Dostałam dziś słoik zakwasu chlebowego. Podobno zakwas pochodzi z tysiąc osiemset któregoś tam roku z Niemiec, został zabrany do Ameryki podczas masowej emigracji. Powrócił do Europy w latach pięćdziesiątych i jest przekazywany z pokolenia na pokolenie, wśród rodziny i znajomych. I teraz jest w moim dumnym posiadaniu. James, od którego go dostałam, jest pasjonatem zdrowej żywności i swoje chleby piecze sam. Obrazowo i przejrzyście wytłumaczył mi co to jest ten zakwas, razem z opisem reakcji chemicznych w nim zachodzących, co powinnam teraz z nim zrobić, jak przechowywać, jak rozmnażać.
W tej chwili stoi sobie u mnie na biurku i pachnie jak tylko podniosę wieczko słoika. Troszkę opadł, bo musiałam go włożyć na kilka godzin do lodówki, żeby mi nie wyszedł. Był już prawie gotowy do wypieku, ale teraz, po chwilowym ochłodzeniu, będę musiała go znowu dokarmić odrobinę, żeby zaczął bąbelkować. No bo dzisiaj chcę upiec swój pierwszy chleb na zakwasie. Ale jeszcze nie taki prawdziwy, o nie, bo po prostu nie mam czasu. Mój pierwszy chleb na zakwasie będzie z maszyny.
Mam taką starą maszynę do chleba, w której piekłam od czasu do czasu, ale dzieci nie bardzo chciały jeść te maszynowe chleby, więc ostatnio służyła mi głównie do wyrabiania ciasta, zwłaszcza drożdżowego. Nawet pączki w niej wyrabiałam. No ale dzisiaj to niestety maszyna będzie się musiała bardzo postarać, bo ja bardzo chcę dzisiaj upiec ten chleb. Już sobie znalazłam przepis, wydaje mi się odpowiedni. Jak nie wyjdzie, to trudno, ale jak wyjdzie i mi się spodoba, to nawet myślałam już o kupieniu nowej, takiej porządnej maszyny. Póki co, planuję na weekend zamienić kuchnię w piekarnię i upiec co najmniej dwa bochenki.
Największy dylemat to jak ja uformuję ten chleb bez formy. Mam taką małą keksówkę, ale widziałabym w niej raczej chleb razowy. Zwykły biały musiałby być dużo większy. Ech, chleb to chleb, najwyżej wyrośnie w tortownicy.
Stefka powiedziała, że jeszcze nie widziała nikogo tak podnieconego na widok... drożdży!
środa, 18 kwietnia 2012
piątek, 13 kwietnia 2012
Stefka i Miasto Aniołów
Nie pisałam że Stefka wybrała się na wakacje do LA, czyli El Ej czyli Los Angeles, bo chciałam mieć ciszę i spokój w biurze i brak myśli o niej zupełny. Ale wszystko co dobre szybko się kończy i ona z tego El Ej właśnie wróciła.
Stefka singielką jest wyemancypowaną, po trosze z powodu swego wyglądu, ale chyba przede wszystkim z powodu wielkiej gęby i zjadliwego charakteru. Kto by tam z zołzą wytrzymał? Więc Stefka, poza okazjonalnymi wyjazdami rodzinnymi w towarzystwie mamusi i tatusia na przykład do Paryża, skąd wróciła trzaskając grzmotami i miotając piorunami, urządza sobie holideje samotnie. Nie znaczy to że sama w tym El Eju czas spędzała wyłącznie, bo przecież ma tam przyjaciółkę czy dwie. Ale u nich w domu to mieszkać nie mogła, o co to to nie, ona musi mieć swobodę i wygodę (czytaj - kingsajz łóżko w hotelu).
Stefka była w El Eju już po raz drugi, więc to już stara wyjadaczka, wszystko co chciała zobaczyła poprzednim razem, teraz to miała zwiedzić to czego nie udało jej się wtedy ze względów że tego wtedy tam nie było. Na przykład koncertu Slasha, który teraz też został odwołany co doprowadziło ją do furii już przed wyjazdem.
