Dziecko skończylo szkołę (a raczej rzuciło ją w wieku 16 lat), zmarnowalo dwa lata nie robiąc zupelnie nic, bo żaden college nie był dla niego dobry a na wszystkich kursach jakie zaczęło, byli sami nieudacznicy i debile, więc dziecko z takimi debilami siedzieć nie będzie. W końcu odnalazło swoje powołane w sztuce i zapisało się na studia artystyczne w ostatnim college'u w mieście, z którego go jeszcze nie wyrzucono. Dziecko zostało zaakceptowane i z radością oczekuje na rozpoczęcie roku szkolnego.
W tym oczekiwaniu zrozumiało że zajrzała do niego bieda, bo rodzice się w końcu wypięli i odcięli kasę. W końcu osiemnastoletni człowiek może już sam na własne potrzeby zarobić. Tym bardziej że mieszkanie ma i jedzenie ma za darmo, tego już rodzice nie miali sumienia odciąć. Dziecko wydedukowało więc że znajdzie jakąś pracę. Długo nie szukało bo dziecko zawsze ma szczęście. w drugim miejscu do którego wstąpiło, akurat poszukiwali osoby do pomocy w kawiarni. Praca niezbyt ciężka, takie tam podawanie kawki i herbatki, jakies ciasteczka czy lekki luncz dla zmęczonych zakupami emerytów. Dziecko zobaczyło że się nie musi namęczyć i jeszcze ma za to płacone, i to dość dobrze. W dwa dni zarobiło tyle ile dostawało od rodziców na miesiąc. Więc żeby dużo zarobić, pracowalo codziennie, przez dwa tygodnie. Płaconie miało do ręki, codziennie.
W miedzyczasie dziecko, oszalałe w wyniku nagłego dostępu do wymarzonego dobra, zaczęło wydawać na bieżąco wszystkie pieniażki bo przecież jutro sobie znowu zarobi. Mówiła mu mama, zrobisz mądrze gdy coś odłożysz, zawsze warto mieć parę groszy na czarną godzinę.
W końcu dziecko poszło na imprezę do klubu, bo bardzo lubiło bawić się w nocnych klubach, wydało tam wszystko co miało w portfelu. Nawet te wyżebrane od matki pieniądze na nocny autobus. Zabalowało tak ze nie poszło nastepnego dnia do pracy bo nie było w stanie, zadzwoniło że nie przyjdzie. Kazano mu przyjść na rozmowę następnego dnia. Dziecko poszło. Na rozmowie dziecko dowiedziało się że jednak się do tego zajęcia nie nadaje. Teraz dziecko znowu szuka pracy.
Dam wam znać jak mu poszło.
poniedziałek, 13 czerwca 2011
niedziela, 12 czerwca 2011
Słuch absolutny
Zostałam obdarzona słuchem absolutnym. Jako dziecko byłam piekielnie uzdolniona muzycznie, potrafiłam powtorzyć każdą piosenkę, zagrać ze słuchu każdą melodię na moim małym zabawkowym pianinku, które miało 3 oktawy. Rodzice się cieszyli, jakie mądre dziecko, jakie zdolne. A kiedy zaproponowano mi szkołę muzyczną w pierwszej klasie szkoły podstawowej, najpierw było "ALE ZA TO TRZEBA PŁACIĆ", a kiedy okazało się że nie trzeba, "ALE TRZEBA ZAPROWADZAĆ I PRZYPROWADZAĆ A JA NIE MAM CZASU". I tak się skończyło moje marzenie o graniu na pianinie. A właściwie to się nie skończyło. Kiedy tylko dorwałam pianino, gdziekolwiek, w szkole (chociaż nie wolno było), na koloniach, w hotelach, zawsze próbowałam grać jedną ręką zasłyszane melodie, mogłam tak siedzieć i grać w nieskończoność. Cóż, nie było warsztatu.
W międzyczasie zajęłam się sportem, z sukcesami, przecież zdolna byłam bardzo i mądra, i pełna talentów, które gdzieś musiałam rozwijać. A że sport zajmował mi wiele czasu, na granie już go nie miałam. Ale śpiewałam w szkolnym chórze. Śpiewałam zresztą zawsze, ale tylko dla siebie, bo odkąd skończyłam jakieś 12 lat, wstyd zabierał mi całą moc i nie byłam w stanie przed nikim śpiewać.
