poniedziałek, 18 marca 2013

Co twoje to moje!

Gdy Migusia po operacji dużo czasu spędząła w transporterku, wymyśliliśmy z mężem że może w końcu warto by jej jakieś łóżko kupić. Jak to, Tiguś ma, a ona nie. Co prawda, Migusia śpi najchętniej na ludzkich łóżkach, ma swoje legowisko na kocim drzewie, które przerobiliśmy na dwa koty, ale przecież jak ona się tak chowa w tym transporterku, to może jakąś dziuplę jej kupić. W największym sklepie zoologicznym w Edynburgu nie było nic co by nam się podobało, więc zaczełam przeszukiwać internet. Bo mąż się uparł że to ma być podobne do transporterka w kształtach, to znaczy prostokątne z prostokątną dziurą. A tymczasem kocie legowiska to albo okrągłe, albo owalne, albo bez dziury...
W końcu znalazłam, spodobało nam się od pierwszego wejrzenia, a kolorystycznie pasuje nam nawet do wystroju. Drogie jak cholera, ale to raz na życie się kupuje, prawda?

 Wierzcie, nie wierzcie, ale kto pierwszy wlazł do domku? Małe toto to go nie widać :-)


Tiguś też się zainteresował nowym mebelkiem, a jakże!




Niedługo jednak trwało Migusiowe posiedzenie w domku, o wiele fajniejsze od zabawki jest przecież OPAKOWANIE! A Migusia wszelkie worki, torby i torebki baaaardzo lubi.







Migusia szuru buru w worku szaleje, a tymczasem....







środa, 13 marca 2013

Bliskie spotkania trzeciego stopnia

W środowisku gdzie kotów jest wiele, nieuniknionym staje się dzielenie terenu i tak też jest na naszej ulicy. Z wyglądu znam niemal wszystkie okoliczne koty, niekiedy nie da się ich rozróżnić, jak na przykład dwa syjamskie które mieszkają trzy domy dalej, wyglądają dla mnie tak samo i tylko jak są dwa na raz wiem że są dwa. Dwa czarnuszki od sąsiadki to się da rozróżnić, koteczka jest mniejsza i smuklejsza i ma biały krawacik, a jej braciszek ma dużą głowę, jest bardziej puchaty i futerko nie skalane innym kolorem.
Koty odwiedzają się wzajemnie, a raczej sprawdzają na ile sobie mogą pozwolić na obcym terytorium. Oczywiście wszystkie mają ustaloną hierarchię choć proces "ustalania" odbywa się raczej bez walki, ot pojawia się jakiś nowy to albo się go przepędza albo toleruje albo nie zwraca uwagi, niech on się sam męczy.
One już WIEDZĄ. Wiedziały chyba nawet zanim Migusi pozwolono na wyjście z domu. Najpierw obserwują z daleka, potem podchodzą coraz bliżej i ... zapoznają się pyszczkiem w pyszczek.

Pierwsza była Bonnie, większa kopia Migusi.


Potem przyszedł Rudy - największy wróg czy też przyjaciel naszego Tigusia, kto ich tam zresztą wie... Niestety zdjęcia zrobione przez szybę żeby nie powystraszać. Były tak blisko że dotknęły się noskami, czego niestety nie udało mi się uwiecznić.




A ostatnio coraz częściej zaczął się pojawiać pod klapką braciszek czarnulki Bonni - Clyde. Niestety ani pod klapką ani gdzie indziej nie udało się zrobić zdjęcia bo kotek najzwyczajniej wieje ile sił jak tylko nas zobaczy.





 A Migusia, jak to Migusia, niczego się nie boi, wszędzie wlezie i nadal przejawia zamiłowanie do zabawy "właź-wyłaź" przez klapkę. Coraz częściej dostaje też w łeb od Tigusia który ma chyba dość zakłócania spokoju. Ot, kocięcy świat...



poniedziałek, 11 marca 2013

Zima zima zima

Jeszcze wczoraj było w marcu jak w garncu, czyli raz słoneczko, raz poprószył lekko śnieżek, i tak cały dzień na zmianę. Zimno to prawda, ale jak słoneczko świeci to przecież serce rośnie! W dodatku Migusia już po całej procedurze, o czym można przeczytać tutaj. Zaprogramowaliśmy kocią klapkę na jej mikrochipa i teraz mała może wchodizć i wychodzić kiedy chce. Z czego z radością korzysta, aż do bólu. Całą sobotę bawiła się we "właź-wyłaź" czyli hop przez klapke na podwórko, skok na trawkę, dziesięć sekund biegania i hop - z powrotem do domu. O dziwo, teraz po operacji jakoś nie zapuszcza się w celach eksploracyjnych nigdzie dalej niż za tylną część podwórka. Płoty owszem, garaż też ale nigdzie dalej. A jak tylko padał śnieg, Migusia z powrotem do domu w te pędy. Chyba śniegu nie lubi. Nie to co Tiguś, on to w największych zaspach się tarza, skacze, pływa w tym śniegu, jakby się w śniegu urodził. Przynajmniej potem ma białe łapy :-)
Tak więc, miało być wiosennie, jako że jeszcze w sobotę była piękna pogoda, przycięłam już nawet swoją nadmiernie rozrośniętą hortensję bo trzeba ją było odmłodzić. Ale nie nie nie, przecież w marcu jak w garncu, tylko chwilowo garnek trochę przymroziło. Troszkę niespotykanie jak na Szkocję, wczoraj po południu było tak:

 A wieczorem tak:




A dzisiaj rano już tak:



Droga do pracy była drogą przez mękę, co z tego że odśnieżana na bieżąco, jak cały czas padało i to nieźle.




Trzeba taż zrozumieć ze my tutaj w UK nie mamy zimowych opon, tylko letnie. Co prawda są w sprzedaży i jak ktoś mieszka gdzieś głębiej w górach to zakłada, ciężarówki podobno też mają mieć obowiązkowo, ale normalnie to się nie opłaca, dla tych kilku dni ze śniegiem, a temperatura rzadko spada poniżej zera. Więc jazda na letnich oponach, a jak ktoś ma tylny napęd, bo przecież sportowe samochody mają często tylny napęd, to pod górkę na przykład masakra. Widziałam dziś w mieście kupę samochodów, i to dosłownie "kupę", próbujących ruszyć pod górę na oblodzonej kostce, jak wielkie nieporadne żuki na lodowisku. Ja tam problemów nie miałam bo opony nowe, samochód ma jakieś tam nowowczesne systemy antypoślizgowe i doświadczenie też mam, ale pamiętam jak parę lat temu, w zimę stulecia, też miała cholerne problemy na tej samej kostce. Do pracy normalnie jadę, robiąc pętlę przez miasto z synem do szkoły, jakąś godzinę. Dzisiaj jechałam dwie i pół. Niech się cieszą że przyszłam :-)
Odczyt z komputera pokładowego - średnia prędkość dzisiaj 8 mil na godzinę (normalnie jest 36). Liczę na to że mi szef każe jechać wcześniej do domu, na co się raczej zanosi bo sypie z przerwami, za to solidnie.
Z zaśnieżonego Edynburga - pozdrawiam.