Wrocilam wlasnie z Konsulatu Rzeczypospolitej Polskiej w Edynburgu. Powod - wymiana paszportu mojej jeszcze nieletniej pociechy. Wciaz jestem pod wrazeniem, bo to pierwszy raz w tym kawalku kraju na obczyznie, a i chyba pierwszy raz (poza samolotem) z tak obszerna grupa naszych rodakow. Przezycie nie tyle stresujace co...interesujace. Przedzial wieku - od 0 do 100 lat, ale tych ponizej 3 lat to chyba bylo najwiecej. Wrzaski, placz, smiech, rozgardiasz, zawierucha, tlum, malo miejsca duzo ludzi. Takie pierwsze wrazenie. Pobralam swoj kawalek papieru poza kolejnoscia, wypelnilam w 2 minuty, zreszta co tam wypelniac, 2 strony 6 linijek. Nie to co wtedy gdy bylam mala, ze formularz paszportowy liczyl 8 stron A4, wpisywalo sie wszystkie dane lacznie z numerem buta, a niemily pan (zawsze to byl pan bo funkcjonariusze paszportowi skladali sie glownie z funkcjinariuszy milicji obywatelskiej) sprawdzal wszystko do 6 pokolenia wstecz zanim oznajmil ze po paszport to za 3 miesiace.
No ale do rzeczy. Wypelnilam ten papierek i z nudow zaczelam sie rozgladac. Po kilku chwilach ze zdumieniem stwierdzilam ze Polacy to jest jednak dziwny narod. Po pierwsze - nie umiemy wypelnic prostego kwestionariusza osobowego. Pomimo obszernych objasnien na tablicach informacyjnych ludzie gubili sie w rubrykach, zamiast wieku dzieci wpisywali wzrost (np. 62 cm dla dwumiesiecznego malucha, haha!), nie wiedzieli jaki adres maja wpisac, a juz najgorsze bylo z aktem urodzenia, ktory musial byc polski a czesc ludzi nie miala polskiego bo dzieci sie urodzily w Szkocji, wiec po co im polski akt urodzenia. Po drugie, gdyby jeden z drugim przeczytali informacje na stronie Konsulatu, toby wiedzieli ze nie trzeba dzieciatka taszczyc ze soba z drugiego konca Szkocji bo jego obecnosc do zlozenia wniosku o paszport nie jest ani konieczna ani wskazana.
Zle trafilam, bo w poniedzialek, a w poniedzialki sa kolejki. Panie w okienku sa jednak bardzo efektywne i profesjonalne, wiec idzie to dosc szybko. Kiedy nadeszla nasza kolejka, maz podpisal dokument szybko i ulotnil sie z powrotem do pracy, a ja zostalam w celu dokonczenia procedury. I co? - "Prosze tu wpisac numer telefonu, tu uzupelnic nazwisko rodowe corki, a tu prosze wyjasnic dlaczego paszport ulegl uszkodzeniu". I tak ja, ktora wypelnia wszystkie formularze szybko, rzeczowo i bezblednie, zostalam postawiona do kata. Glupi formularz paszportowy, nie da sie go wypelnic normalnie. A dlaczego paszport ulegl uszkodzeniu, o tym moze innym razem
******************************************************************
Grudzien 1991 - wieki cale! Nic sie wtedy nie stalo, ale to pragnienie, to oczekiwanie... zrodzilo cos takiego! Jeden z najpiekniejszych wierszy w moim tomiku, w moich wspomnieniach, w moim sercu.
***
Gdy z ciemnosci nocy
w blask poranka jasnego
dusza moja placzac powstaje
Mysli o Tobie klebia sie wewnatrz
dzwieki przyjazne - bolesne rozstaje...
Nawet gdy Cie bie ma,
nawet gdy lat tysiace
przelewaja sie szklana rzeka...
czuje Twoj dotyk
oddech goracy
zlaczone dlonie
plomien plonacy
.....fiolkowym zalem splywa rozstanie,
pisz do mnie wiecej, kochaj mnie, kochanie...