Gdy byłam na studiach, przestałam się wstydzić, śpiewałam na korytarzu do rana, chłopcy grali na gitarach, a ja śpiewałam. Kiedy przyszło jechać na spływ kajakowy, była gitara a nie było nikogo do gitary, zobowiązałam się że ja będę grać. Pożyczyłam jakiegoś rzęcha, i w dwa tygodnie nauczyłam się grać ze dwa śpiewniki, tak że towarzystwo miało rozrywkę przez cały spływ.
Potrafię grać na większości instrumentów, nie jakoś specjalnie dobrze, bo nigdy się nie uczyłam, ale zagram każdą melodię ze słuchu, nigdy z nut. Potrafię nastroić gitarę i skrzypce, a tak, nawet skrzypce bo moja latorośl grała na skrzycach wiele lat. Nawet nauczyłam się na nich trochę grać.
I to jest właśnie moje nieszczęście. Wszystkiego po trochę, nic dobrze. Słuch absolutny mi w tym owszem pomaga, ale mam wielki żal do matki że nie wysłała mnie do szkoły muzycznej z lenistwa czy sobie tylko znanych innych powodów. Słuch absolutny to dar, ale też przekleństwo. Ile razy potrafiłam iść wręcz "na noże" z kimś kto nieprawidłowo rozpoznał melodię czy artystę, ile razy kłóciłam się do upadłego z osobami które później mnie przepraszały za pomyłkę! Kosztowało mnie to i kosztuje wiele nerwów, bo ja po prostu wiem że mam rację a dobre wychowanie nakazuje mi przyznać ją "głupszemu". Ludzie nie wierzą że ktoś może mieć słuch absolutny, szczególnie ktoś taki jak ja, ktoś kto nie zajmuje się muzyką na codzień. I ja się im nie dziwię. Wcale.
W międzyczasie zajęłam się sportem, z sukcesami, przecież zdolna byłam bardzo i mądra, i pełna talentów, które gdzieś musiałam rozwijać. A że sport zajmował mi wiele czasu, na granie już go nie miałam. Ale śpiewałam w szkolnym chórze. Śpiewałam zresztą zawsze, ale tylko dla siebie, bo odkąd skończyłam jakieś 12 lat, wstyd zabierał mi całą moc i nie byłam w stanie przed nikim śpiewać.
Gdy byłam na studiach, przestałam się wstydzić, śpiewałam na korytarzu do rana, chłopcy grali na gitarach, a ja śpiewałam. Kiedy przyszło jechać na spływ kajakowy, była gitara a nie było nikogo do gitary, zobowiązałam się że ja będę grać. Pożyczyłam jakiegoś rzęcha, i w dwa tygodnie nauczyłam się grać ze dwa śpiewniki, tak że towarzystwo miało rozrywkę przez cały spływ.
Potrafię grać na większości instrumentów, nie jakoś specjalnie dobrze, bo nigdy się nie uczyłam, ale zagram każdą melodię ze słuchu, nigdy z nut. Potrafię nastroić gitarę i skrzypce, a tak, nawet skrzypce bo moja latorośl grała na skrzycach wiele lat. Nawet nauczyłam się na nich trochę grać.
I to jest właśnie moje nieszczęście. Wszystkiego po trochę, nic dobrze. Słuch absolutny mi w tym owszem pomaga, ale mam wielki żal do matki że nie wysłała mnie do szkoły muzycznej z lenistwa czy sobie tylko znanych innych powodów. Słuch absolutny to dar, ale też przekleństwo. Ile razy potrafiłam iść wręcz "na noże" z kimś kto nieprawidłowo rozpoznał melodię czy artystę, ile razy kłóciłam się do upadłego z osobami które później mnie przepraszały za pomyłkę! Kosztowało mnie to i kosztuje wiele nerwów, bo ja po prostu wiem że mam rację a dobre wychowanie nakazuje mi przyznać ją "głupszemu". Ludzie nie wierzą że ktoś może mieć słuch absolutny, szczególnie ktoś taki jak ja, ktoś kto nie zajmuje się muzyką na codzień. I ja się im nie dziwię. Wcale.
piątek, 10 czerwca 2011
Rekreacja, słońce i woda.
A to się porobiło! Tyle wyświetleń na raz, szkoda że żadnych komentarzy nie ma. A może to i dobrze, po co mam się zadręczać krytyką. Słońce dziś ładnie świeci więc tak się jakoś rozmarzyłam o wakacjach. Których w tym roku - nie będzie. Z przyczyn finansowych. Jadę za to do Polski, niejako w interesach, ale oczywiście też odwiedzić rodzinę. Fajnie tak, raz na rok przyjeżdża ciocia z dalekiego świata, przywozi prezenty, wszyscy mają czas dla ciebie... Z jednej strony wiesz że czas szybko leci, z drugiej - jak ja z nimi wytrzymam!