No więc co też takiego ciekawego w tej Ameryce Stefka robiła? No, udało jej się wstąpić na Aleję Gwiazd gdzie właśnie jakaś mniej znana gwiazdeczka przybijała swoją rączkę. Była też w Disneylandzie, widziała Myszkę Miki, widziała! Najwięcej czasu poświęciła na dzielnicę z biżuterią, skąd przywiozła sobie jej mnóstwo, głównie tania choć ładna biżuteria naszyjna, ale też trafiły jej się dwie perełki! To znaczy była koszmarnie wielka promocja w największym markecie jubilerskim która skumulowała się z jeszcze dwiema innymi promocjami i razem z jej 10% zniżką dla turystów z Europy, po naprawdę bardzo okazyjnej cenie kupiła pierścionek z białego złota z perłą i 1/4-karatowym brylantem i naszyjnik z 1/2-karatowym brylantem. Ile dała, nie wiem, ale podejrzewam że zostaną wycenione na znacznie więcej ile dała. Szczęściara.
Tak więc obkupiła się Stefka biżuterią, z ubrań nic sobie nie kupiła, tylko jedne spodnie, bo przecież "te kalifornijskie ubrania nie nadają się na naszą szkocką pogodę". A może te kalifornijskie ubrania nie nadają się na twoją wielką dupę, pomyślałam. Może nawet nie ma tam takich rozmiarów, wszak wszystkim wiadomo że tam króluje rozmiar 0 (czyli polskie 32). Ale Stefka miała ze sobę sporo pieniędzy, bo dostała też troszkę od tatusia, no nie sposób było wszystkiego wydać. Więc wydała je... w restauracjach! Twierdząc z dumą że pokochali ją tam w każdej restauracji za ilość napiwków które zostawiła. I raczej ilość a nie wysokość napiwków miała na myśli.
Stefka singielką jest wyemancypowaną, po trosze z powodu swego wyglądu, ale chyba przede wszystkim z powodu wielkiej gęby i zjadliwego charakteru. Kto by tam z zołzą wytrzymał? Więc Stefka, poza okazjonalnymi wyjazdami rodzinnymi w towarzystwie mamusi i tatusia na przykład do Paryża, skąd wróciła trzaskając grzmotami i miotając piorunami, urządza sobie holideje samotnie. Nie znaczy to że sama w tym El Eju czas spędzała wyłącznie, bo przecież ma tam przyjaciółkę czy dwie. Ale u nich w domu to mieszkać nie mogła, o co to to nie, ona musi mieć swobodę i wygodę (czytaj - kingsajz łóżko w hotelu).
Stefka była w El Eju już po raz drugi, więc to już stara wyjadaczka, wszystko co chciała zobaczyła poprzednim razem, teraz to miała zwiedzić to czego nie udało jej się wtedy ze względów że tego wtedy tam nie było. Na przykład koncertu Slasha, który teraz też został odwołany co doprowadziło ją do furii już przed wyjazdem.
No więc co też takiego ciekawego w tej Ameryce Stefka robiła? No, udało jej się wstąpić na Aleję Gwiazd gdzie właśnie jakaś mniej znana gwiazdeczka przybijała swoją rączkę. Była też w Disneylandzie, widziała Myszkę Miki, widziała! Najwięcej czasu poświęciła na dzielnicę z biżuterią, skąd przywiozła sobie jej mnóstwo, głównie tania choć ładna biżuteria naszyjna, ale też trafiły jej się dwie perełki! To znaczy była koszmarnie wielka promocja w największym markecie jubilerskim która skumulowała się z jeszcze dwiema innymi promocjami i razem z jej 10% zniżką dla turystów z Europy, po naprawdę bardzo okazyjnej cenie kupiła pierścionek z białego złota z perłą i 1/4-karatowym brylantem i naszyjnik z 1/2-karatowym brylantem. Ile dała, nie wiem, ale podejrzewam że zostaną wycenione na znacznie więcej ile dała. Szczęściara.
Tak więc obkupiła się Stefka biżuterią, z ubrań nic sobie nie kupiła, tylko jedne spodnie, bo przecież "te kalifornijskie ubrania nie nadają się na naszą szkocką pogodę". A może te kalifornijskie ubrania nie nadają się na twoją wielką dupę, pomyślałam. Może nawet nie ma tam takich rozmiarów, wszak wszystkim wiadomo że tam króluje rozmiar 0 (czyli polskie 32). Ale Stefka miała ze sobę sporo pieniędzy, bo dostała też troszkę od tatusia, no nie sposób było wszystkiego wydać. Więc wydała je... w restauracjach! Twierdząc z dumą że pokochali ją tam w każdej restauracji za ilość napiwków które zostawiła. I raczej ilość a nie wysokość napiwków miała na myśli.
czwartek, 12 kwietnia 2012
Sen-mara
Ostatnio często śnią mi się zwierzęta. Na przykład tak - wyglądam przez okno, widzę jakiś dziwny kształt na ulicy, spoglądam uważniej - niedźwiedź. Wołam męża żeby zobaczył czy to na pewno niedźwiedź, patrzę znowu, a tam już obok niedźwiedzia stoją lew i tygrys. A tu brama na podwórko otwarta, a na podwórku kot. Strasznie się bałam że te zwierzęta krzywdę jakąś mu zrobią, ale on spokojnie zaczął sobie uciekać. Koniec snu.