5/12/1991
poniedziałek, 21 marca 2011
piątek, 18 marca 2011
Sama chciałam / To juz tydzien
Czarny kot nie wrocil po zarcie. A ja zafundowalam sobie kolejna nieprzespana noc. Trudno mi to przyznac przed sama soba, ale jakas wrazliwa ostatnio jestem. Widok tego kota tak zachlannie pochlaniajacego zawartosc miski, a potem jego wytarganego, niepewnego oblicza do dzis stoi mi przed oczami. Nigdy, przenigdy nie widzialam czegos podobnego. Ale mam za swoje, sama chcialam, to ja go wpuscilam do domu!
Ja to w ogole potrafie sobie uprzyjemnic zycie. Nie tak dawno temu byly w prasie informacje o zboczencach ktorzy wlekli za samochodem przywiazanego psa az mu glowa odpadla. Nawet piszac to slabo mi sie robi. Ale sama chcialam - moglam tego nie czytac. Innym razem, znowu niedawno, przeczytalam informacje o malym degeneracie ktory pastwil sie nad kotem i o jego jeszcze bardziej zdegenerowanym pietnastoletnim bracie ktory to wszystko nagrywal i umiescil na YouTube. I co ja oczywiscie zrobilam? Tak dlugo szukalam az znalazlam ten filmik. Przezylam szok, znowu nie moglam spac, ale sama chcialam, sama sobie jestem winna!
Corka nazwala mnie osoba bez serca, ze wypuscilam tego kota, ze go nie zlapalam. A ja naprawde zamierzalam go zlapac i oddac do schroniska. Tam maja skanery, przeskanowaliby go, moze on byl czyjs tylko uciekl lub sie zgubil. Nie zlapalam, nie zdazylam, i teraz nie wiem co sie z nim stalo i mam wyrzuty sumienia. I spac nie moge.
A rudy maly kot byl widziany wczoraj na naszym plocie, kiedy razem z naszym kotem spacerowali sobie zgodnie raz w jedna raz w druga, raz na plocie raz pod plotem. Maz byl zdumiony - pierwszy raz Tiggy nie przyszedl sie z nim przywitac po pracy, zajety spacerami z rudym kotem. - "Przeciez nie bedzie sobie obciachu robil przed kumplem ze sie z ludzmi zadaje." - odpowiedzialam...
*******************************************************************
Codziennie z niepokojem obserwuje to co sie dzieje w Japonii, codziennie rozmawiamy o tym przy kolacji, kazdy przynosi jakies inne informacje. Czasami sprzeczne, czasami niedorzeczne ale zawsze zlowrogie i straszne. Na poczatku wydawalo mi sie ze co tam, tsunami, co jakis czas sie zdarza, trudno, Japonia to bogaty kraj, wylezie z tego. Ale potem, za kazdym razem przychodza inne refleksje. Mam kolezanke Japonke, ona co prawda jest z Osaki, jej miasto nie ucierpialo i nie ma zagrozenia katastrofa nuklearna, ale rozumiem doskonale co ona czuje, daleko od kraju w ktorym sie wychowala a ktory cierpi tak bardzo. Wiec na poczatku myslalam, co tam, tsunami... ale potem doszly banalne wiadomosci o pogodzie. Ludzie, tam jest przeciez zima, tak jak w Polsce, snieg i mroz. I nie dosc ze ludzie stracili dobytek i dach nad glowa to jeszcze marzna straszliwie, przeciez tam nie ma pradu.... Tak, tsunami zazwyczaj kojarzy nam sie z cieplym pacyfikiem i rownikowym klimatem, ale o tej porze roku wyglada to o wiele wiele straszniej. Nie chcialabym, nikt by nie chcial znalezc sie w sytuacji Japonczykow. Mieszkam niedaleko morza, mam do niego 10 minut rowerem a 5 samochodem, ale na szczescie moja miejscowosc lezy na wzniesieniu i nawet 20-metrowe fale do niej by nie doszly. Ale co gdybysmy byli poza domem????????
Pogrzebalam w moim stary tomiku i znalazlam cos co moglabym zadedykowac dzielnym Japonczykom. Krotki wiersz, moze im by sie spodobal...
WIECZNOSC
Jak trudno, jak trudno
zyc,
gdy wybucha wciaz i wciaz na nowo
wulkan cierpienia.
Gorzki jest smak tego,
na co czekam.
