środa, 3 sierpnia 2016

Pracowicie

Propozycja ojca okazała się być najbardziej rzeczowa choć trochę rozłożona w czasie. No ale pośpiech nie zawsze jest najlepszym doradcą, prawda?
No to teraz przyznam się Wam o co mnie tak naprawdę chodzi. Oprócz tego co już napisałam poprzednio. Otóż, niezależnie jak się sytuacja rozwinie, czy on sie wprowadzi do mnie, czy ja do niego, czy wynajmę czy sprzedam, czy kupię, obojętnie co się zrobi to mój dom trzeba odświeżyć. Umyć i przemalować okna. Pomalować klatkę schodową i korytarz, łącznie z drzwiami. Zrobić segregację wszystkich zgromadzonych klamorów, przejrzeć strych i powynosić z niego wszystko. Zmienić roletę w łazience. Wyremontować i przeorganizować pokój po córce. Zrobić generalne porządki wszędzie, nawet w pokoju syna. Uporządkować w końcu kable w telewizorze. Wyczyścić rynny i pozaklejać w nich dziury. Zrobić porządek z zieleniną porastającą chodniki i podjazd. Wymienić nadpsutą kuchenkę elektryczną, bo ma tylko dwa czynne palniki. Dokończyć podłogę w jadalni. Dobrze że garaż już wysprzątałam w zeszłym roku...
Mało???
Od czegoś trzeba zacząć. Zacznę więc... od zebrania białych porzeczek bo już zaczynają przejrzewać. Dwa litry nalewki porzeczkowej już nastawiłam, a resztę wezmę i zamrożę. Będzie na zimę. Czeka mnie jeszcze nalewka z czarnej porzeczki i malin, może jeszcze z lawendy, dla podtrzymania egzotyki.
W sumie to jestem zadowolona z tegorocznych wyrobów, bo już mam nalewkę z szyszek sosnowych (cierpka, dziwna w smaku ale interesująca), z kwiatów mniszka (pyszna, z dodatkiem miodu mniszkowego), nalewkę z melisy, mięty i lubczyku (zmakuje jak lekarstwo i takim chyba jest) i nalewkę z rabarbaru (delikatna, smaczna, lekko słodkawa). Zastanawiam się też nad nalewką z kwiatów nagietka, póki jeszcze są. Zwariowałam naprawdę z tymi nalewkami, kto to będzie pił. Ale może po raz pierwszy uda mi się spróbować malinówki bo kilka razy robiłam po butelce, ale ani jedna nie wytrwała do zaplanowanego czasu konsumpcji, z powodu wcześniejszego zniknięcia z barku. No ale dzieci już w domu nie ma.
A w sumie to sama zadecydowałam wczoraj odstawienie dyskusji o przeprowadzce do przyszłego tygodnia, bo wyjeżdżamy na weekend wspierać przyjaciela, który w celu charytatywnym planuje pokonanie dystansu 100 mil (prawie 161 kilometrów) w 24 godziny. Colin jest chodziarzem amatorem i mimo swych 50 lat nadal startuje czynnie w zawodach. Jego rekord życiowy to 5:48:33 w chodzie na 50 km w maju tego roku. Jestem optymistką bo skoro potrafił przejść 50 kilometrów i to w dodatku w czasie poniżej 6 godzin, to powinien przejść 160 kilometrów w dobę. I powiem Wam, że nie to 160 km przeraża mnie najbardziej a robienie tego przez 24 godziny. Z przerwą jedynie na kibelek. Jeść w trakcie, pić w trakcie, nie spać... Masakra. No ale jedziemy go wspierać, wpieranie ma polegać na byciu tam, dodawaniu otuchy, podawaniu jedzenia i takie tam. Zarejestrowanych jest 56 uczestników marszu głównego plus sztafety 4x25 mil. Jestem bardzo ciekawa, jak to będzie wyglądało.
No i tak to pracowicie u mnie wygląda.



