Charlotta swoje przeszła z córką. Córka miala bardzo burzliwy związek z chłopakiem, nie wszystko to jego wina, bo ona też ma charakterek, ale cale półtora roku trwania jej związku to dla całej rodziny Charlotty był po prostu koszmar. Niestety zaangażowana musiała być cała rodzina, bo to co córka wyprawiała, przechodziło ludzkie pojecie. Charlotta modliła się żeby córka się odkochała, żeby go rzuciła, ale nie, to on ją rzucał, wiele razy i w końcu zrozumiała że to już koniec. Rodzina pomogła jej wyjść z depresji, długo to trwało, ale się jakoś pozbierała. Odnowiła kontakty, zaczęła wychodzić z domu no i zaczęła znowu szaleć. Ale te jej obecne szaleństwa to nic w porównaniu do tego co było wcześniej. Owszem, nie wraca do domu na noc, owszem, rodzice wiedzą że pali i pije, ale po pierwsze skończyla już 18 lat, po drugie jednak domownicy uodpornili się na jej wybryki. Do jej pokoju nawet nie wchodzą żeby nie zostać zatrutym oparami nie-wiadomo-czego i nie nadepnąć na nie-wiadomo-co. Ale przynajmniej przesypiają noc spokojnie i nie muszą już czuwać jak mysz pod miotłą, bo a nuż sobie coś zrobi. Nie jeden raz przecież zdarzyło się że pocięła sobie ręce czy nogi, nie jeden raz jeździli z nią do szpitala. Jednak trochę już dojrzala, a szaleństwa z czasem jej wywietrzeją z głowy, jak każdemu, twierdzą jej rodzice.
Mają jeszcze syna, ma 15 lat, ale to zupełne przeciwieństwo. Odpowiedzialny, dojrzały młody człowiek, który pomoże i przytuli jak trzeba. Być może przykład starszej siostry dał mu do myślenia, być może wszystko jeszcze przed nim. Cóż, Charlotta i jej mąż już pogodzili się już że córka powoli odchodzi. Cała ich nadzieja w synu, więc chuchają i dmuchają na niego, ale ostrożnie, żeby nie rozpieścić za bardzo ale i nie skrzywdzić.
Dlatego też Charlotta, trzymam za ciebie kciuki. Nie ma recepty na wychowanie dziecka, a ile dzieci tyle historii. Można mieć i siedmioro dzieci i wszystkie wychowywać tak samo, a i tak będą inne. Zrozum że nie na wszystko masz już wpływ, ale chyba to już rozumiesz, prawda? A dzieci muszą zrozumieć że życie to jest sztuka wyborów i jakiekolwiek poniosą konsekwencje w przyszłości, będą to konsekwencje ich własnego wyboru. Naszym zadaniem, zadaniem rodziców, jest pomagać im w trudnych wyborach i wspierać je przy tym, niezależnie czy wybrana przez nie droga nam się podoba czy nie. Ale jeżeli nie chcą pomocy - nie zmuszać, bo dobrymi chęciami piekło jest wybrukowane.
Trzymaj się Charlotta.
środa, 21 września 2011
wtorek, 20 września 2011
Połowy
Miało być smutno i ckliwie, bo na smutny temat mi sie zebrało, a będzie wesoło. Dlatego że mąż był wczoraj na rybach. Ze znajomym, wędkowanie z kutra rybackiego na Morzu Północnym. Wyjechali wczesnym rankiem i wrócili dobrym popołudniem. Kiedy dzwoniłam i pytałam, ile sztuk złowił, odparł że parę rybek złowił, i już wiedziałam że będzie dużo. Nudziłam się i nudziłam, zrobiłam obiad z dwóch dań, wysprzątałam kuchnię, potem upiekłam sernik, a jego jeszcze nie było. Kiedy w końcu nadjechał, pierwsza z samochodu wyłoniła się duża reklamówka z... grzybami. Ogromne, 15-centymetrowe prawdziwki. Tutaj takie rosną, bo tu nikt nie zbiera grzybów. A oni wskoczyli tylko do lasu na pięć minut!