A przeciez ja mam serce,
ktore krwawi
i rany, ktore
nie zabliznia sie juz nigdy.
4/01/1990
Ja to w ogole potrafie sobie uprzyjemnic zycie. Nie tak dawno temu byly w prasie informacje o zboczencach ktorzy wlekli za samochodem przywiazanego psa az mu glowa odpadla. Nawet piszac to slabo mi sie robi. Ale sama chcialam - moglam tego nie czytac. Innym razem, znowu niedawno, przeczytalam informacje o malym degeneracie ktory pastwil sie nad kotem i o jego jeszcze bardziej zdegenerowanym pietnastoletnim bracie ktory to wszystko nagrywal i umiescil na YouTube. I co ja oczywiscie zrobilam? Tak dlugo szukalam az znalazlam ten filmik. Przezylam szok, znowu nie moglam spac, ale sama chcialam, sama sobie jestem winna!
Corka nazwala mnie osoba bez serca, ze wypuscilam tego kota, ze go nie zlapalam. A ja naprawde zamierzalam go zlapac i oddac do schroniska. Tam maja skanery, przeskanowaliby go, moze on byl czyjs tylko uciekl lub sie zgubil. Nie zlapalam, nie zdazylam, i teraz nie wiem co sie z nim stalo i mam wyrzuty sumienia. I spac nie moge.
A rudy maly kot byl widziany wczoraj na naszym plocie, kiedy razem z naszym kotem spacerowali sobie zgodnie raz w jedna raz w druga, raz na plocie raz pod plotem. Maz byl zdumiony - pierwszy raz Tiggy nie przyszedl sie z nim przywitac po pracy, zajety spacerami z rudym kotem. - "Przeciez nie bedzie sobie obciachu robil przed kumplem ze sie z ludzmi zadaje." - odpowiedzialam...
*******************************************************************
Codziennie z niepokojem obserwuje to co sie dzieje w Japonii, codziennie rozmawiamy o tym przy kolacji, kazdy przynosi jakies inne informacje. Czasami sprzeczne, czasami niedorzeczne ale zawsze zlowrogie i straszne. Na poczatku wydawalo mi sie ze co tam, tsunami, co jakis czas sie zdarza, trudno, Japonia to bogaty kraj, wylezie z tego. Ale potem, za kazdym razem przychodza inne refleksje. Mam kolezanke Japonke, ona co prawda jest z Osaki, jej miasto nie ucierpialo i nie ma zagrozenia katastrofa nuklearna, ale rozumiem doskonale co ona czuje, daleko od kraju w ktorym sie wychowala a ktory cierpi tak bardzo. Wiec na poczatku myslalam, co tam, tsunami... ale potem doszly banalne wiadomosci o pogodzie. Ludzie, tam jest przeciez zima, tak jak w Polsce, snieg i mroz. I nie dosc ze ludzie stracili dobytek i dach nad glowa to jeszcze marzna straszliwie, przeciez tam nie ma pradu.... Tak, tsunami zazwyczaj kojarzy nam sie z cieplym pacyfikiem i rownikowym klimatem, ale o tej porze roku wyglada to o wiele wiele straszniej. Nie chcialabym, nikt by nie chcial znalezc sie w sytuacji Japonczykow. Mieszkam niedaleko morza, mam do niego 10 minut rowerem a 5 samochodem, ale na szczescie moja miejscowosc lezy na wzniesieniu i nawet 20-metrowe fale do niej by nie doszly. Ale co gdybysmy byli poza domem????????
Pogrzebalam w moim stary tomiku i znalazlam cos co moglabym zadedykowac dzielnym Japonczykom. Krotki wiersz, moze im by sie spodobal...
WIECZNOSC
Jak trudno, jak trudno
zyc,
gdy wybucha wciaz i wciaz na nowo
wulkan cierpienia.
Gorzki jest smak tego,
na co czekam.
A przeciez ja mam serce,
ktore krwawi
i rany, ktore
nie zabliznia sie juz nigdy.
4/01/1990
poniedziałek, 14 marca 2011
Za żarcie...
