poniedziałek, 23 marca 2020

O kocie bo o wirusie nie chce mi się już pisać

W czwartek to chyba było. Wyszarpałam Chłopa z domu na wieczorny spacer, bo szaleju zaczęłam dostawać tego dnia i potrzebowałam oddechu. Zimno było bardzo, ale to dobrze bo lepiej przewietrza łeb. Zresztą, miałam czapkę.
Wracając, zastałam Tigusia na płocie, w sumie nie nowina, często tak na nas czeka. Ale co czekało na nas po wewnętrznej stronie płotu, to zupełna nowość i, jak się okazało, całkiem wnerwiająca, a nawet niebezpieczna. W ogrodzie, przy płocie, siedział Nowy Kot. Bardzo ładny, ubarwieniem przypominający syjamskiego. Czysty, zadbany, za to kompletnie nie bojący się ani ludzi ani nagłych odgłosów.


Będąc osobą świadomą kocich interakcji, zakazałam Chłopu ingerować, bo już chciał Migusię na dwór wynosić, żeby się przywitała z kumplem, próbowął także głaskać Kota, co ten przyjmował z obojętnością i należnym spokojem. Migusia zresztą nie kazała się z domu wynosić na rękach, sama wyskoczyła i ze szczeknięciem (tak, tak. kot potrafi warknąć jak pies, nie wiedzieliście?) rzuciła się na przybysza. Przegoniła go kawałek do płotu, ale ten skurczybyk wcale się tym za bardzo nie przejął, nie przeskoczył wcale płotu jak dotychczas robili to wszyscy jego poprzednicy, po prostu zawrócił i przeniósł się w pobliże drzwi z kocią klapką. I taka akcja podchodzenia do drzwi, przeganiania, warczenia, rzucania się z łapami (bo Nowy Kot nie za bardzo chciał się dać przegonić i uruchomił pazury) trwała jakies z pół godziny. W końcu, widząc, że moje koty nie dają sobie rady z natrętem,  postanowiłam się wtrącić i sama osobiście go przegonić. Próbowałam kamieniami rzucać w płot (nie w kota), co normalnie działa na wszystkie inne koty, ale nie na tego. Próbowałam go straszyć tupaniem, co spowodowało jedynie beznadziejne ganianie się od płotu do płotu, bo ten skurczybyk wcale nie chciał na ten płot wskoczyć. Pomyślałam, że może ranny, może ciężki, może nie umie, więc otworzyłam mu bramę, żeby sobie po prostu wyleciał, jak go będę gonić, ale gdzie tam. Nowy Kot widząc otwartą bramę po prostu skręcał przed nią i biegł z powrotem w stronę domu. Ktoś tu był kotkiem, a ktoś inny myszką, tylko nie wiem kto kim. Moje koty już się znudziły (albo zmęczyły) i poszły sobie do domu, więc ja też postanowiłam zignorować, może sobie sam pójdzie.


Po chwili patrzę - łeb Kota w kociej klapce. Wychodzę. Może on jednak biedny, może brudny, ale nie. Widziałam bezdomne koty i ten z pewnością na takiego nie wyglądał. A może to nie kot, tylko kotka? Mówię więc - kiciu, kiciu, musisz sobie stąd iść, to nasz dom a ty idź sobie do swojego. Kot podnosi główkę z przymilnym zaciekawieniem, wydaje się mnie słuchać.


I tak, nie przerywając przymilnego zaciekawienia, po prostu wziął i oblał mi drzwi razem z kocią klapką. I w tym momencie zaświeciły mi się wszystkie lampki w głowie. Być może piękny, być może czyściutki i zadbany, ale na pewno NIE WYKASTROWANY kocur zaznaczył mi właśnie moje drzwi i odcinając moje koty od świata zewnętrznego! O nie! Nie myśląc wiele przegoniłam go kawałek (oczywiście nie zwiał), złapałam za środek dezynfekcyjno-odkażający i ścierkę, wypsikałam porządnie drzwi razem z kocią klapką i kawałek chodnika przed domem, wytarłam do czysta (chodnika nie wycierałam) po drodze wyjaśniając zdziwionemu Chłopu co i dlaczego robię i co i dlaczego zaraz zrobię. Po czym złapałam butelkę do rozpylania, wlałam wodę i wybiegłam psikać Kota. Wiem, rozpylacz rozsiewał mgiełkę zamiast strumienia, ale to było jedyne co miałam pod ręką. Nie wiem ile razy nacisnęłam psikawkę, ale na tyle skutecznie, że Kot w końcu zwiał. Przyszedł po pół godzinie. Dostał znowu z psikacza. Na razei się jeszcze nie pokazał. A Moje Koty każdego wieczoru dzielnie czuwają na stanowisku. Czyli na płocie.

9 komentarzy:

  1. Powiadasz, ze kocisko zadbane, a wiec czyjes, a tu taka niespodzianka, ze niewykastrowane i przylazlo znaczyc teren akurat do Ciebie. Oby byl to jednorazowy wybryk, niech sie nie przyzwyczaja oszczywac kocich drzwiczek. Kup wiatrowke na wszelki wypadek, jak nie chce odejsc po dobroci ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiatrowke to nie, ale psikacz stoi pod reka :-)

      Usuń
  2. Odpowiedzi
    1. No piekny, Chlopu sie tez bardzo podobal, prawie go juz zaadoptowac chcial :-)

      Usuń
  3. ale śliczny, ktoś go będzie szukał

    OdpowiedzUsuń
  4. Albo to ofiara płoty że koty zarażają wirusem....

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja nie wirus to intruz kot... ciekawa sprawa - i to, że tak naprawdę w ogóle się nie bał...
    pozdrawiam serdecznie znad filiżanki kawy :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Moi teściowie mieli kota, który notorycznie podsikiwał mi drzwi. Według nich była to kotka, więc NIEMOŻLIWE, żeby kotka sikała po drzwiach. Kotka okazała się...kocurem, podczas jakieś kontroli u weta ;)

    OdpowiedzUsuń