Po chwili z bagażnika został wydostany worek, którego nie byłam w stanie podnieść, a potem jeszcze jeden. Mąż już był przygotowany, wyniósł z garażu wielką folię którą rozłożył na kamieniach na podwórku, "przypiął" ją po rogach kamieniami, żeby wiatr nie porwał i wysypał zawartość worków na folię. Oto zawartość:
W sumie, 85 makreli i 3 duże dorsze, to te na samej górze. Było tego znacznie więcej, ale uznał że tyle i tak wystarczy. Obieraliśmy te ryby z godzinę, ale nie w standardowy sposób, jak zawsze, standardowo to potraktowaliśmy tylko te trzy dorsze, bo było ich mało. Makrele poszły pod nóż do filetowania. Zrobiliśmy tak jak męża nauczył pewien angielski rybak, czyli dwa cięcia od głowy do ogona i filet gotowy. Reszta do kosza. Cięliśmy te filety na podwórku, na kawałku deski podłogowej, i faktycznie po dwudziestu rybach można było powiedzieć że nasze filety mają kształt rybiego fileta.
Najlepszy był nasz kot, który nie za bardzo wie co to są ryby morskie, w każdym razie nie w stanie surowym, bo przeważnie siedział i patrzył na naszą pracę, czasami próbował którąś złapać przez worek podniesiony wiatrem. Siedział tak i siedział aż się znudził i poszedł pilnować podwórka żeby inne koty nie przyszły i nie pożarły.
I tak, po jednym udanym połowie, mamy 20 kilogramów samych rybich filetów i 4 kilo dorsza, z czego 2 kilo to same dorszowe głowy. Zostawiłam bo lubię z nich robić pyszną zupę rybną. W zamrażarce nie mam już miejsca :-)
Po chwili z bagażnika został wydostany worek, którego nie byłam w stanie podnieść, a potem jeszcze jeden. Mąż już był przygotowany, wyniósł z garażu wielką folię którą rozłożył na kamieniach na podwórku, "przypiął" ją po rogach kamieniami, żeby wiatr nie porwał i wysypał zawartość worków na folię. Oto zawartość:
W sumie, 85 makreli i 3 duże dorsze, to te na samej górze. Było tego znacznie więcej, ale uznał że tyle i tak wystarczy. Obieraliśmy te ryby z godzinę, ale nie w standardowy sposób, jak zawsze, standardowo to potraktowaliśmy tylko te trzy dorsze, bo było ich mało. Makrele poszły pod nóż do filetowania. Zrobiliśmy tak jak męża nauczył pewien angielski rybak, czyli dwa cięcia od głowy do ogona i filet gotowy. Reszta do kosza. Cięliśmy te filety na podwórku, na kawałku deski podłogowej, i faktycznie po dwudziestu rybach można było powiedzieć że nasze filety mają kształt rybiego fileta.
Najlepszy był nasz kot, który nie za bardzo wie co to są ryby morskie, w każdym razie nie w stanie surowym, bo przeważnie siedział i patrzył na naszą pracę, czasami próbował którąś złapać przez worek podniesiony wiatrem. Siedział tak i siedział aż się znudził i poszedł pilnować podwórka żeby inne koty nie przyszły i nie pożarły.
I tak, po jednym udanym połowie, mamy 20 kilogramów samych rybich filetów i 4 kilo dorsza, z czego 2 kilo to same dorszowe głowy. Zostawiłam bo lubię z nich robić pyszną zupę rybną. W zamrażarce nie mam już miejsca :-)
czwartek, 15 września 2011
Dzieci
Pomimo że było ciemno, nie zapaliła światła. Usiadła na zimnej kafelkowej podłodze w swojej małej łazience, oparła plecy o ścianę. Twarz ukryła w dłoniach i zapłakała. Łzy kapały przez palce na podłogę, nie chciała nikogo obudzić, nie chciała by ktoś wiedział że płacze. Mąż chyba się nie przebudził gdy wychodziła. Szlochała tak przez kilka minut, ściśnięte gardło, nawet gdyby chciała, nie byłoby w stanie wydać dźwięku. Łkając myślała: Dlaczego?
