Ja nie wiem jaka ta dzisiejsza młodzież jest ... inaczej wychowana. Kiedy ja miałam ...naście lat, chodziło się do koleżanek, rzadziej do kolegów, właściwie prawie wcale, bo nie wypadało. Najwyżej w grupie, albo na urodziny. Wchodziło się do domu i szło do pokoju koleżanki, jak któraś dzieliła pokój z rodzeństwem, to po prostu zostało przegonione do kuchni albo na podwórko. Często paliłyśmy papierosy ale tak żeby nikt nie widział, głupie nie wiedziałyśmy jak to strasznie czuć. I cieszyłyśmy się że matka się nie domyśla, ale matka się oczywiście domyślała, tylko dyskretnie nie dawała po sobie poznać. No bo jak tu się nie domyślić jak z małego pokoiku w którym siedzi siedem dziewcząt, bucha dym przez szpary w drzwiach. Ojcowie raczej mało zajmowali się dziećmi, bo albo praca albo inne sprawy, ciężko wtedy było, koniec lat dziewięćdziesiątych.
No więc jak już taka koleżanka przyszła do innej do domu, zamykały się w pokoju i paplały, paliły papierosy, śmiały się, rodzice nie przeszkadzali, ale też nikt nie przeszkadzał rodzicom. A teraz?
Do córki przychodzi koleżanka, Ania. Obie po osiemnaście lat. Dziewczyny idą do pokoju, mamo nie przeszkadzaj nam. OK. Po pół godzinie słyszę tup tup tup, schodzą do salonu, każda z laptopem pod pachą. Protestuję, bo też chcę sobie posiedzieć na sofie. Ale mamo, my tylko na chwilę, bo coś tam jest w telewizji (a laptopy na kolanach), jak będziesz chciała to przecież tylko przyjdź i powiedz i my sobie pójdziemy. OK, nie zbawi mnie te parę minut. Za parę minut laptopy do pokoju na górę, dziewczyny schodzą do kuchni. Córka zasiada wygodnie przy stole, a koleżanka... wlewa wodę do czajnika, wyciąga z szafki kubki, kawę, z lodówki mleko. ROBIĄ SOBIE KAWĘ. A właściwie to koleżanka robi dla nich obu.
Po kawie, obie wychodzą na podwórko. Wiem po co ale się nie wtrącam. Jak już sobie palą to przynajmniej nie w domu. Bo w domu nie pozwalam.
Czy coś tu jest nie tak? Czy to nie gość powinien siedzieć a gospodarz ugościć? Czy córka powinna kryć się z papierosami przed rodzicami, czy jeśli sama na nie zarabia to jej wolno? Czy ja już jestem taka stara czy te nastolatki są dziś jakieś inne?
poniedziałek, 16 stycznia 2012
piątek, 13 stycznia 2012
Piątek trzynastego
To niesamowite jak wiele ludzi wierzy że trzynastego, i w dodatku, w piątek, MUSI im się coś złego przydarzyć. W porannej audycji naszego lokalnego radia zaproszono ludzi do dzielenia się swoim pechem z dzisiejszego poranka. Od razu rozdzwoniły się telefony. Kobieta wstała jak co dzień do pracy, spóźniła się na autobus, wsiadła do nie tego autobusu, przysnęła i pojechała na drugą stronę miasta. Wróciła, zziajana wpadła do pracy, gdzie okazało się że ma dzisiaj drugą zmianę, na godzinę 15.00. Ha ha.
Inna kobieta już była ubrana do wyjścia z kluczem w ręku, już właściwie wychodziła, gdy jej kilkuletni smarkacz upuścił kubek z sokiem typu Kubuś, oczywiście pełny, na podłogę. Sok wszędzie, na podlodze, meblach, ścianach i na smarkacza szkolnym ubranku. Ha ha.
Facet do pracy dojeżdża dwoma autobusami, ale dzisiaj jak na złość oba przyjechały o minutę za wcześnie i w mniejszym odstępie niż zwykle. Facet musiał siedzieć 15 minut dłużej w pracy bo był za wcześnie. Ha ha.
Dziewczyna złapała prostownicę nie tą stroną co trzeba. Inna wypaliła dziurę w bluzce. Chłopak pośliznął się i skręcił sobie palec w lewej ręce. Ha ha.
Stefka spóżniła się na autobus do pracy bo dwie ciężarówki zatarasowały jej drogę i nie mogła przejść przez ulicę. W autobusie dziecko puściło pawia i cały autobus śmierdział rzygami pomimo otwartych wszystkich okien. Stefka do teraz wzdryga się na wspomnienie.