Klarka, jezeli to czytasz, prosze cie, nie pozywaj mnie do sadu za plagiat tytulu twojego bloga. Oto co mi sie dzisiaj przytrafilo:
Gotuje zupe ogorkowa, kroje ostatnie ziemniaki w kostke, Tiggy jak zwykle asystuje, pozerajac wzrokiem te ziemniaki ktorych przeciez i tak nie zezre. Nagle, jak blysk w oku, przemknelo mi cos za oknem. Maz mowi: - O zobacz, kot na podworku, Tiggy, Tiggy, kot, zobacz, kot! - i pokazuje kotu palcem gdzie ten drugi kot za oknem, tak jakby kot byl w stanie popatrzec we wskazanym kierunku.
Tiggy, durna istota, albo kota nie zauwazyl albo postanowil go zupelnie zignorowac, bo moje ziemniaki nie przestaly go interesowac ani na moment.
Patrze uwazniej, a tam czarny kot, czarniutki, z malutkim bialym krawatem. Siedzi i miauczy. Mowie do meza: - Ty, ten kot jakies maly jest, zobacz, to malutki kotek...
Czarny kot po chwili byl juz na naszym progu, zawodzac i zagladajac przez przezroczyta klapke dla kotow ktora jest zamontowana w drzwiach dla wygody naszego Tigusia. Zrobilo mi sie go zal. Wydawal sie bardzo maly, prawie jak kociatko przez te klapke. Klapka jest magnetyczna wiec zaden obcy kot do domu nam nie wejdzie, Tiggy nosi na szyi specjalny kluczyk ktory tylko jemu pozwala klapke otworzyc. Nie ma wiec strachu. Czarny kot miauczy i miauczy, Tiggy w koncu uslyszal, czy tez postanowil sprawdzic intruza. usiadl przed klapka i siedzi. Czarny miauczy i bombarduje klapke. Maz w miedzyczasie opuscil plac boju czyli kuchnie, wiec postanowilam ze sprawdze co to za jeden tak miauczy. Uchylilam lekko klapke na zewnatrz, a ten (czarny) jak bomba wpadl do kuchni, w sekunde znalazl miski Tigusia i zaczal wyzerac to co zostalo z porannej uczty naszego kota tak lapczywie, ze myslalam ze sie zadlawi. Odruchowo dopadlam drzwi i zamknelam kuchnie zeby przybysz nie wlazl do domu, bo skad wiadomo co to za jeden. Wiele "mokrego" zarcia ze sniadania Tiggy nie zostawil, ale miska zostala oprozniona w trzy sekundy, po czym czarny zabral sie do suchej karmy, ktora jest zawsze w osobnej misce bo nasz kot ma pozywienie mieszane. I wciaz, tak szybko jak sie tylko da, rozsypujac kulki w promieniu pol metra, czarny kot zdazyl skonsumowac polowe zawartosci miski Tiggiego zanim zorientowalam sie, blyskawicznie wsypalam garsc kocich chrupkow do pierwszej lepszej miseczki (na platki :-)) i wynioslam na zewnatrz. Czarny za mna, dorwal sie do tych chrupek i jadl, i jadl, i jadl... A nasz Tiggy przez ten caly czas tylko patrzyl z odleglosci dwoch metrow, bo zaciekawiony owszem byl, zdumiony jak najbardziej, zaskoczony oczywiscie i chyba w szoku, ale o miske nie walczyl, bo przeciez nazarty byl do syta.
Przez ten czas (ktory w rzeczywistosci okazal sie byc tylko chwila) obejrzalam czarnego kota, byl maly, znacznie mniejszy od naszego, moze nawet nie dorosly, ale chyba juz nie dziecko, uszy czyte, siersc wytarta z jednej strony glowy, cos bylo z jego tylna lapka nie tak bo utykal. Futro wymierzwione i nastroszone, ale nie brudne. Chudy "jak pies", zebra mu sterczaly i kregoslup, ten biedny kot nie jadl chyba kilka dni. Zadnej obrozki. Nie za bardzo sie mnie boi, albo za bardzo glodny zeby sie bac. Co tu robic? CO TU ROBIC? Czarny kot nie opuszcza podworka, Tiggy nie ma zamiaru atakowac intruza.