Odwiedziny u rodziny to dla mnie nie wakacje. Wakacje to dla mnie słońce i woda, więc kraje południowe jak najbardziej bo tam się normalnie można kąpać w morzu, bo woda ciepła. Chciałabym jeszcze kiedyś pojechać nad Polski Bałtyk ale wiem że z pogodą może być różnie, a na takim południu Europy przynajmniej słońce gwarantowane. Nie lubię się opalać, to dla mnie nudne tak się smażyć. Za to pod parasolem w cieniu można robić różne fajne rzeczy. Na przykład czytać książkę. Albo obserwować małe krabiki i pajączki które brną przez piasek z mozołem. Albo udawać że się nie patrzy na przechodzące ciała i nie podsłuchuje sąsiadów na leżaku obok. Albo po prostu spać. Lubię spać na plaży, ptaków śpiew, morza szum, zresztą wybierając wczasy zawsze zwracamy uwagę żeby ośrodek był na plaży. Bo nie lubimy się smażyć dookoła basenu popijając drinki.
Aktywność jak najbardziej na takich wakacjach, bo kurorty mają naprawdę wiele do zaoferowania. Aerobik, siatkówka plażowa, rozgrywki ping-ponga, tenis (jeżeli ktoś ma jeszcze siłę wieczorem bo w dzień się nie da), wieczorem dyskoteki czy też bardziej spokojne zajęcia w postaci quizów. To takie najbardziej podstawowe usługi które ośrodki oferują. A i poza nimi jest super. Zawsze jeżdzimy na zwiedzanie 2-3 razy w tygodniu, szukamy też możliwości podróżowania samemu, ale tylko w miejsca gdzie można spotkać turystów. Raczej się na dzicz jednak nie odważamy na takich wakacjach z dala od domu, bo nigdy nic nie wiadomo.
Za to w domu, czy to w Szkocji czy w Polsce - dzicz dzicz i jeszcze raz dzicz, czyli lasy, góry i jeziora. Ale to nie wakacje dla mnie, to po prostu rekreacja. Więc już za dwa tygodnie - połączenie biznesu i rekreacji - hurraaaa!
Odwiedziny u rodziny to dla mnie nie wakacje. Wakacje to dla mnie słońce i woda, więc kraje południowe jak najbardziej bo tam się normalnie można kąpać w morzu, bo woda ciepła. Chciałabym jeszcze kiedyś pojechać nad Polski Bałtyk ale wiem że z pogodą może być różnie, a na takim południu Europy przynajmniej słońce gwarantowane. Nie lubię się opalać, to dla mnie nudne tak się smażyć. Za to pod parasolem w cieniu można robić różne fajne rzeczy. Na przykład czytać książkę. Albo obserwować małe krabiki i pajączki które brną przez piasek z mozołem. Albo udawać że się nie patrzy na przechodzące ciała i nie podsłuchuje sąsiadów na leżaku obok. Albo po prostu spać. Lubię spać na plaży, ptaków śpiew, morza szum, zresztą wybierając wczasy zawsze zwracamy uwagę żeby ośrodek był na plaży. Bo nie lubimy się smażyć dookoła basenu popijając drinki.
Aktywność jak najbardziej na takich wakacjach, bo kurorty mają naprawdę wiele do zaoferowania. Aerobik, siatkówka plażowa, rozgrywki ping-ponga, tenis (jeżeli ktoś ma jeszcze siłę wieczorem bo w dzień się nie da), wieczorem dyskoteki czy też bardziej spokojne zajęcia w postaci quizów. To takie najbardziej podstawowe usługi które ośrodki oferują. A i poza nimi jest super. Zawsze jeżdzimy na zwiedzanie 2-3 razy w tygodniu, szukamy też możliwości podróżowania samemu, ale tylko w miejsca gdzie można spotkać turystów. Raczej się na dzicz jednak nie odważamy na takich wakacjach z dala od domu, bo nigdy nic nie wiadomo.
Za to w domu, czy to w Szkocji czy w Polsce - dzicz dzicz i jeszcze raz dzicz, czyli lasy, góry i jeziora. Ale to nie wakacje dla mnie, to po prostu rekreacja. Więc już za dwa tygodnie - połączenie biznesu i rekreacji - hurraaaa!
Subskrybuj:
Posty (Atom)