Jutro do Londynu! Denerwuję się strasznie. Właściwie to nie wiem czemu, przecież w wielu miejscach byłam, no ale na takiej gali to jeszcze nie. Zamartwiam się jak ja jutro dotrę do hotelu, czy wystarczy mi czasu na przygotowanie, czy moja sukienka będzie odpowiednia. Zamiast pracować, oglądam lekcje makijażu na youtubie i zastanawiam się czy paznokcie swoje czy może kupić sobie sztuczne. Bo moje nie wyrosły mi jeszcze tak jakbym chciała. A sztucznych nigdy nie miałam, ale siostra mnie gorąco namawia. W planach po pracy mam pójście do sklepu kosmetycznego dokupić to czego mi brakuje, czyli jakiś róż na policzki i pędzelek do pudru, ale nie wiem czy pójdę, może po prostu ukradnę córce.
Czuję się jak baba ze wsi która pierwszy raz wybiera się do miasta.
środa, 23 listopada 2011
poniedziałek, 21 listopada 2011
Dlaczego nie lubię poniedziałków
Już raz pisałam dlaczego nie lubię poniedziałków. Teraz mam jeszcze jeden powód który nie powinien był się zdarzyć, który nie powinien się zdarzać w ogóle. KAC.
Kupiłam w zeszłym tygodniu flaszkę dobrej whisky "na święta", kupiłam bo w promocji była. Żeby nie wypić przed świętami postanowiłam wozić ją w bagażniku samochodu, bo wiadomo, co z oczu to i z serca. Miała tam sobie jeździć do świąt i się mrozić. Miała. Bo na swoje nieszczęście dałąm mężowi prowadzić wczoraj, bo mi się nie chciało. No i on wyciągał rzeczy z bagażnika i zobaczył. Wyjął ukradkiem, a w domu z łobuzerskim użmiechem spytał czy wiem co ja w bagażniku miałam. No wiedziałam. No i oczywiście flaszka "pękła", to znaczy nie cała bo trudno w dwie godziny wypić 0,7 litra, ale ubyło dużo.
Pierwsza głupota - otworzenie butelki o ósmej wieczorem.
Druga głupota - wypicie trzech drinków przed snem.
Trzecia głupota - nażarcie się przed snem, bo po tych drinkach apetyt jakoś mi wzrósł w szalonym tempie.
Do tej listy głupot dopiszę jeszcze jedną, kardynalną i niewybaczalną - po jaką cholerę człowiek leczący się na wrzody żołądka czy dwunastnicy w ogóle sięga po alkohol? A to wszystko wina mojego męża, bo jakby nie znalazł toby nie przyniósł, a jakby nie przyniósł to byśmy nie wypili. A jakbyśmy nie wypili to dzisiaj obudziłabym się świeża jak skowronek a nie...
Ciężką miałam noc, bo się budziłam co chwilę, gorąco, zimno, pić, siku i tak na zmianę. A potem wyrzuty sumienia, że przecież człowiek dopiero co ze szpitala wyszedł, a co będzie jak mu się odnowi? A co ja zrobię jak mi się zrobi to samo? Przecież też jestem leczona na wrzody. Do pracy jakoś dotarłam bez problemu, glodna jestem cały dzień jak wilk, to normalne u mnie na kacu. Jeść, jeść i jeść. Najlepiej coś ciepłego. A teraz w dodatku zaczęła mnie boleć głowa. Nie normalnie na szczeście, tylko tak kacowo, czyli przy większym wysiłku czy gwałtowniejszym ruchu.
No i jeszcze za pięć minut mamy w biurze uroczystość uczczenia jakiejś-tam-pierwszej-nagrody, co wiązać się będzie z butelką szampana. No i jak siebie znam, to troszkę wypiję. Bo lubię, bo wypada, bo na kaca mi pomoże, tak myślę. A po pracy pójdę grać w badmintona, wypocę się, wybiegam i do domu dotrę w stanie używalności. No.