Zadzwonilam do Rescue Centre (schronisko) z ktorego wzielismy naszego. Nie chcemy miec dwoch kotow, nie jestesmy przygotowani, boje sie ewentualnych chorob i dalszych wydatkow. Powiedzieli ze nie moga przyjechac, ale ze jak mam koszyk to niech go wsadze i przywioze. OK, znalazlam koszyk, ide po kota, a on... zniknal. Moze Tiggy go pogonil, moze przestraszyl sie bo sie jednak bal ludzi, a moze poszedl w dalsza droge szukac kogos kogo pokocha za wziecie... (Klarko wybacz!)
Kilka godzin pozniej kolejny kot, rownie maly jak czarny, ale rudy, slicznie wypaskowany, podobnie do naszego Tiggiego, znalazl sie na naszym podworku.
- "Czy my wydzielamy jakies kocie feromony?" - zapytalam meza.
Ten kot byl jednak na pewno nowy w sasiedztwie, nie przyszedl ani po wziecie ani po zarcie, przyszedl bo zwiedzal otoczenie i chcial sobie znalezc towarzystwo. Tiggy go chyba polubil, bo dzieki niemu nie jest juz na najnizszym szczeblu kociej drabiny spolecznej. A czarny kot? Nie moge cie wziac, ale prosze los zeby pozwolil ci znalezc kogos kto ci da kat do spania i miseczke zarcia. Albo zeby cie odnalezli ci ktorym sie zgubiles. A ci ktorzy cie wyrzucili na pastwe losu niech sie smaza w piekle. Jakiekolwiek ono jest.
Nie pamietam kiedy i gdzie napisalam ten wiersz, ale musialam byc w kiepskim nastroju. Zreszta, zaczelam wlasnie studia, a ktory student jest w dobrym nastroju???
X X X
Sznur czarnych perel
Okala moja szyje.
Po twarzy
splywa gorace cierpienie.
Ciemnosc,
ktora widze dookola -
- boli.
Czarne ptaki usiadly.
Usiadly na obloku czarnych mysli.
Spiew zamarl
na ustach spalonych.
I tylko tli sie gdzies w oddali,
w najczarniejszej otchlani
mojego zycia
jasne swiatelko szczescia.
16/10/1990
Gotuje zupe ogorkowa, kroje ostatnie ziemniaki w kostke, Tiggy jak zwykle asystuje, pozerajac wzrokiem te ziemniaki ktorych przeciez i tak nie zezre. Nagle, jak blysk w oku, przemknelo mi cos za oknem. Maz mowi: - O zobacz, kot na podworku, Tiggy, Tiggy, kot, zobacz, kot! - i pokazuje kotu palcem gdzie ten drugi kot za oknem, tak jakby kot byl w stanie popatrzec we wskazanym kierunku.
Tiggy, durna istota, albo kota nie zauwazyl albo postanowil go zupelnie zignorowac, bo moje ziemniaki nie przestaly go interesowac ani na moment.
Patrze uwazniej, a tam czarny kot, czarniutki, z malutkim bialym krawatem. Siedzi i miauczy. Mowie do meza: - Ty, ten kot jakies maly jest, zobacz, to malutki kotek...
Czarny kot po chwili byl juz na naszym progu, zawodzac i zagladajac przez przezroczyta klapke dla kotow ktora jest zamontowana w drzwiach dla wygody naszego Tigusia. Zrobilo mi sie go zal. Wydawal sie bardzo maly, prawie jak kociatko przez te klapke. Klapka jest magnetyczna wiec zaden obcy kot do domu nam nie wejdzie, Tiggy nosi na szyi specjalny kluczyk ktory tylko jemu pozwala klapke otworzyc. Nie ma wiec strachu. Czarny kot miauczy i miauczy, Tiggy w koncu uslyszal, czy tez postanowil sprawdzic intruza. usiadl przed klapka i siedzi. Czarny miauczy i bombarduje klapke. Maz w miedzyczasie opuscil plac boju czyli kuchnie, wiec postanowilam ze sprawdze co to za jeden tak miauczy. Uchylilam lekko klapke na zewnatrz, a ten (czarny) jak bomba wpadl do kuchni, w sekunde znalazl miski Tigusia i zaczal wyzerac to co zostalo z porannej uczty naszego kota tak lapczywie, ze myslalam ze sie zadlawi. Odruchowo dopadlam drzwi i zamknelam kuchnie zeby przybysz nie wlazl do domu, bo skad wiadomo co to za jeden. Wiele "mokrego" zarcia ze sniadania Tiggy nie zostawil, ale miska zostala oprozniona w trzy sekundy, po czym czarny zabral sie do suchej karmy, ktora jest zawsze w osobnej misce bo nasz kot ma pozywienie mieszane. I wciaz, tak szybko jak sie tylko da, rozsypujac kulki w promieniu pol metra, czarny kot zdazyl skonsumowac polowe zawartosci miski Tiggiego zanim zorientowalam sie, blyskawicznie wsypalam garsc kocich chrupkow do pierwszej lepszej miseczki (na platki :-)) i wynioslam na zewnatrz. Czarny za mna, dorwal sie do tych chrupek i jadl, i jadl, i jadl... A nasz Tiggy przez ten caly czas tylko patrzyl z odleglosci dwoch metrow, bo zaciekawiony owszem byl, zdumiony jak najbardziej, zaskoczony oczywiscie i chyba w szoku, ale o miske nie walczyl, bo przeciez nazarty byl do syta.
