wtorek, 1 lipca 2025

Od pogody do wybaczenia

Pogodę mamy bardzo dziwną w tym roku. Zimy właściwie wcale nie było, było co prawda zimno i chyba mokro, ale nie dam głowy bo nie pamiętam. Śnieg padał raz czy dwa, ale taki, że stopniał zanim doleciał do ziemi, najzimniej było może z minus dwa stopnie. A może inaczej ale też nie pamietam. Wiosna przyszła o czasie, nawet było w marcu jak w garncu i kwiecień plecień bo przeplata trochę zimy trochę lata, ale ani zimno, ani ciepło, ani słońce ani deszcz. Po raz kolejny pojawiła się susza, i to w czasie kiedy była jak najmniej pożądana, bo w czasie kiełkowania i wzrostu. Z powodu suszy bardzo szybko pojawiły się mszyce i zamiast zjadać normalne kwiatki, tak jak zwykle róże i stokrotki, to zaczęły wpieprzać kwiatki na jedynym kwitnącym drzewku w okolicy, jakim była moja jabłonka. Zanim się zorientowałam, opędzlowane zostały niemal wszystkie młode listki razem z kwieciem. Opanowałam sytuację w trzy dni, traktując drzewko wodą z Karchera ale było już za późno na uschłe zawiązki i wszystkie opadły. I tak, na drzewku, z którego co roku miałam po trzydzieści kilogramów pysznych jabłek (chyba, nie ważyłam ale dużo), z którego piekłam ciasta co tydzień, upychałam po słoikach żeby było na szarlotkę zimą, a nawet z powodu przesytu wyciskałam soki maszyną, którą kupiłam specjalnie do tego celu, bo co zrobić z taką górą jabłek, a sasiadom się już przejadło, i tak pozostało mi dosłownie, bo policzyłam, PIĘĆ jabłek. Będzie może cztery, bo jedno zaczęły mi już podlizywać ptaki. To jest największa porażka urodzajowa odkąd pamiętam. No ale trudno, nic się już nie da zrobić, może znajdziemy gdzieś jakąś dziką jabłonkę w celu zdobycia paru owoców :-) Nie lubię kupować owoców jak rosną świeże i proszą o zerwanie. 

24 maja zaczął padać deszcz, wiem bo 23 maja wyjechaliśmy na wakacje i telefon pokazywał nam kiedy w domu pada. Spokojnie, nie jakieś wielkie ulewy ale wystarczyło żeby mi ogród nie zdechł zupełnie kiedy oddawałam się rozkoszom nic-nie-robienia. Kiedy wróciliśmy w czerwcu, było troszkę deszczu, ale raczej mniej niż więcej. I tak to się odbywa do tej pory - telefon pokazuje że będzie padać, no to pokropi na tyle że włosów nawet nie zdąży zmoczyć, czasami więcej ale na szczęście w nocy. Ale ogólnie jest sucho, szczególnie jak na Szkocję. I gorąco. W weekend było całe 26 stopni. Wiem, wiem, śmiejcie się ale na Wyspach Zielonego Przylądka koło Afryki też było 26 stopni, a czasami nawet 24. Zresztą, teraz jest tam taka sama temperatura. Oczywiście w cieniu, żeby było sprawiedliwie. Szkockie słońce jest bardzo zdradliwe, świeci długo i potrafi być bardzo uciążliwe, więc siłą rzeczy próbujesz się ukryć w cieniu. A w cieniu zimno. No i tak to, człowiekowi nigdy nie dogodzisz. 

Na szczęście na działce mamy zatrzęsienie malin, porzeczek i agrestu, poziomek, truskawek trochę mniej ale to dlatego, że stare krzaki. Zaczyna się wysyp ogórków, i to dosłownie. Dużo, dużo ogórków, nie do przejedzenia, ale też nie do kiszenia, bo takich kiszeniowych tutaj nie mamy. Pomidorów będzie mam nadzieję też dużo, bo pomidory bardzo lubię. Ale największy sukces być może, nie chcę zapeszyć, ale będę miałą z chili. Posadziłam 6 krzaczków zakupionych w marcu jako maleństwa w centrum ogrodniczym, a także dwa które wyhodowałam sama z ziarenek, z paczki nasion, którą kupiłam w zeszłym roku w Turcji. Wszystkie mi rosną, wszystkie kwitną, a na trzech krzaczkach mam już nawet papryczki, na jednym w dodatku całkiem spore. Bardzo lubię ostre papryczki, dodaję je do wielu potraw i wcale nie musi wykręcać jęzora ja drugą stronę, wystarczy umiar. Tak że wyczekuję z niecierpliwością, szczególnie tych tureckich, które miały fajne niebieskie ziarenka.  

Pogoda jest dziwna tego roku. Właśnie dostałam rachunek od odbiorcy prądu, tak właśnie, od odbiorcy bo mam panele słoneczne na dachu i płacą mi za generowanie elektryczności i potencjalne odsprzedawanie jej do sieci, teraz już takich dili nie ma ale ja się jeszcze załapałam na najlepszy moment i nie tylko mam prąd za darmo ale jeszcze mi za niego płacą i będą płacić jeszcze przez kolejne 10 lat. No i rachunek od odbiorcy za drugi kwartał tego roku jest około 20 procent wyższy niż kiedykolwiek. Czyli słońca było o 20 procent więcej. Nie zrozumcie mnie źle, panele słoneczne produkują energię nawet gdy dzień jest pochmurny, ale statystyki nie kłamią, słońce operuje mocniej więc jest cieplej. A co za tym idzie, suszej. Co prawda jeszcze nie mamy tak ulewnych deszczów i nawałnych burz jak w Polsce i w ogóle w Europie, ale kto to wie co będzie za parę lat. Wszystko zmienia się bardzo szybko, trudno nadążyć, a co dopiero się przyzwyczaić. 

I tak wyszedł mi post o pogodzie, a zasiadłam przed komputerem żeby napisać coś o śmierci pewnej osoby, która przyczyniła się do tego, że przestałam pisać, że przestało mi się chcieć. Że straciłam serce do blogowania, zaufanie do ludzi w sieci, poczułam się oszukana, wykorzystana, zmanipulowana, i ogólnie wydymana. I teraz ta osoba umarła i ma mi być przykro, chociaż ani tak naprawdę wcale jej nie znałam, ani moje negatywne uczucia do niej nie wygasły. Ale terapia uświadomiła mi, że to od mnie zależy jak pokieruję swoim życiem i ode mnie zależy jak odniosę się do danej sytuacji. Nie chcę gnić w odrazie i zniesmaczeniu. Wybaczam Ci Stardust, spoczywaj w spokoju. I jest mi z tym dobrze. 



2 komentarze:

  1. Generalnie Iwonko wszystko czego doświadczamy zależy od nas samych.... tylko to czasem tak trudno jest pojąć... Czeka Ciebie kolejny dzień i to jest pocieszające😘

    OdpowiedzUsuń
  2. Jestem szczerze zaskoczona, by nie powiedziec zszokowana, bo nie wiedzialam, ze to ona odpowiada za Twoje milczenie. Dobrze, ze wyrzucilas to z siebie, z pewnoscia jest Ci lzej.

    OdpowiedzUsuń