poniedziałek, 1 sierpnia 2016

O rozterkach raz jeszcze

W związku z tym tematem rozterek.
Tak, rzuciłam mimochodem że może byłoby fajnie razem zamieszkać, w końcu już jakiś czas ze sobą jesteśmy, a poza tym on i tak większość czasu spędza u mnie, no i trzeba by w końcu się tak jakoś lepiej poznać, w znaczeniu puszczać sobie kaziki i licytować który bardziej śmierdzi na przykład.
No to tak, to świetny pomysł jest oczywiście, ale jak to usłyszałam to od razu spuściłam gumala i zaczęłam się zabezpieczać, że tak, świetnie, no to fajnie, ale nie musimy o tym teraz rozmawiać, się zastanówmy i kiedyś do tego wrócimy.
No ale z tym chłopem "kiedyś" nabiera zupenie innego znaczenia... Kilka dni zaledwie później została mi przedstawiona ustnie cała koncepcja, czyli co jak gdzie kiedy i dlaczego. No i kilka możliwych scenariuszy, których zwieńczeniem była propozycja zakupu wspólnego domu, tak aby wszyscy byli zadowoleni co do oczekiwań i żeby był po prostu nowy start. Nosz kurcze. Nie powiem, fajna propozycja, ale mnie na chałupę drugą nie stać, a tej sprzedawać nie chcę chociaż jej nienawidzę i mieszkam tu z musu. No dobrze, przemyślimy to, odparłam, ale najpierw zróbmy plan że musimy zrobić plan! I tak ze sprawcy stałam się ofiarą.
Dwa dni później usiedliśmy z brulionem i długopisem i zaczęliśmy robić plan. Opcja po opcji, korzyści i negatywy, szanse i zagrożenia. Analiza SWOT. Wyszło że najlepsza opcja to faktycznie kupić dom. Nie już, nie teraz, ale nie w zbyt dalekiej przyszłości bo lata swoje mamy a na późniejszą starość to mi się dopiero nie będzie chciało przeprowadzać.
Powiem Wam w zaufaniu że mnie się już nie chce. Ja chcę w końcu stabilizacji i spokoju, chcę się oddawać przyjemnościom i żyć bez problemów. Zagwozdkę wielką czyni jednak ta druga osoba. Nie w znaczeniu że osoba kreuje problem, ale w znaczeniu czy nie lepiej jednak samemu. No bo tak, jak jestem solo to jem za swoje, żyję za swoje, robię co chcę i kiedy chcę bez oglądania się na kogoś. A z kimś? To już się trzeba dzielić, jedzenie gotować dla dwojga, prania dwa razy tyle a męskie gacie jednak więcej ważą niż koronkowe stringi więc ze cztery razy tyle tego prania będzie. No i martwić się trzeba jak się spóźnia na kolację bo stoi w korku na przykład. I się już człowiek nie uchleje jak świnia do porzygu, żeby potem rzucić się w ubraniu na łóżko i wstać następnego dnia z kacem i i rozmazanym makijażem, no bo po prostu nie wypada (czytaj: butelkę na dwa trzeba będzie dzielić). I w ogóle to już raz strasznie podpadł, bo do roboty miał wcześniej a ja budzika nie przestawiłam więc się zerwał rano i poleciał do pracy, a kotów mi nie nakarmił, przez co musiałam tylko dwie drzemki sobie zrobić  na ajfonie a nie trzy jak zazwyczaj. No skandal normalnie.
No ale do rzeczy bo się rozgadałam na zupełnie niepotrzebne tematy.
No właśnie. Rozterki. Zachowuję się jak typowa baba, która mówi "nie" a myśli "tak". Po wielu rozmowach i rzetelnym samozastanowieniu się doszłam do wniosku że ja po prostu boję się kolejnej przeprowadzki. Pakowania. Segregowania. Decydowania co zostawić a co wyrzucić. Trudno mi przyjąć do wiadomości że nie będę z tym wszystkim przecież sama. Czas chyba powoli zacząć zmieniać tok myślenia.
Słyszałam jak wieczorem gadał na Skypie ze swoim ojcem. Coś tam próbował mi potem tłumaczyć, że ojciec ma jeszcze inną propozycję (kurcze, a myślałam że wyczerpaliśmy wszystkie pomysły), chyba nawet pochwaliłam, a potem kazałam powtórzyć bo nie dosłyszałam, po czym pochwaliłam jeszcze raz, ale za ruskie pierogi dzisiaj nie jestem w stanie sobie przypomnieć o czym była mowa!
Tak to jest jak się mówi do śpiącego...