Wiozłam Synka do szkoły. Droga była dość przejezdna, żadnych korków, wszystkie światła zielone. I nagle, na ostatnim skrzyżowaniu przed szkołą, złapało nas czerwone światło. Kurde, no nie, przecież to piątek trzynastego, taki pech! Syn popatrzył na mnie spode łba i wybuchnął śmiechem. Ha ha.
I właśnie przed chwilą piątek trzynastego zepsuł Stefce komputer, hahaha!
Inna kobieta już była ubrana do wyjścia z kluczem w ręku, już właściwie wychodziła, gdy jej kilkuletni smarkacz upuścił kubek z sokiem typu Kubuś, oczywiście pełny, na podłogę. Sok wszędzie, na podlodze, meblach, ścianach i na smarkacza szkolnym ubranku. Ha ha.
Facet do pracy dojeżdża dwoma autobusami, ale dzisiaj jak na złość oba przyjechały o minutę za wcześnie i w mniejszym odstępie niż zwykle. Facet musiał siedzieć 15 minut dłużej w pracy bo był za wcześnie. Ha ha.
Dziewczyna złapała prostownicę nie tą stroną co trzeba. Inna wypaliła dziurę w bluzce. Chłopak pośliznął się i skręcił sobie palec w lewej ręce. Ha ha.
Stefka spóżniła się na autobus do pracy bo dwie ciężarówki zatarasowały jej drogę i nie mogła przejść przez ulicę. W autobusie dziecko puściło pawia i cały autobus śmierdział rzygami pomimo otwartych wszystkich okien. Stefka do teraz wzdryga się na wspomnienie.
Wiozłam Synka do szkoły. Droga była dość przejezdna, żadnych korków, wszystkie światła zielone. I nagle, na ostatnim skrzyżowaniu przed szkołą, złapało nas czerwone światło. Kurde, no nie, przecież to piątek trzynastego, taki pech! Syn popatrzył na mnie spode łba i wybuchnął śmiechem. Ha ha.
I właśnie przed chwilą piątek trzynastego zepsuł Stefce komputer, hahaha!
czwartek, 12 stycznia 2012
Trzy opowieści
Jak to jest, że jeden bardzo chce a mieć nie może, a drugi nie chce a ma. I to w nadmiarze.
Gośkę zawsze mama upominała, jak lizała łyżkę do ucierania ciasta, nie liż łyżki bo będziesz miała łysego męża. Gośka się tylko śmiała, bo ani męża ani tym bardziej dzieci nie zamierzała mieć wcale. Była młoda, nie w głowie jej pieluchy, chciała się bawić, zażywać życia. Stało się że jak miała zaledwie dziewiętnaście lat, zachorowała na gardło, wstrętna choroba, mogło się skończyć brakiem głosu. Ale głosu nie straciła, za to pojechała do sanatorium nad morze, wyleczyć się do końca. I tam poznała Staszka. Staszek trochę od niej starszy ale nie za bardzo, jakieś dziesięć lat. Przywiozła go do domu, pokazać matce. Staszek był łysy. Lamentom matki nie było końca. Bo stary, bo łysy, bo góral. Nie góral, bo z Krakowa, ale dla starej matki kto z południa to góral.
Szybko wzięli ślub, skromny bo sami musieli płacić za siebie, ale wyglądali na szczęśliwych. Rodzina tylko po kątach gadała, że Gośka to chyba w ciąży bo tak szybko ten ślub. Zamieszkali u niego w Krakowie. Po kilku latach rodzina zaczęła gadać że on chyba nie może mieć dzieci bo Gośka taka młoda, ładna, zdrowa, to dlaczego jeszcze tych dzieci nie ma? A ona po prostu nie chciała mieć dzieci. Ale przyszedł czas, kiedy zegar biologiczny zatykał i Gośka zaczęła zaglądać ludziom do wózków, wchodzić do sklepów dziecięcych ot tak sobie, popatrzeć, i w ogóle, przyszedł czas. Leczyli się długo, wydali kupę kasy na lekarzy, lekarstwa, wizyty, niestety, oboje nie mogli zostać rodzicami. Gośka na początku płakała, ale przyzwyczaiła się już. O adppocji nie myśleli, ona ma już 46 lat, Staszek pod sześćdziesiątkę, nie chcieli żeby dziecko miało starych rodziców. Mieszkają sobie we dwoje w nowym krakowskim mieszkanku, takim akurat na ich potrzeby. I tam się pewnie zestarzeją i tam umrą.