Kupiłam w zeszłym tygodniu flaszkę dobrej whisky "na święta", kupiłam bo w promocji była. Żeby nie wypić przed świętami postanowiłam wozić ją w bagażniku samochodu, bo wiadomo, co z oczu to i z serca. Miała tam sobie jeździć do świąt i się mrozić. Miała. Bo na swoje nieszczęście dałąm mężowi prowadzić wczoraj, bo mi się nie chciało. No i on wyciągał rzeczy z bagażnika i zobaczył. Wyjął ukradkiem, a w domu z łobuzerskim użmiechem spytał czy wiem co ja w bagażniku miałam. No wiedziałam. No i oczywiście flaszka "pękła", to znaczy nie cała bo trudno w dwie godziny wypić 0,7 litra, ale ubyło dużo.
Pierwsza głupota - otworzenie butelki o ósmej wieczorem.
Druga głupota - wypicie trzech drinków przed snem.
Trzecia głupota - nażarcie się przed snem, bo po tych drinkach apetyt jakoś mi wzrósł w szalonym tempie.
Do tej listy głupot dopiszę jeszcze jedną, kardynalną i niewybaczalną - po jaką cholerę człowiek leczący się na wrzody żołądka czy dwunastnicy w ogóle sięga po alkohol? A to wszystko wina mojego męża, bo jakby nie znalazł toby nie przyniósł, a jakby nie przyniósł to byśmy nie wypili. A jakbyśmy nie wypili to dzisiaj obudziłabym się świeża jak skowronek a nie...
Ciężką miałam noc, bo się budziłam co chwilę, gorąco, zimno, pić, siku i tak na zmianę. A potem wyrzuty sumienia, że przecież człowiek dopiero co ze szpitala wyszedł, a co będzie jak mu się odnowi? A co ja zrobię jak mi się zrobi to samo? Przecież też jestem leczona na wrzody. Do pracy jakoś dotarłam bez problemu, glodna jestem cały dzień jak wilk, to normalne u mnie na kacu. Jeść, jeść i jeść. Najlepiej coś ciepłego. A teraz w dodatku zaczęła mnie boleć głowa. Nie normalnie na szczeście, tylko tak kacowo, czyli przy większym wysiłku czy gwałtowniejszym ruchu.
No i jeszcze za pięć minut mamy w biurze uroczystość uczczenia jakiejś-tam-pierwszej-nagrody, co wiązać się będzie z butelką szampana. No i jak siebie znam, to troszkę wypiję. Bo lubię, bo wypada, bo na kaca mi pomoże, tak myślę. A po pracy pójdę grać w badmintona, wypocę się, wybiegam i do domu dotrę w stanie używalności. No.
czwartek, 17 listopada 2011
Jak pięknie dziś wyglądam!
Córka pokazała mi niedawno jak się robi makijaż, to znaczy takie tam malowanie oczu czy ust to miałam opanowane, bo robię to od lat i raczej nie wychodzę bez pomalowania, chyba że w weekend do sklepu. Ale ona pokazała mi jak się nakłada podkład, puder i róż, to znaczy dałam sobie zrobić makijaż bo mnie prosiła.
Znając moją córkę myślałam że będę wyglądała jak potwór, bo ona lubi malować twarze, ale najczęściej w dziwny sposó, o czym kiedyś pisałam. Ale to co zobaczyłam w lustrze, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Piękna twarz, doskonale wyprofilowana, 10 lat młodziej, chociaż i tak młodo wyglądam. Spodobało mi się to bardzo więc kupiłam sobie jakiś podkład, bronzer (do podkreślania kości policzkowych które mi nie wystają więc raczej do modelowania twarzy) i puder transparentny. I trenuję od kilku dni. I się sobie podobam! I mam pierwszy w życiu puder!
