście że nie wziąłby pieniędzy, przecież on zawsze kupuje szampana na pracowe "pożegnania", "powitania" tudzież inne imprezy okolicznościowe, a na christmas luncze wydaje po sto funtów na wino.
- Cappuccino i late są z mlekiem, ale oni ci już gotową zrobią, a my nie słodzimy - odpowiadam - i dziękujemy jeszcze raz.
No i jeszcze z pięć razy sobie podziękowaliśmy, tak tu już jest, brytyjska uprzejmość, he he... I poszedł.
Stefka do mnie:
- Wiesz, ta impreza na której on był wczoraj wieczorem, musiała być niezła. Jeszcze nigdy nie widziałam naszego szefa wychodzącego po kawę do sklepiku...
Jak to miło gdy własny szef serwuje ci pyszną kawusię z samego rana :-)
* (chuda czyli z mlekiem 0,1%)
Miejsce - biuro. Czas - praca. Powiedzmy że rano, bo około dziesiątej piętnaście.
Ja pogrążona w robocie (czytaj: przeglądam głupoty w internecie), Stefka plotkuje z inną koleżanką przez telefon.
Wchodzi szef. Trochę niepewnie, podkrada się cicho w moją stronę żeby nie przeszkadzać koleżance w rozmowie...
- Idę właśnie po kawę do sklepiku, czuję że potrzebuję jakiejś dobrej kawy, czy może wziąć jakąś dla ciebie?
- Słucham? Powiedz jeszcze raz bo nie dosłyszałam - odpowiadam, autentycznie nie dosłyszałam...
- Idę właśnie po kawę.... - powtarza.
I w tym momencie koleżanka odłożyła słuchawkę a ja zaniosłam się perlistym śmiechem. Szef popatrzył na mnie ze zdziwieniem, potem na Stefkę, a ona na to:
- Wiesz, jest rano, gorąco, wybacz jej, wiesz jaka ona jest... - i rozgląda się wokół w poszukiwaniu portfela.
- No dobrze - odpowiadam ja - ja już idziesz po tę kawę to ja poproszę jakąś pyszną cappucino.
- A dla mnie "chudą"* late - mówi Stefka machając w stronę szefa monetą jednofuntową. Boszszsz, kawa kosztuje ze dwa funty albo co najmniej funt sześćdziesiąt, myślę ja, ale nic nie mówię.
- Nie nie, w porządku, to idę po tę kawę, czy ona ma z czymś być? - pyta szef. Oczywiście że nie wziąłby pieniędzy, przecież on zawsze kupuje szampana na pracowe "pożegnania", "powitania" tudzież inne imprezy okolicznościowe, a na christmas luncze wydaje po sto funtów na wino.
- Cappuccino i late są z mlekiem, ale oni ci już gotową zrobią, a my nie słodzimy - odpowiadam - i dziękujemy jeszcze raz.
No i jeszcze z pięć razy sobie podziękowaliśmy, tak tu już jest, brytyjska uprzejmość, he he... I poszedł.
Stefka do mnie:
- Wiesz, ta impreza na której on był wczoraj wieczorem, musiała być niezła. Jeszcze nigdy nie widziałam naszego szefa wychodzącego po kawę do sklepiku...
Jak to miło gdy własny szef serwuje ci pyszną kawusię z samego rana :-)
* (chuda czyli z mlekiem 0,1%)
Subskrybuj:
Posty (Atom)