czwartek, 8 marca 2018

Jak dałam się ponieść

Późno już, leżę w łóżku, wzdycham ciężko. Chłop pyta co mi jest. Ja oczywiście jak ta baba, że nic. No jak nic jak coś, przecież widzi, niech się nie wygłupiam i powiem. Ja że poziom mojego humoru jest bardzo niski. Nie za bardzo zrozumiał, dla niego świat zawsze jest radosny i rozśpiewany. No to tłumaczę jak krowie na rowie, że depresję mam, że nic mi się nie chce, wszystko mnie boli i w ogóle nie chce mi się żyć. Ale dlaczego, co mnie tak dołuje? No właśnie, co???
Zaczęłam głośno myśleć. Nie mam na nic siły, męczę się i w dodatku uszkodziłam sobie nadgarstek i nie będę mogła grać w badmintona. No a zastąpić grania nie mam jak, bo biegać mi się nie chce, za zimno i będę kaszlała, na rower mi się nie chce bo za zimno i też będę kaszlała. Dupa mi zarośnie i rozsadzi sukienkę, którą sobie na śluby zanabyłam.
No tak... No ale przecież mogę sobie na stacjonarnym rowerku pojeździć. A, o tym nie pomyślałam. Faktycznie mogę.
A jeszcze co?
I tu zaniosłam się perlistym śmiechem. Właściwie to nic. Naprawdę mi nic nie jest. Po prostu dałam się ponieść fali szaleństwa. Jedzenie takie a takie, kieliszki takie a nie takie, talerze takie, albo takie, a najlepiej jeszcze inne. Wino białe, czerwone, różowe, prosecco, a wszystkiego dużo żeby nie zabrakło. Dekoracje, makijaż, manikiur, włosy, jak to wszystko pogodzić, no jak?? A przecież, mówi Chłop, i w zupełności ma rację, będą obecni tylko najbliżsi przyjaciele i rodzina, więc nie ma sensu się stresować nawet jak coś nie wyjdzie. Przecież nas znają i wiedzą jaki jest format.
W sumie to tak, zasnęłam spokojnie, ale w celu uspokojenia sumienia udałam się na mały rekonesans dnia następnego po pracy. Odetchnełam z ulgą. Bo przecież wszystko, na co polowałam w internecie można kupić w sklepie. Czy to naprawdę taka wielka różnica między plastikowymi talerzami po 2,80 (za paczkę) w internecie a talerzami za 3,00 w sklepie?  No właśnie. Nie warto się stresować spędzaniem wielu godzin w poszukiwaniu czegoś, co można normalnie kupić w normalnym sklepie. I z tym genialnym odkryciem po raz ostatni weszłam na Ebay i kupiłam talerze po 1,50 za paczkę. A do Chłopa powiedziałam, że może sobie gadać co chce, ja odetchnę spokojnie dopiero jak wrócę do domu po całej imprezie i obudzę się jako Iwona B. A jeszcze potem podróż poślubna, czy to nie stres? - zapytał. Nie. Wakacje to już tylko czysta przyjemność. Nawet jak coś pójdzie niezgodnie z planem to się ewentualnie dostosuje do nowego planu. To mają być wakacje życia i nic tego nie zmieni.
Myszy mi się śniły w nocy. Białe. Czy to jakiś zły znak???

wtorek, 6 marca 2018

Wracamy do normy

Nie, nie o pogodzie będzie choć wiele by pisać. Zima się jeszcze nie skończyła, choć śnieg topnieje. Jest wstrętnie na dworze i człowiek tak samo wstrętnie się czuje. W dodatku uszkodziłam sobie nadgarstek i nie za bardzo mogę grać w badmintona. Co jest strasznym wyznaniem, bo w tym miesiącu mamy najważniejsze mecze i nie mogę nie grać, już i tak odpuściłam mecz debla w następny poniedziałek, ale przeciwnik będzie słaby to poradzą sobie beze mnie. Najgorsze miksty. Wczoraj było naprawdę ciężko. Zamówiłam sobie w zeszłym tygodniu specjalny wrist support, po polsku to chyba będzie ochraniacz (wspornik) nadgarstka? Ale niestety w związku z pogodą wszystkie dostawy są bardzo opóźnione. Zrobiłam larmo na Amazonie, bo płacę za opcję Premium z darmową dostawą w ciągu 24 godzin i owszem, rozumiem że pogoda i że drogi poblokowane, ale opóźnienie sięgnęło 6 dni a na drogach nie ma już żadnych problemów, więc absolutnie nie przyjmuję wytłumaczenia że w związku ze śniegiem moja dostawa przeciągnie się do następnego czwartku. No to Amazon użył swojej siły przekonywawczej i przywiozą mi mój ochroniacz dzisiaj, co prawda trochę za późno bo potrzebowałam na wczoraj. Na szczęście są tacy, którzy noszą w torbie wszystko na wszelki wypadek, więc grałam w pożyczonym, ale to nie to samo. W zamian za kłopoty Amazon zaproponował całkowity zwrot kosztów za produkt i dodatkowy miesiąc subskrypcji za darmo. Bardzo zależy im bowiem na opinii klienta, a mnie to pasuje bo w zamian za pozytywną opinię mam produkt za darmo i dodatkowe 8 funtów w kieszeni za abonament.
No, ponarzekałam sobie na pogodę, a chciałam o tym, że makijaż permanentny powoli zamienia się w to, czym ma być.