Albo tak - śpię sobie spokojnie w łóżku, a tu przychodzi pies, duży, ciemny, kochany i gramoli mi się na łóżko. No to się posunęłam i przygarnęłam psa, miał taką miękką sierść, głaskałam go i głaskała, położyłam na nim głowę jak na poduszce żeby znowu zasnąć, ale nie. Bo nagle przychodzi kot, mój kot, cały mokry po deszczu. Głaszczę go po tej mokrej sierści i tak zasypiamy w tym śnie.
A jeszcze przedtem to miałam taki sen, że normalnie obrzydzenie bierze, bo był w nim, znowu, duży pies i zrobił wieką kupę, a raczej bardzo dużo wielkich kup, a ja je brałam do ręki i lepiłam jak ciasto, bleeeeee. Ale to jeszcze nic, bo dzień wcześniej to ja zrobiłam wieeeeelką kupę, tak wielką że wychodziła z kibelka i na niej siedziałam, bleee bleee bleee!
A dziś w nocy to mi się przyśniło że myję włosy. Piękne, długie, ciemne (mam ciemne, no co?) mocne, błyszczące. No mam ładne włosy tak na co dzień, ale te to były po prostu cudowne, miękkie w dotyku, sypkie, jak na reklamie L'oreal. I tak gładziłam te włosy i gładziłam, byłam tak szczęśliwa w tym śnie, gdy nagle coś zaczęło stukać. I stukać, i stukać i stukać. No cholera jasna, wszelki sen odszedł i dotarło do mnie powoli że to mój kot stuka w klapkę. Czwarte rano. Wstałam półprzytomna sprawdzić, w czym kłopot, może klapka się zacięła czy co. No zobacz kiciu, wszystko działa, to co ty tak stukasz? Chcesz wyjść? Wyjdź, zobacz jak ładnie się klapeczka otwiera. Popatrzył ma mnie jakbym się z choinki urwała, zamiótł ogonem, zawrócił i poszedł dostojnym krokiem na górę, gdzie jego łóżko. A ja już miałam po śnie. Cholerny kot.
Albo tak - śpię sobie spokojnie w łóżku, a tu przychodzi pies, duży, ciemny, kochany i gramoli mi się na łóżko. No to się posunęłam i przygarnęłam psa, miał taką miękką sierść, głaskałam go i głaskała, położyłam na nim głowę jak na poduszce żeby znowu zasnąć, ale nie. Bo nagle przychodzi kot, mój kot, cały mokry po deszczu. Głaszczę go po tej mokrej sierści i tak zasypiamy w tym śnie.
A jeszcze przedtem to miałam taki sen, że normalnie obrzydzenie bierze, bo był w nim, znowu, duży pies i zrobił wieką kupę, a raczej bardzo dużo wielkich kup, a ja je brałam do ręki i lepiłam jak ciasto, bleeeeee. Ale to jeszcze nic, bo dzień wcześniej to ja zrobiłam wieeeeelką kupę, tak wielką że wychodziła z kibelka i na niej siedziałam, bleee bleee bleee!
A dziś w nocy to mi się przyśniło że myję włosy. Piękne, długie, ciemne (mam ciemne, no co?) mocne, błyszczące. No mam ładne włosy tak na co dzień, ale te to były po prostu cudowne, miękkie w dotyku, sypkie, jak na reklamie L'oreal. I tak gładziłam te włosy i gładziłam, byłam tak szczęśliwa w tym śnie, gdy nagle coś zaczęło stukać. I stukać, i stukać i stukać. No cholera jasna, wszelki sen odszedł i dotarło do mnie powoli że to mój kot stuka w klapkę. Czwarte rano. Wstałam półprzytomna sprawdzić, w czym kłopot, może klapka się zacięła czy co. No zobacz kiciu, wszystko działa, to co ty tak stukasz? Chcesz wyjść? Wyjdź, zobacz jak ładnie się klapeczka otwiera. Popatrzył ma mnie jakbym się z choinki urwała, zamiótł ogonem, zawrócił i poszedł dostojnym krokiem na górę, gdzie jego łóżko. A ja już miałam po śnie. Cholerny kot.
Subskrybuj:
Posty (Atom)