Aśka rozstała się z Pawłem kiedy ich synek miał trzy latka. Planowali ślub, ale coś im nie wyszło. Aśka zamieszkała z synkiem w wynajętej kawalerce, rodzice pomagali jej jak mogli, jakoś im się żyło. Paweł na początku zabierał syna do siebie w każdy weekend, kupował mu drogie prezenty, ale poznał dziewczynę, ożenił się, urodziło im się dziecko więc na to nieślubne czasu pomału przestało wystarczać i czasu i pieniędzy. Aśka tymczasem też poznała kogoś, ale on był żonaty, miał dwójkę swoich dzieci. Żona go co prawda zostawiła i wyjechała za granicę, zabierając młodszego syna, a starszego, prawie pełnoletniego, zostawiła z ojcem. Jacek traktował Aśkę bardzo dobrze, a z braku żony nawet lepiej. Ale nie chcieli, nie mogli czy też coś innego przeszkadzało im jakoś sformalizować związek, Jacek rozwodu nigdy nie wziął, nigdy nie mieszkali razem. Stało się że Jacek musiał zamknąć firmę i stracił żródło dochodów. Wyjechał więc do żony, do Holandii. Po dwóch miesiącach Aśka zaczęła mieć podejrzenia, bo okresu nie dostała, źle się czuła, ponadto zwolnili ją z pracy i z dorastającym chłopcem zostali bez środków do życia. No prawie, bo przecież miała zasiłek. Nie zastanawiała się długo, a siostra w sekrecie zaczęła jej już szukać kliniki w której można usunąć ciążę. Pieniądze jakoś by się znalazły. Nie mogła sobie pozwolić na drugie dziecko, teraz, kiedy była bez pracy, niedokończony remont w mieszkaniu, dorastający syn i tatuś gdzieś w świecie.
W Święta Aśka dostała okres. Postanowiła że teraz to się już musi stuprocentowo zabezpieczyć.
Kamila była z Andrzejem bardzo długo, kochali się bardzo, beztrosko, jak to młodzi. On wyjechał za granicę "za chlebem", bo pracy nie było dla niego w rodzinnym maleńkim miasteczku. Ona dołączyła wkrótce do niego. Zamieszkali oczywiście razem, pomału zaczęło się wszystko układać, praca, mieszkanie, trochę grosza. Zaczęli mówić o ślubie, a choć oboje mieli tylko po 22 lata, nie chcieli czekać. Weselisko było wspaniałe, wszystko załatwione na odległość, bo w Szkocji przecież ślubu brać nie będą, musi być "po naszemu!". Minęły dwa lata, różne wzloty i upadki, zaczęli myśleć że może czas na dziecko. Wciąż byli młodzi, ale mieli wszystko, poza tym chcieli żeby ich dziecko miało młodych rodziców. Próbowali więc. Pół roku, rok, dwa lata i nic. Do jednej kliniki i do drugiej, wszystko niby OK, on płodny, ona też. W dokumentach wpisali im że powód niepłodności nieznany. Kamila miała już 29 lat i straciła nadzieję na normalne poczęcie, ale zostało jeszcze in vitro. Tuż przed Bożym Narodzeniem dostali list z wiadomością że termin zabiegu mają ustalony na luty. Kamila załatwiła sobie tydzień wolnego, bo to nigdy nie wiadomo co się przydaży i z niecierpliwością oczekiwała wyznaczonej daty. I nagle, tydzień przed planowanym in vitro, Kamila oznajmiła z niezwykłą radością całemu światu, dzwoniąc do kogo się da, wysyłając maile, sms-y: "Jestem w ciąży!"
Z radością odwołali zabieg. Ciąża przebiegła wzorowo, przy porodzie były małe komplikacje więc zrobiono jej cesarkę. Ale nic nie mogło zaćmić szczęścia, Kamila i Andrzej zostali rodzicami ślicznego chłopczyka.
Gośkę zawsze mama upominała, jak lizała łyżkę do ucierania ciasta, nie liż łyżki bo będziesz miała łysego męża. Gośka się tylko śmiała, bo ani męża ani tym bardziej dzieci nie zamierzała mieć wcale. Była młoda, nie w głowie jej pieluchy, chciała się bawić, zażywać życia. Stało się że jak miała zaledwie dziewiętnaście lat, zachorowała na gardło, wstrętna choroba, mogło się skończyć brakiem głosu. Ale głosu nie straciła, za to pojechała do sanatorium nad morze, wyleczyć się do końca. I tam poznała Staszka. Staszek trochę od niej starszy ale nie za bardzo, jakieś dziesięć lat. Przywiozła go do domu, pokazać matce. Staszek był łysy. Lamentom matki nie było końca. Bo stary, bo łysy, bo góral. Nie góral, bo z Krakowa, ale dla starej matki kto z południa to góral.
