No i tak to, po owocnych przygotowaniach i kilku nieprzespanych nocach (z nerwów chyba, choć te mam jednak ze stali), stało się to co było zaplanowane i w sobotę 5 maja zostałam panią B.
Niestety, rodzice i dziadek Chłopa jednak nie przyjechali. W piątek rano bowiem zdarzył się mały wypadek, który pokrzyżował wszystkie plany. Ojciec był zdruzgotany, dziadek jeszcze bardziej, siedział biedny cały ubrany w garnitur i czekał i się nie doczekał. Nie dał sobie zrujnować jednak weekendu i poszedł sobie na bowling (kręgle na trawie). No ale trudno, niektórych rzeczy się nie da przewidzieć.
Pogoda w sobotę była piękna, w porównaniu do całego tygodnia to aż trudno było uwierzyć. No ale widać mam chody tam na górze, he he!
No i co ja Wam mam powiedzieć?
Było świetnie. Było lepiej niż zaplanowaliśmy, ceremonia była wspaniała a pani, ktora udzielała nam ślubu była wprost niesamowita. Aż brakuje mi słów, naprawdę. Robiła wszystko co można było, że wszyscy bez wyjątku czuli się zrelaksowani i po prostu buchało z niej takie ciepło i spokój, że nie sposób było się czuć zestresowanym, ani przez moment.
Wyobrażałam sobie ten moment wiele razy, zabezpieczyłam się kupując sobie specjalnie wodoodporną mascarę, specjalny podkład nie rozmazujący się, byłam gotowa na łzy swoje i Chłopa, bo wiem że jestem uczuciowa a ostatnio szczególnie wszystko mnie wzrusza. Ale kiedy składaliśmy sobie obietnicę małżeńską, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy, poczułam jakby świat przestał istnieć, jakbyśmy byli tylko my, było to tak intymne i wzniosłe zarazem, że uniosłam się pośród chmur i zatraciłam w przestrzeni... No dobra, w każdym razie zachowałam się jak nastolatka, a nie jak dojrzała, pewna siebie kobieta. Nie uroniłam ani jednej łzy, a zamiast tego uśmiech nie zniknął mi z twarzy ani na chwilę, i to szeroki uśmiech, z wyszczerzonymi zębami, a nie tak jak zwykle, jak jakaś mona liza. A Chłop zupełnie tak samo. Naprawdę, nie potrafię opisać słowami jak bardzo byłam szczęśliwa i jestem wciąż.
Po ceremoniii razem z gośćmi pojechaliśmy do naszego domu, gdzie wszyscy jedli, pili i wspaniale się bawili, drzwi na taras zostały szeroko otwarte, dzieci po krótkiej zabawie w ogrodzie utknęły w pokoju zabaw na samej górze, gdzie przez godzinę ustawiały awatary na wii, a następne cztery grały w różne gry, przerywając sobie jedynie na zaczerpnięcie czegoś do jedzenia i picia. Jedna dziewczynka była szczególnie śmieszna, z wysmarowaną na czerwono buzią, w jednej ręce trzymała truskawkę a w drugiej marchewkę. I to były jej ulubione potrawy :-)
A pod wieczór pojechaliśmy wszyscy do restauracji, gdzie dołączyło do nas więcej gości, albowiem świętowaliśmy również urodziny Chłopa. Restauracja libańska, jedzenie fantastyczne, wiele osób nie było przyzwyczajonych do tego rodzaju kuchni, ale nie było osoby, która mogłaby być nieusatysfakcjonowana, bo potraw była naprawdę dużo i bardzo różnorodnych, tak że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. A naan bread (chleb naan) po prostu nie z tej ziemi. A najważniejsze z tego wszystkiego, że mój syn stwierdził, że to był najlepszy dzień w jego życiu, bo mama szczęśliwa i jedzenie boskie. I alkoholu pod dostatkiem, czego więcej chcieć?
Wróciliśmy do domu dość późno, dochodziliśmy do siebie przez dwa dni, a dzisiaj kończymy się pakować bo już wieczorem wyruszamy w podróż poślubną. Lecimy do Dubaju! Mam nadzieję, że będzie fantastycznie.
Spędzimy tam dwa dni, a w piątkowy poranek udajemy się w podróż właściwą. Na Malediwy!
Tak więc, Moi Kochami, wybaczcie, ale są rzeczy ważne i rzeczy ważniejsze na tym świecie, więc niestety blog będzie chwilowo zawiszony aż do mojego powrotu 26 maja. A potem, zamierzam Wam pokazać kilka zdjęć i zdać relację z pobytu w tym egzotycznym miejscu, do którego już prawdopodobnie nigdy się nie wybiorę. Szczęśliwi Ci, którzy mają Facebooka (link
tu), bo tam prawdopodobnie będę wrzucać jakieś zdjęcia co jakiś czas. Wypatrujcie!
A tymczasem, na koniec chcę pochwalić się kilkoma zdjęciami z tego wspaniałego weekendu.
Dekoracje na schodach
Dekoracje na oknie
Wyjście na taras
Tort
Kwiatki na stole
Panna młoda jeszcze niezamężna
Młoda para w całej okazałości
A dla tych, co chcieli więcej seksu, voila!
I jeszcze
I jeszcze więcej seksu...
I więcej...
A że nie samym seksem człowiek żyje, proszę, oto ślubny bukiet mój i butonierka mojego męża. Własnoręcznie wykonane dzień przed.
A kiedy już wszystko się skończyło, pootwieraliśmy prezenty i kartki i tak sobie je poustawialiśmy na stole.
Widzimy się za trzy tygodnie.
Pozdrawiają Chłop i Pani Chłopowa!