Na górze ja w ubiegły poniedziałek, na dole w ubiegłą środę.


I znowu ja - w ubiegły piątek a na dole ja dzisiaj z samego rana. Wybaczcie więc te oczy niewyspane, trzeba mi paru godzin żeby się skóra ponaciągała :-)


Widać zmianę, co nie? Dla sceptyków, widać również różnicę na brwiach pomiędzy tym co namalowane bez włosków i tym co namalowane pomiędzy włoskami. 
Tak więc, górna warstwa się już zagoiła, najbardziej czarne się wyłuszczyło i odpadło, pozostał tusz pod skórą. W tej chwili widać różnicę, o której wspomniałam, bo skóra ciągle jeszcze się goi i powoli zarasta, aby za kilkanaście dni się ponownie złuszczyć i permanentny makijaż przybierze swój ostateczny kolor. Zanim wyblaknie za następne kilkanaście miesięcy...

czwartek, 1 marca 2018

Zima nas nie zaskoczyła

Nagle zrobiło się zimno, temperatura spadła poniżej zera, a w mediach zaczęto ogłaszać ostrzeżenia - idzie Beast from the East (Bestia ze Wschodu), czyli arktyczny prąd znad Syberii.
Śnieg spadł we wtorek. Wieczorem wracając z badmintona, myślałam że w portki narobię, droga była po prostu biała, jechałam dwadzieścia na godzinę, zarzucilo mnie odrobinkę przy zmianie biegu na jedynkę, ale każdy jechał tak samo jak ja i odstępy miezy samochodami były p odwieście metrów. W końcu złapałam trochę czarnej drogi na autostradzie to jakoś dojechałam. Ja się po prostu bardzo boję tego białego gówna na drodze. Śnieg cały czas sypał i to sypał mocno. Najgorsze zaczęło się w nocy. Obudził nas huk, nie dość że huraganowy wiatr to jeszcze śnieg z puchu zmienił się w białe lodowe kulki, które waliły w okna jak z karabinu. Ciężka to była noc. Wszystko dudniło i trzeszczało, nawet zatyczki do uszu nie pomogły.
We wtorek rano było pięknie i biało, jako że temperatura była parę stopni poniżej zera to śnieg był leciutki, czysty, puchowy. Odgarnęłam tylko grubą warstwę z samochodu i pojechałam do pracy. Nie zauważyłam żadnych dzieciaków, a droga do szkoły pozostała nie odśnieżona, z czego wywnioskowałam że żadnej szkoly nie było. Autostrada była w porządku, ale już w mieście rozjeżdżona śliska kasza. Bleee. Na pracowym parkingu parę samochodów na krzyż.
W międzyczasie moje koleżanki i koledzy z pracy wyścigowali się w przesyłaniu sms-em zdjęć z własnych ogródków, które miały być wytłumaczeniem, dlaczego nie przyjadą dziś do pracy.  No cóż, praca taka, że możemy pracować z domu to sie nie dziwię. Na całym piętrze stawiły się tylko dwie osoby. Posiedziałam ze dwie godziny, po czym stwierdziłam że zbliża się RED WARNING (ostrzeżenie pogodowe najwyższego stopnia) to wracam do domu. Wracałam w burzy śnieżnej.  Wcale nie za miłe doświadczenie.
Kiedy dotarłam do domu, dotarł do mnie również email od sekretarki dyrektora, żeby iść do domu około czternastej. Około dwunastej natomiast przyszedł email od głównego dyrektora ze słowami: "Nie czekajcie do drugiej, wszyscy proszeni są o powrót do domu TERAZ!". I po kolei zaczęły nadciągać informacje, że pociągi zostają odwołane, komunikacja miejska kończy serwis o dziewiętnastej, a lotnisko jeszcze funkcjonuje ale też zostanie wkrótce zamknięte, więc żeby sprawdzac na stronie. Wisienką na torcie był wpis na naszej osielowej stronie Fejsbukowej. Jeden z mieszkańców bowiem poinformował, że będzie próbowął wybrac się jutro (czyli dzisiaj) do supermarketu, więc gdyby ktoś coś potrzebował to on chętnie zakupi i dostarczy. Parknęłam śmiechem na ten wpis, bo do supermarketu mamy dziesięć minut na piechotę i chociaż samochodem rzeczywiścei trudno, to na piechotę w zupełności można, a nawet fajnie jest tak przespacerować się po mrozie. No ale pomoc sąsiedzka i gest się liczy.
Wieczorem otrzymaliśmy komunikat z pracy, że uniwersytet w czwartek będzie również zamknięty. Tak że siedzę sobie w domu.
Ale nie o tym chciałam pisać, tylko o tym, że wczoraj na moim podwórku wyglądało to tak:



Drzwi do ogrodu


Ogród


Widok na ogród od strony drzwi tarasowych


Metalowy kot po doopkę w śniegu. 