Szybko wzięli ślub, skromny bo sami musieli płacić za siebie, ale wyglądali na szczęśliwych. Rodzina tylko po kątach gadała, że Gośka to chyba w ciąży bo tak szybko ten ślub. Zamieszkali u niego w Krakowie. Po kilku latach rodzina zaczęła gadać że on chyba nie może mieć dzieci bo Gośka taka młoda, ładna, zdrowa, to dlaczego jeszcze tych dzieci nie ma? A ona po prostu nie chciała mieć dzieci. Ale przyszedł czas, kiedy zegar biologiczny zatykał i Gośka zaczęła zaglądać ludziom do wózków, wchodzić do sklepów dziecięcych ot tak sobie, popatrzeć, i w ogóle, przyszedł czas. Leczyli się długo, wydali kupę kasy na lekarzy, lekarstwa, wizyty, niestety, oboje nie mogli zostać rodzicami. Gośka na początku płakała, ale przyzwyczaiła się już. O adppocji nie myśleli, ona ma już 46 lat, Staszek pod sześćdziesiątkę, nie chcieli żeby dziecko miało starych rodziców. Mieszkają sobie we dwoje w nowym krakowskim mieszkanku, takim akurat na ich potrzeby. I tam się pewnie zestarzeją i tam umrą.
Aśka rozstała się z Pawłem kiedy ich synek miał trzy latka. Planowali ślub, ale coś im nie wyszło. Aśka zamieszkała z synkiem w wynajętej kawalerce, rodzice pomagali jej jak mogli, jakoś im się żyło. Paweł na początku zabierał syna do siebie w każdy weekend, kupował mu drogie prezenty, ale poznał dziewczynę, ożenił się, urodziło im się dziecko więc na to nieślubne czasu pomału przestało wystarczać i czasu i pieniędzy. Aśka tymczasem też poznała kogoś, ale on był żonaty, miał dwójkę swoich dzieci. Żona go co prawda zostawiła i wyjechała za granicę, zabierając młodszego syna, a starszego, prawie pełnoletniego, zostawiła z ojcem. Jacek traktował Aśkę bardzo dobrze, a z braku żony nawet lepiej. Ale nie chcieli, nie mogli czy też coś innego przeszkadzało im jakoś sformalizować związek, Jacek rozwodu nigdy nie wziął, nigdy nie mieszkali razem. Stało się że Jacek musiał zamknąć firmę i stracił żródło dochodów. Wyjechał więc do żony, do Holandii. Po dwóch miesiącach Aśka zaczęła mieć podejrzenia, bo okresu nie dostała, źle się czuła, ponadto zwolnili ją z pracy i z dorastającym chłopcem zostali bez środków do życia. No prawie, bo przecież miała zasiłek. Nie zastanawiała się długo, a siostra w sekrecie zaczęła jej już szukać kliniki w której można usunąć ciążę. Pieniądze jakoś by się znalazły. Nie mogła sobie pozwolić na drugie dziecko, teraz, kiedy była bez pracy, niedokończony remont w mieszkaniu, dorastający syn i tatuś gdzieś w świecie.
W Święta Aśka dostała okres. Postanowiła że teraz to się już musi stuprocentowo zabezpieczyć.
Kamila była z Andrzejem bardzo długo, kochali się bardzo, beztrosko, jak to młodzi. On wyjechał za granicę "za chlebem", bo pracy nie było dla niego w rodzinnym maleńkim miasteczku. Ona dołączyła wkrótce do niego. Zamieszkali oczywiście razem, pomału zaczęło się wszystko układać, praca, mieszkanie, trochę grosza. Zaczęli mówić o ślubie, a choć oboje mieli tylko po 22 lata, nie chcieli czekać. Weselisko było wspaniałe, wszystko załatwione na odległość, bo w Szkocji przecież ślubu brać nie będą, musi być "po naszemu!". Minęły dwa lata, różne wzloty i upadki, zaczęli myśleć że może czas na dziecko. Wciąż byli młodzi, ale mieli wszystko, poza tym chcieli żeby ich dziecko miało młodych rodziców. Próbowali więc. Pół roku, rok, dwa lata i nic. Do jednej kliniki i do drugiej, wszystko niby OK, on płodny, ona też. W dokumentach wpisali im że powód niepłodności nieznany. Kamila miała już 29 lat i straciła nadzieję na normalne poczęcie, ale zostało jeszcze in vitro. Tuż przed Bożym Narodzeniem dostali list z wiadomością że termin zabiegu mają ustalony na luty. Kamila załatwiła sobie tydzień wolnego, bo to nigdy nie wiadomo co się przydaży i z niecierpliwością oczekiwała wyznaczonej daty. I nagle, tydzień przed planowanym in vitro, Kamila oznajmiła z niezwykłą radością całemu światu, dzwoniąc do kogo się da, wysyłając maile, sms-y: "Jestem w ciąży!"
Z radością odwołali zabieg. Ciąża przebiegła wzorowo, przy porodzie były małe komplikacje więc zrobiono jej cesarkę. Ale nic nie mogło zaćmić szczęścia, Kamila i Andrzej zostali rodzicami ślicznego chłopczyka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)