piątek, 29 lipca 2016

Humor piątkowy


Moja dawna koleżanka z pracy miała wczoraj ślub we Florencji. Skromny, tylko najbliższa rodzina. Jako że wieści się szybko rozchodzą w tych czasach, już widziałam zdjęcia. Przepiękne, choć z ajfona. W porównaniu do drugiej pracowej koleżanki, która miała wypasiony ślub i wesele na dwieście osób dwa tygodnie temu, to Kopciuszek. Ale powiem Wam, że ten Kopciuszek swą świeżością, miłością i radością oświetlającą każde zdjęcie przebija dumną księżniczkę w sukni za pięć tysięcy i butach Loubutina za dziewięćset (funtów! a jakże) o dwie głowy! Jestem naprawdę wzruszona bo z tej skromnej studenki, brzydkiego nieopierzonego kaczątka, wyrosła piękna, niezwykła kobieta, która ma dwa koty, nie boi się skakać na banji i uczy się chińskiego :-)
Dla Kim and Chrisa - Wszystkiego najlepszego na nowej, jeszcze lepszej drodze życia ♥

A dla Was oczywiście dawka humoru związanego z powyższym tematem. Zapraszam!


*****
Spotyka się w knajpie dwóch górali, a ponieważ jeden z nich niedawno się ożenił, to drugi pyta się go jak mu poszło w noc poślubna.
- Ano, Stasiu, normalnie. Jak weszliśmy do sypialni to się rozebrałem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że się jej wstydzę. Potem dałem jej w gębę, żeby sobie nie pomyślała, że jej się boję. Na sam koniec sam się zaspokoiłem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że jej potrzebuję.


*****
Zaczyna się noc poślubna. Mąż kładzie dłoń na brzuchu żony, pieści ją i mówi:
- Kocham cię.
- Proszę trochę niżej.
Mąż powtarza basem:
- KOCHAM CIĘ.


*****
Noc poślubna. Ona dziewica, on prawiczek. 
Leżą w łóżku, ale nie wiedzą, jak zacząć. On dzwoni do ojca.
- Rozbierz się do naga i połóż obok niej - słyszy radę.
Tak robi. Ona nie wiedząc, co to ma znaczyć, wstaje i dzwoni do matki.
- Rozbierz się do naga i połóż obok - słyszy radę.
Młoda tak robi. Młody znowu wstaje i dzwoni do ojca.
- Teraz wsadź najtwardszą część twojego ciała tam, gdzie ona sika - radzi ojciec.
Za chwilę panna młoda dzwoni do matki mówiąc:
- Mamo, co mam robić, on właśnie wsadził głowę do kibla?


*****
Kowalski się ożenił. Podczas nocy poślubnej nagle dało się słyszeć z sypialni:
- Maamaaa! Julcia tak szeroko rozkłada nogi, że ja nie mam gdzie się położyć!


*****
Po nocy poślubnej Hrabia wstaje z łoża i mówi do małżonki:
- Mam nadzieję, że po tak pracowicie spędzonej nocy urodzisz mi Pani potomka płci męskiej i... nie będę musiał powtarzać tych idiotycznych ruchów!!!


*****
Hrabia i Hrabina spędzają noc poślubną. Nad ranem zniesmaczony Hrabia zacina się w palec i skrapia prześcieradło ze słowy: 
- Niech chociaż pozory będą... 
Hrabina równie zniesmaczona wysmarkała się w prześcieradło i rzecze: 
- Masz rację, Hrabio.


*****
Noc poślubna. Pan młody stanął w oknie, gapi się i wzdycha. W końcu panna młoda pyta co się dzieje. A on: - mówią że noc poślubna jest taka piękna, a tu leje i leje...


*****
Ożenił się młody Żyd. Po nocy poślubnej przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi.
- A maślił Ty? - pyta zafrasowany rabin.
- Nie maślił.
- Tu czym prędzej namaślij!
Na drugi dzień Żyd ponownie przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Nie smalcził.
- To nasmalczij!
Przychodzi na trzeci dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wkładał.
- To włóż!
W końcu przychodzi na czwarty dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wchodzi!


Wesołego weekendu!