wtorek, 8 maja 2018

Już po i jeszcze przed

No i tak to, po owocnych przygotowaniach i kilku nieprzespanych nocach (z nerwów chyba, choć te mam jednak ze stali), stało się to co było zaplanowane i w sobotę 5 maja zostałam panią B.
Niestety, rodzice i dziadek Chłopa jednak nie przyjechali. W piątek rano bowiem zdarzył się mały wypadek, który pokrzyżował wszystkie plany. Ojciec był zdruzgotany, dziadek jeszcze bardziej, siedział biedny cały ubrany w garnitur i czekał i się nie doczekał. Nie dał sobie zrujnować jednak weekendu i poszedł sobie na bowling (kręgle na trawie). No ale trudno, niektórych rzeczy się nie da przewidzieć.
Pogoda w sobotę była piękna, w porównaniu do całego tygodnia to aż trudno było uwierzyć. No ale widać mam chody tam na górze, he he!
No i co ja Wam mam powiedzieć?
Było świetnie. Było lepiej niż zaplanowaliśmy, ceremonia była wspaniała a pani, ktora udzielała nam ślubu była wprost niesamowita. Aż brakuje mi słów, naprawdę. Robiła wszystko co można było, że wszyscy bez wyjątku czuli się zrelaksowani i po prostu buchało z niej takie ciepło i spokój, że nie sposób było się czuć zestresowanym, ani przez moment. 
Wyobrażałam sobie ten moment wiele razy, zabezpieczyłam się kupując sobie specjalnie wodoodporną mascarę, specjalny podkład nie rozmazujący się, byłam gotowa na łzy swoje i Chłopa, bo wiem że jestem uczuciowa a ostatnio szczególnie wszystko mnie wzrusza. Ale kiedy składaliśmy sobie obietnicę małżeńską, trzymając się za ręce i patrząc sobie w oczy, poczułam jakby świat przestał istnieć, jakbyśmy byli tylko my, było to tak intymne i wzniosłe zarazem, że uniosłam się pośród chmur i zatraciłam w przestrzeni... No dobra, w każdym razie zachowałam się jak nastolatka, a nie jak dojrzała, pewna siebie kobieta. Nie uroniłam ani jednej łzy, a zamiast tego uśmiech nie zniknął mi z twarzy ani na chwilę, i to szeroki uśmiech, z wyszczerzonymi zębami, a nie tak jak zwykle, jak jakaś mona liza. A Chłop zupełnie tak samo. Naprawdę, nie potrafię opisać słowami jak bardzo byłam szczęśliwa i jestem wciąż.
Po ceremoniii razem z gośćmi pojechaliśmy do naszego domu, gdzie wszyscy jedli, pili i wspaniale się bawili, drzwi na taras zostały szeroko otwarte, dzieci po krótkiej zabawie w ogrodzie utknęły w pokoju zabaw na samej górze, gdzie przez godzinę ustawiały awatary na wii,  a następne cztery grały w różne gry, przerywając sobie jedynie na zaczerpnięcie czegoś do jedzenia i picia. Jedna dziewczynka była szczególnie śmieszna, z wysmarowaną na czerwono buzią, w jednej ręce trzymała truskawkę a w drugiej marchewkę. I to były jej ulubione potrawy :-)
A pod wieczór pojechaliśmy wszyscy do restauracji, gdzie dołączyło do nas więcej gości, albowiem świętowaliśmy również urodziny Chłopa. Restauracja libańska, jedzenie fantastyczne, wiele osób nie było przyzwyczajonych do tego rodzaju kuchni, ale nie było osoby, która mogłaby być nieusatysfakcjonowana, bo potraw była naprawdę dużo i bardzo różnorodnych, tak że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. A naan bread (chleb naan) po prostu nie z tej ziemi. A najważniejsze z tego wszystkiego, że mój syn stwierdził, że to był najlepszy dzień w jego życiu, bo mama szczęśliwa i jedzenie boskie. I alkoholu pod dostatkiem, czego więcej chcieć?
Wróciliśmy do domu dość późno, dochodziliśmy do siebie przez dwa dni, a dzisiaj kończymy się pakować bo już wieczorem wyruszamy w podróż poślubną. Lecimy do Dubaju! Mam nadzieję, że będzie fantastycznie.
Spędzimy tam dwa dni, a w piątkowy poranek udajemy się w podróż właściwą. Na Malediwy!

Tak więc, Moi Kochami,  wybaczcie, ale są rzeczy ważne i rzeczy ważniejsze na tym świecie, więc niestety blog będzie chwilowo zawiszony aż do mojego powrotu 26 maja. A potem, zamierzam Wam pokazać kilka zdjęć i zdać relację z pobytu w tym egzotycznym miejscu, do którego już prawdopodobnie nigdy się nie wybiorę. Szczęśliwi Ci, którzy mają Facebooka (link tu), bo tam prawdopodobnie będę wrzucać jakieś zdjęcia co jakiś czas. Wypatrujcie!