Przez ten czas (ktory w rzeczywistosci okazal sie byc tylko chwila) obejrzalam czarnego kota, byl maly, znacznie mniejszy od naszego, moze nawet nie dorosly, ale chyba juz nie dziecko, uszy czyte, siersc wytarta z jednej strony glowy, cos bylo z jego tylna lapka nie tak bo utykal. Futro wymierzwione i nastroszone, ale nie brudne. Chudy "jak pies", zebra mu sterczaly i kregoslup, ten biedny kot nie jadl chyba kilka dni. Zadnej obrozki. Nie za bardzo sie mnie boi, albo za bardzo glodny zeby sie bac. Co tu robic? CO TU ROBIC? Czarny kot nie opuszcza podworka, Tiggy nie ma zamiaru atakowac intruza.
Zadzwonilam do Rescue Centre (schronisko) z ktorego wzielismy naszego. Nie chcemy miec dwoch kotow, nie jestesmy przygotowani, boje sie ewentualnych chorob i dalszych wydatkow. Powiedzieli ze nie moga przyjechac, ale ze jak mam koszyk to niech go wsadze i przywioze. OK, znalazlam koszyk, ide po kota, a on... zniknal. Moze Tiggy go pogonil, moze przestraszyl sie bo sie jednak bal ludzi, a moze poszedl w dalsza droge szukac kogos kogo pokocha za wziecie... (Klarko wybacz!)
Kilka godzin pozniej kolejny kot, rownie maly jak czarny, ale rudy, slicznie wypaskowany, podobnie do naszego Tiggiego, znalazl sie na naszym podworku.
- "Czy my wydzielamy jakies kocie feromony?" - zapytalam meza.
Ten kot byl jednak na pewno nowy w sasiedztwie, nie przyszedl ani po wziecie ani po zarcie, przyszedl bo zwiedzal otoczenie i chcial sobie znalezc towarzystwo. Tiggy go chyba polubil, bo dzieki niemu nie jest juz na najnizszym szczeblu kociej drabiny spolecznej. A czarny kot? Nie moge cie wziac, ale prosze los zeby pozwolil ci znalezc kogos kto ci da kat do spania i miseczke zarcia. Albo zeby cie odnalezli ci ktorym sie zgubiles. A ci ktorzy cie wyrzucili na pastwe losu niech sie smaza w piekle. Jakiekolwiek ono jest.
Nie pamietam kiedy i gdzie napisalam ten wiersz, ale musialam byc w kiepskim nastroju. Zreszta, zaczelam wlasnie studia, a ktory student jest w dobrym nastroju???
X X X
Sznur czarnych perel
Okala moja szyje.
Po twarzy
splywa gorace cierpienie.
Ciemnosc,
ktora widze dookola -
- boli.
Czarne ptaki usiadly.
Usiadly na obloku czarnych mysli.
Spiew zamarl
na ustach spalonych.
I tylko tli sie gdzies w oddali,
w najczarniejszej otchlani
mojego zycia
jasne swiatelko szczescia.
16/10/1990
Subskrybuj:
Posty (Atom)