Nie miała już siły. To wszystko zaczęło ją powoli przerastać. Dom na głowie, praca na pełen etat i całkiem dorosłe już dzieci, które zamiast pomagać, przysparzają tylko kłopotów i zmartwień. Gdzie popełniła błąd? W którym momencie poszła złą drogą? Dzieci zawsze były dla niej na pierwszym planie. Nigdy nie zostawiła pytania dziecka bez odpowiedzi, gdy były małe i po prostu zawracały głowę dla samego zawracania, nie odtrącała ich, nie kazała im iść i się bawić. Nie byli w stanie zapewnić im wszystkiego czego chciały, ale czas dla dzieci mieli zawsze. Podzielili obowiązki i pracę tak, żeby dzieci nigdy nie siedziały same w domu, zaprowadzali, przyprowadzali, wyręczali. Bo dzieci jeszcze małe są, jeszcze nie potrafią zrobić czegoś tak jak należy.
Nie było ich stać na zagraniczne wakacje, ale co roku starali się zapewnić dzieciom tyle atrakcji ile to było możliwe, zabierali je w góry, nad morze, do lasu, nad jeziora. Do dziś dzieci pamiętają ten rejs żaglówką, kiedy nagle wzmógł się wiatr i zrobiło się niebezpiecznie. Mąż nie chciał ryzykować więc załatwił rybaka z łodzią motorową, zapakował rodzinę na łódź a sam wrócił żaglówką na drugi brzeg jeziora. Dzieci przeżyły wspaniałą przygodę i nawet kapitan pozwolił im pokręcić sterem!
A teraz... szkoda gadać. Po latach dorobili się wszystkiego, już ich było stać na zagraniczne wyjazdy, ale dzieci zamiast chłonąć z tych wyjazdów jak najwięcej, traktowały je bardziej jako zagraniczne zakupy. A rodziców jak dojne krowy. Ciągle słyszą tylko : Daj i Daj, Bo mi jest potrzebne na to czy na tamto, Bo ja potrzebuje! A ona co? Nie ma swoich potrzeb?
Zaczęła właśnie zauważać że jej potrzeby też są ważne, ale ciężko jej jest jeszcze dostosować się do tego że można coś mieć dla siebie i nie musieć się dzielić. Najgorsze jest to że dzieci tych potrzeb rodziców w ogóle nie chcą zauważyć. Przyjdzie, ukroi chleb, zostawi pełno okruszków i brudny nóż. Ugotuje SOBIE ziemniaki bo jest głodne, dla innych nie będzie obierać bo nie ma czasu. Bo musi śledzić najważniejsze wydarzenia na Facebooku czy przejść następną rundę w Call of Duty. Zrobi sobie herbatę, rozleje, nie pościera. Zabierze tę herbatę do pokoju, porozlewa po drodze, ale zrobi awanturę jak się je poprosi o posprzątanie za sobą. A ona ma już swoje lata i nie ma ani siły ani ochoty pracować jak służąca. Przecież dzieci powinny pomagać rodzicom jak dorosną. Tego była nauczona. Gdzie popełnili błąd? Jak się z tego wyrwać?
Siedziała tak na zimnej podłodze w ciemnej łazience, łzy zaczęły już przysychać.
- Jesteś tu? - zapytał szeptem stroskany mąż po drugiej stronie drzwi.
- Jestem - odparła.
- Wszystko w porządku? Chodź do łóżka, bo się przeziębisz...
Zapaliła światło, przemyła twarz zimną wodą, osuszyła ręcznikiem, spojrzała do lustra. Siwe włosy, jeden czy dwa, ale twarz wciąż jeszcze młoda. Oczy jeszcze błyszczały od łez, ale uśmiechnęła się do swojego odbicia. Za chwilę wsunie się pod cieplutką kołderkę i przytuli do tego, którego kocha nad życie i który ponad życie kocha ją. A dzieci... i tak wkrótce odejdą.