Może właśnie dzięki temu że nigdy w życiu nie używałam pudru, a podkład raz do roku od wielkiej okazji, moja cera wygląda jak wygląda. No ale nie będę kłamać że po prostu tak już mam. Bo dbam o siebie. Nigdy, przenigdy nie położyłam się spać bez zmycia makijażu bardzo dokładnie, to znaczy tego na oczach. Dzień dziecka może mi się zdarzyć, nie powiem, ale pomalowane oczy do łóżka - nigdy! Zawsze też stosowałam kremy, kiedy byłam młodsza i nie było mnie stać to tańsze, ale musiały być bezzapachowe, bo na przykład pamiętam taki krem z algami Ziaja od którego prawie zwymiotowałam. Kremy zawsze poniżej mojego progu wiekowego, czyli po 30 takie do 30, teraz takie po 30. Krem na noc, krem na dzień, krem pod oczy. To podstawa. Od niedawna stosuję też serum, ale nie codziennie, po prostu wtedy gdy chcę lepiej wyglądać. Z biegiem czasu kremy zaczęły być coraz droższe i lepsze, bo niestety w tej branży co lepsze to droższe. Na Chanel mnie nie stać, ale potrafię dać za kremy dużo, co doprowadza mojego męża do pasji. Ale nie kupuję ich codziennie ani nawet raz na miesiąc, bo są bardzo wydajne. A ja się czuję przez nie piękniejsza. I wiele osób może się z tym nie zgodzić, może mówić że cera to rzecz dziedziczna i tak dalej, ale ja tam swoje wiem. Jak chce się wyglądać ładnie i zdrowo, a przede wszystkim młodziej, to niestety woda z mydłem nie wystarczy. No na pewno nie do twarzy.
Tak więc nadszedł czas że ja też zaczęłam stosować puder i róż, a moja gęba na szczeście nie taka stara jeszcze więc choć ładna, zawsze można ją poprawić:-)
I tak mój blog zamienia się w bloga o kosmetykach, pięknie!
Znając moją córkę myślałam że będę wyglądała jak potwór, bo ona lubi malować twarze, ale najczęściej w dziwny sposó, o czym kiedyś pisałam. Ale to co zobaczyłam w lustrze, przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Piękna twarz, doskonale wyprofilowana, 10 lat młodziej, chociaż i tak młodo wyglądam. Spodobało mi się to bardzo więc kupiłam sobie jakiś podkład, bronzer (do podkreślania kości policzkowych które mi nie wystają więc raczej do modelowania twarzy) i puder transparentny. I trenuję od kilku dni. I się sobie podobam! I mam pierwszy w życiu puder!
Może właśnie dzięki temu że nigdy w życiu nie używałam pudru, a podkład raz do roku od wielkiej okazji, moja cera wygląda jak wygląda. No ale nie będę kłamać że po prostu tak już mam. Bo dbam o siebie. Nigdy, przenigdy nie położyłam się spać bez zmycia makijażu bardzo dokładnie, to znaczy tego na oczach. Dzień dziecka może mi się zdarzyć, nie powiem, ale pomalowane oczy do łóżka - nigdy! Zawsze też stosowałam kremy, kiedy byłam młodsza i nie było mnie stać to tańsze, ale musiały być bezzapachowe, bo na przykład pamiętam taki krem z algami Ziaja od którego prawie zwymiotowałam. Kremy zawsze poniżej mojego progu wiekowego, czyli po 30 takie do 30, teraz takie po 30. Krem na noc, krem na dzień, krem pod oczy. To podstawa. Od niedawna stosuję też serum, ale nie codziennie, po prostu wtedy gdy chcę lepiej wyglądać. Z biegiem czasu kremy zaczęły być coraz droższe i lepsze, bo niestety w tej branży co lepsze to droższe. Na Chanel mnie nie stać, ale potrafię dać za kremy dużo, co doprowadza mojego męża do pasji. Ale nie kupuję ich codziennie ani nawet raz na miesiąc, bo są bardzo wydajne. A ja się czuję przez nie piękniejsza. I wiele osób może się z tym nie zgodzić, może mówić że cera to rzecz dziedziczna i tak dalej, ale ja tam swoje wiem. Jak chce się wyglądać ładnie i zdrowo, a przede wszystkim młodziej, to niestety woda z mydłem nie wystarczy. No na pewno nie do twarzy.
Tak więc nadszedł czas że ja też zaczęłam stosować puder i róż, a moja gęba na szczeście nie taka stara jeszcze więc choć ładna, zawsze można ją poprawić:-)
I tak mój blog zamienia się w bloga o kosmetykach, pięknie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)