A tymczasem, na koniec chcę pochwalić się kilkoma zdjęciami z tego wspaniałego weekendu.

Dekoracje na schodach


Dekoracje na oknie


Wyjście na taras


Tort


Kwiatki na stole


Panna młoda jeszcze niezamężna


Młoda para w całej okazałości


A dla tych, co chcieli więcej seksu, voila!


I jeszcze 


I jeszcze więcej seksu...


I więcej...


A że nie samym seksem człowiek żyje, proszę, oto ślubny bukiet mój i butonierka mojego męża. Własnoręcznie wykonane dzień przed. 


A kiedy już wszystko się skończyło, pootwieraliśmy prezenty i kartki i tak sobie je poustawialiśmy na stole. 


Widzimy się za trzy tygodnie. 
Pozdrawiają Chłop i Pani Chłopowa!


wtorek, 1 maja 2018

Jest moc!

Wstałam bardzo wcześnie rano, bo spotkanie z dochtorem miałam wyznaczone na ósmą skoro świt. Zeszłam na dół napełnić na wpół żywe z głodu zwłoki Tigusia, normalnie to obowiązek Chłopa, ale co tam, i tak schodzę to napełnię miski. Potem się trochę ogarnęłam i zeszłąm ponownie w celu spożycia czegoś na pusty żołądek, i wtedy usłyszałam jakieś zawodzenie. Słucham i słucham, jakby pies cicho skomlał. Sąsiad psy wypuścił do ogrodu, myślę, to se czemuś skomlą. Tylko dlaczego tak wyją jak wilk do księżyca ciemną nocą. Patrzę ja na klapke kocią, a tam łeb pręgowany. No to otwieram, żeby Tigusia wpuścić do środka, bo on ma takie zagrania, że jak człowiek w kuchni jest to on nie wejdzie tylko stoi i czeka aż mu otworzyć, hrabia jeden. Otwieram więc, a tam jeden długi przeciągły jęk z paszczy zakończonej wielkim puszystym ogonem bezceremonialnie pcha się do chałupy. Tiggy Dwa nas nawiedził z samego rana. Oczywiście nie wpuściłam, ale wyszłam, pogłaskałam i kazałam iść do domu. Oczywiście posłuchał :-))) A potem przyszła Migusia i wyszła przed dom. I tak sobie zasiadła na progu i siedziała, siedziała, siedziała, a Tiggy Dwa sobie na nią patrzył i patrzył i patrzył z bezpiecznej odległości, po czym wskoczył na płot i tyle go widzieli. Migusia została na posterunku, a ja udałam się do dochtorów, którzy mnie pooglądali, podotykali i dali parę dobrych rad. W stylu:
- A ten spray do nosa, który miałaś przepisany, to używałaś?
- No jasne że używałam, całe dwa tygodnie, ale nie działało to przestałam.
- A skąd go miałaś? Kupiłaś sobie sama w aptece?
- Ależ skąd, przecież receptę mam, od was.
- Hm.... a kiedy tę receptę zrealizowałaś?
- Nie pamiętam, ale jakoś tak w zeszłym roku. No ale używałam kiedy było potrzebne, tylko nie działało. Może ja jakoś źle go używam, czy coś?
- Hmmmm..... Bo tu w systemie jest, że ostatnio ten spray dostałaś w marcu 2017 roku. I na nim jest napisane, że należy wyrzucić po roku od otwarcia.
- Eeeeee, no to ja się nie dziwię, że nie działał.

Jakoś doszliśmy do porozumienia. Jest nowy spray do tych moich durnych zatok, ale jest też antybiotyk, który powinien zacząć działać dość szybko. No to jesteśmy na dobrej drodze. 


poniedziałek, 30 kwietnia 2018

Oby przetrwać

Moje życie zmieniło się z radosnego i pełnego uroków w nędzną wegetację mającą na celu przetrwanie do dnia jutrzejszego. Moja choroba, jak było do przewidzenia, przybrała oczekiwany obrót, bo tak jest kurna zawsze, jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło mieć przeziębienia, które nie skończyłoby sie zapaleniem zatok. Inaczej z grypą czy innym poważnym wirusem, jak przylazł tak wyłazi, ale zwykłe przeziębienie u mnie zawsze kończy się antybiotykiem. Na szczęście dzieje sie to tak rzadko, że nigdy nie pamiętam. I zawsze, kurde, zawsze mam nadzieję że jednak przejdzie, że się wyczyści. I zawsze się rozczarowuję. No cóż, idę jutro do lekarza i będę przekonywać że antybiotyk jest mi konieczny. Zresztą, nigdy nie musiałam długo przekonywać, wystarczyło im popatrzeć na objawy. Czy naprawdę musi mnie to wszystko spotykać i to właśnie dokładnie teraz??