Około czwartej p południu stwierdziłam, że mam ochotę na spacer. Taka gratka może się nie zdarzyć przez długi czas, więc skorzystam póki mogę. Nadmienię, że Chłop pracował normalnie, ale on ma pracy dziesięć minut na piechotę, w tych warunkach może dwadzieścia, to mu żadne drogi nie straszne.
Założyłam legginsy pod spodnie, dwie pary skarpet, czapkę uchatkę i poszłam. Mnęłam zamarznięte jeziorko, które mam zaraz za płotem.


Tak wygląda droga osiedlowa. W tle facet z białym psem. 


I kot na murze.


Mijałam tatusiów z dziećmi na sankach i mamusie z psami, psy wydawały się uwielbiać śnieg.  


O, tyle śniegu nawalilo.




Natknęłam się na zadziwiającą odmianę drzewa trampkowego. 


Zaciekawiły mnie ślady wron na śniegu


które prowadziły do takiej dziury. Co one tam wygrzebywały, nie mam pojęcia. 


To jest droga pomiędzy moim miasteczkiem a pobliską wioską.


Jak widać, chodzenie chodnikiem (z prawej strony) nie było możliwe.


Skręciłam w ścieżke spacerową.



Co chwilę padał śnieg, ale było bardzo fajnie. 


Widać, że ktoś tu przede mną szedł. 


I powrót do domu. Ulicą. Bo chodnik nie do przejścia. 


A kiedy byłam już niedaleko od domu, po jednej stronie miałam taki widok... 


A po drugiej taki.


Widok od wschodu 


Widok od strony Edynburga, czyli od zachodu.


A tu już wejście na osiedle. Tak powinno wyglądać Boże Narodzenie.


Przeszłam ponad osiem kilometrów, zrobiłam dwanaście tysięcy kroków, zajęło mi to dwie godziny i wykończyło. Padłam jak pet zaraz po kolacji. 
W nocy podobno Chłop wstawał, bo miał telefon z pracy o czwartej nad ranem, że jakiś tam alarm w laboratorium się włączył, lodówki zamarzły czy coś, ale ja nic nie słyszałam bo spałam jak zabita. Na szczęście nie przyszło mu do głowy ubrać się i pójść, lodówki mogą poczekać. W decyzji pomogło mu to, że to nie jego próbki były w tej lodówce, he he!.
A dzisiaj rano było tak:


Żaden z kotów nie odważył się wyjść w nocy, być może nie mogły otworzyć klapki. To pod spodem to ślady Tigusia, który pobiegł sobie za krzaczek.


A ja postanowiłam odśnieżyć chodnik dokoła ogródka, żeby można było podejść normalnie do bramy.  No i żeby koty mogły wyjść jak będą miały potrzebę. No i nie chcę nadmiaru błota, przecież to cholerstwo się zacznie za parę dni rozpuszczać. 


Tiguś pomagał mi w robocie.


A metalowy kot po uszy w śniegu. 


Budda wyciąga ręce w nadziei, że go nie zasypie i popatrzcie, nie zasypało! Tylko do pasa :-)




Bramki nie dało się otworzyć bez odgarnięcia śniegu.





Migusia w końcu też postanowiła pójść za potrzebą. 


Daleko nie uszła. Zbadała teren...


...usiadła...


... zakopała...


...i pognała z powrotem do domu.


Nie wiadomo, ile wlaściwie tego śniegu spadło. Cała trudność polegała na tym, że huraganowy wiatr przesypywał go z miejsca na miejsce i porobiły się zaspy, w niektórych miejscach całkiem wysokie. Czerwony alarm wciąż trwa, nie kursują autobusy i pociągi, a ludzie są proszeni o nie wyjeżdżanie samochodem jeśli nie jest to sytuacja kryzysowa, a jeśli już to raczej samochodem z napędem na cztery koła, bo w terenie jaki mamy, bardzo łatwo utknąć pod górkę. A jak się utknie pod górkę...
Wczoraj podobno ludzie wracali do domu kilka, a nawet kilkanaście godzin. Kolega wyjechal z pracy o czternaste i wrócił o dwudziestej. Część autostrady pozostaje zamknięta. Ludzie utknęli  na całą noc. Wszystkiego dałoby się uniknąć, gdyby niektóre osoby wykazały więcej rozsądku i zostały w domu. Nie każda praca to zając. 
RED ALERT ma potrwac do wieczora.