środa, 4 czerwca 2014

BB

BB zazwyczaj znaczy Bed and Breakfast. Czyli pokój hotelowy ze śniadaniem.
W slangu angielskim znaczyć może też:
- be back (będę z powrotem)
- bye bye (do widzenia)
- baby (kochanie)
- best before (najlepsze przed)
i wiele wiele innych.
Dla mnie dzisiaj BB znaczy - Beauty Blender! Już wyjaśniam.

Na moje szczęście ale także utrapienie (!) mam koleżankę która jest beauty therapist, czyli pania która zajmuje się wszelkiego rodzaju zabiegami upiększająco-kosmetycznymi. I tu właśnie, wszem i wobec oświadczam że ta pani doprowadzi mnie do bankructwa, normalnie do bankructwa! Chociaż trzeba jej przyznać że wiele trików kosmetycznych które mi podaje to są proste przepisy z babcinej apteki, a które działają cudownie. No bo przecież każdy ma w domu miód czy kawę, czy jogurt czy cytrynę... A kremy które mi poleca wcale nie są z tej najwyższej półki. No ale ja dla mnie krem musi mieć odpowiednią cenę żeby działał, a już jak ma w nazwie "Laser" to ja się podniecam jak chorąży nowym glockiem.
Tym razem nie o kremie jest mowa a o tym najnowszym wynalazku, czyli specjalnej, super odlotowej gąbce do nakładania makeupu, która nie jest gąbką bo jest zrobiona z jakiegoś specjalnego materiału, a która to czyni podobno cuda na kobiecej twarzy. Tanie to nie jest bo pojedynczo kosztuje 13 funtów, w Polsce jakieś 79 złotych - podaję linka jakby ktoś chciał. A można też sobie poczytać na stronie producenta.
Więc kiedy mi moja zaufana kosmetyczna koleżanka nakazała wręcz sobie zakupić to cudo, wahałam się tylko do najbliższej wypłaty. Zakupiłam cały komplet, czyli 2 gąbki plus płyn do ich czyszczenia, a co, jak szaleć to szaleć :-) I oto dziś, nadeszło pocztą.
Świeże, pachnące, nieśmigane, nie wyjęte jeszcze z pudełka, fotografia prosto z biurka, oto ono:


Będę wypróbowywać jutro. Moje cudowne, nowe, miękkie różowe jaja...
Pozdrawiam!

poniedziałek, 2 czerwca 2014

No to masz.

Synuś pojawił się wreszcie w domu. Kazał się przeprowadzić trochę w środę, resztę w czwartek, a jeszcze i poduszka została na piątek do zabrania.
W środę zastałam w jego akademickim pokoiku część rzeczy ładnie spakowanych do pudełek lub różnej wielkości reklamówek, zanieśliśmy to razem do bagażnika - a co tam, tylko 3 piętra w tę i wewtę. W domu wypakowałam ładnie rzeczy z samochodu, zaniosłam do jadalni bo gdzie będę pudła na górę nosiła, niech sobie sam zaniesie jak przyjedzie.
W czwartek trafił mnie przysłowiowy schlack. Nie było spakowane dosłownie nic, a trzeba było wywieźć cały pokój. Mamo, pomóż! No to pomogłam. Popakowałam nie tknięte jedzenie z lodówki, brudne i czyste naczynia tudzież szklanki, pozwijałam niezbędne i najważniejsze przecież w życiu plakaty pościągane pieczołowicie ze ścian. Zanim to wszystko poznosiliśmy na dół, minęły dwie godziny, byłam tak wykończona że się musiałam rzucić na łóżko i poleżeć z pięć minut. No młodziutka już nie jestem. Ale wypakowywać z samochodu wszystko musiałam sama bo synuś został jeszcze "się zabawić".
W domu wywaliłam wszystko do jadalni, ale nie mogłam wszystkiego tak bezczelnie zostawić, bo przecież brudne talerze i szklanki... No to powędrowały na cykl oszczędny do zmywarki. Ale to nie wszystko, bo nie mogłam zostawić tego przemiło unoszącego się aromatu przez rok nie pranych skarpetek których góra piętrzyła się w przywiezionym  koszu na bieliznę. Jeszcze by mi koty zwymiotowały a wiecie jakie one czułe na zapachy są, to by dopiero było. No i poszłam spać dopiero o pierwszej trzydzieści w nocy, bo jeszcze ciasto musiałam upiec na rano do pracy. Taki pech. Więc rozumiecie sami dlaczego mnie trafił. Schlack.
A synuś pozostawał w mieście swojego studenckiego żywota przez dni trzy jeszcze, co robiąc, gdzie śpiąc i co jedząc, wiedzieć nie chcę. Pojawił się w niedzielę pod wieczór. Popałętał po domu. Napełnił trzewia. Pochwalił się że wie co się u mnie dzieje bo czyta mojego bloga...
No to ja na to, że jak czyta to dobrze, bo ja nie mam nic do ukrycia i jutro o nim napiszę. Więc piszę. Niech ma!

Synusiu, a teraz specjalnie dla Ciebie, zdjęcie z dedykacją :-) Poznajesz?


piątek, 30 maja 2014

Humor na piątek

Dzisiaj będzie o miłości ;-)


***
- Dla mnie pewna cudowna dziewczyna postawiła na kartę swoje życie.
- Co ty powiesz! - dziwi się przyjaciel. - A w jakich okolicznościach?
- Oświadczyła mi, że prędzej się utopi niż wyjdzie za mnie za mąż.



***
Chłopak pyta dziewczynę.
- Czy wyraziłabyś zgodę żeby w razie czego zostać dawcą organów?
Dziewczyna namyślając się przez chwilę odpowiada...
- Z całym przekonaniem mówię tak!
Po chwili chłopak pyta...
- A zgodzisz się ofiarować mi coś dzisiaj wieczór?


***
- Leonie, słyszę, że Mariolka u ciebie bywa.
- No.
- I co robicie?
- Telewizję oglądamy.
- Przecież ty nie masz telewizora!
- Póki co nie zauważyła.


***
Dwie koleżanki.
- Dalej jesteś z Piotrkiem?
- Piotr zawsze chciał ze mną uprawiać seks. A ja nie chciałam. Mówiłam mu, że będe uprawiać seks tylko po ślubie. Więc jemu się nudził ten związek i rozstaliśmy się. A teraz dzwoni od czasu do czasu i pyta czy jestem już po ślubie.


***
Leży para w łóżku. Ona, marzycielsko:
- Pomyśl, kochanie - kiedyś się pobierzemy...
On, powoli zaciągając się papierosem.
- Myślisz że ktoś nas zechce?


***
Matka do dorastającej córki:
- Córuś, za mąż trza ci iść. Jedż do miasta i poszukaj se chłopa. Tylko pamiętaj, że ma być łoszczędny, gupi i nierusany.
Córka pojechała, a za jakiś czas wraca z kandydatem na męża. Młodzi zasiedzieli się, zrobiło się póżno, postanowili przenocować. Matka posłała im w jednej izbie. Rano pyta uśmiechniętą córkę:
- No córuś, łoszczędny on jest?
- Oj mamuś, łoszczędny. Pościeliłaś nam dwa łóżka, a on mówi, po co bedziemy dwie pościele brudzić, prześpimy się na jednym.
- Oj dobrze, coruś. A gupi?
- Oj mamuś, gupi. Poduszke zamiast pod głowe, to mi pod pupe wpychał.
- Oj dobrze, córuś. A nierusany?
- Oj mamuś, nierusany. Siusiaka miał jeszce w cylofanie.