Nie miała już siły. To wszystko zaczęło ją powoli przerastać. Dom na głowie, praca na pełen etat i całkiem dorosłe już dzieci, które zamiast pomagać, przysparzają tylko kłopotów i zmartwień. Gdzie popełniła błąd? W którym momencie poszła złą drogą? Dzieci zawsze były dla niej na pierwszym planie. Nigdy nie zostawiła pytania dziecka bez odpowiedzi, gdy były małe i po prostu zawracały głowę dla samego zawracania, nie odtrącała ich, nie kazała im iść i się bawić. Nie byli w stanie zapewnić im wszystkiego czego chciały, ale czas dla dzieci mieli zawsze. Podzielili obowiązki i pracę tak, żeby dzieci nigdy nie siedziały same w domu, zaprowadzali, przyprowadzali, wyręczali. Bo dzieci jeszcze małe są, jeszcze nie potrafią zrobić czegoś tak jak należy.
Nie było ich stać na zagraniczne wakacje, ale co roku starali się zapewnić dzieciom tyle atrakcji ile to było możliwe, zabierali je w góry, nad morze, do lasu, nad jeziora. Do dziś dzieci pamiętają ten rejs żaglówką, kiedy nagle wzmógł się wiatr i zrobiło się niebezpiecznie. Mąż nie chciał ryzykować więc załatwił rybaka z łodzią motorową, zapakował rodzinę na łódź a sam wrócił żaglówką na drugi brzeg jeziora. Dzieci przeżyły wspaniałą przygodę i nawet kapitan pozwolił im pokręcić sterem!
A teraz... szkoda gadać. Po latach dorobili się wszystkiego, już ich było stać na zagraniczne wyjazdy, ale dzieci zamiast chłonąć z tych wyjazdów jak najwięcej, traktowały je bardziej jako zagraniczne zakupy. A rodziców jak dojne krowy. Ciągle słyszą tylko : Daj i Daj, Bo mi jest potrzebne na to czy na tamto, Bo ja potrzebuje! A ona co? Nie ma swoich potrzeb?
Zaczęła właśnie zauważać że jej potrzeby też są ważne, ale ciężko jej jest jeszcze dostosować się do tego że można coś mieć dla siebie i nie musieć się dzielić. Najgorsze jest to że dzieci tych potrzeb rodziców w ogóle nie chcą zauważyć. Przyjdzie, ukroi chleb, zostawi pełno okruszków i brudny nóż. Ugotuje SOBIE ziemniaki bo jest głodne, dla innych nie będzie obierać bo nie ma czasu. Bo musi śledzić najważniejsze wydarzenia na Facebooku czy przejść następną rundę w Call of Duty. Zrobi sobie herbatę, rozleje, nie pościera. Zabierze tę herbatę do pokoju, porozlewa po drodze, ale zrobi awanturę jak się je poprosi o posprzątanie za sobą. A ona ma już swoje lata i nie ma ani siły ani ochoty pracować jak służąca. Przecież dzieci powinny pomagać rodzicom jak dorosną. Tego była nauczona. Gdzie popełnili błąd? Jak się z tego wyrwać?
Siedziała tak na zimnej podłodze w ciemnej łazience, łzy zaczęły już przysychać.
- Jesteś tu? - zapytał szeptem stroskany mąż po drugiej stronie drzwi.
- Jestem - odparła.
- Wszystko w porządku? Chodź do łóżka, bo się przeziębisz...
Zapaliła światło, przemyła twarz zimną wodą, osuszyła ręcznikiem, spojrzała do lustra. Siwe włosy, jeden czy dwa, ale twarz wciąż jeszcze młoda. Oczy jeszcze błyszczały od łez, ale uśmiechnęła się do swojego odbicia. Za chwilę wsunie się pod cieplutką kołderkę i przytuli do tego, którego kocha nad życie i który ponad życie kocha ją. A dzieci... i tak wkrótce odejdą.
Subskrybuj:
Posty (Atom)