piątek, 6 maja 2016

Chómor pjontkowy

Nie wiem czy zauważyliście, ale sezon egzaminacyjny się zaczął. 
W Szkocji co prawda matury zaczynają się za tydzień, ale studenci już mają sesję i siem óczom. 
No a w Polsce matury pełną gębą. Chociaż nie wiem czy kasztany zdążyły zakwitnąć. W moją maturę kwitły jak szalone. Ale to były inne czasy...

No więc dzisiaj w temacie matur.


*****
Matura poprawkowa z geografii. Uczeń otrzymuje serię pytań pomocniczych:
- Co to jest za kraj, który współcześnie graniczy z Ukrainą, Słowacją, Serbią i Chorwacją?
- ?....
- Płynie przez niego Dunaj i nie jest to Austria...
- ?...
- Po jednej stronie Dunaju Buda, po drugiej Peszt...
- ?... Szwajcaria?


*****
Matura z historii:
- Omów państwo Ostrogotów.
- Nie wiem...
- Dobrze, to omów państwo Wizygotów.
- Też nie wiem.
- Pytanie ratunkowe?
- Jeśli można...
- Porównaj państwo Ostrogotów z państwem Wizygotów.


*****
Syn po zdanej maturze zwraca się do ojca o spełnienie danej mu wcześniej obietnicy. Ojciec bez słowa przekazuje mu kluczyki od samochodu. Obserwuje tę scenę przepełniona dumą matka. Po jakimś czasie syn oddaje rodzicom kluczyki, zwracając się do ojca:
- Musisz uzupełnić kondomy w schowku. Zużyłem 2 ostatnie...



No i parę cytatów z zadań maturalnych... (jeśli to prawda to łoboże!!!)


Często szlachta nie wiedziała, czemu zajeżdża daną osobę.

Gdy Andriej Sokołow dostał chleb i wódkę to nie rzucił się na chleb jak zwierzę tylko wypił wódkę jak człowiek

Spróchniały ząb czasu dotknął go swym palcem.

Serce zdrowego człowieka powinno bić 70 do 75 minut.

Rozstanie Cezarego Baryki z Laurą było bardzo romantyczne, ponieważ on uderzył ją szpicrutą.

Robinson zatkał kozę kamieniem, żeby mu nie uciekła.

Robak, ratując Tadeusza, strzelił do niedźwiedzia, który nie wiedział, że jest jego ojcem.

Richard zastrzeliwszy się, zaczął z uciechy skakać po drzewach.

Przedstawiciele Odrodzenia we Włoszech: Mona Liza, Leon Davinci, Dawid i Mojżesz.

Powieść podobała mi się pod względem stylu pisarza, który był przystępny i nie miałem z nich trudności.

Za zwłokami bohatera niesiono wszystko, czym się w życiu posługiwał: zbroje i kobiety i płaczki

Wacek wszedł na lód i zaczął pękać.

Tadeusz po wejściu do pokoju zobaczył rozrzucone części garderoby damskiej wraz z właścicielką.

Do ludności w "Balladach" Mickiewicza zaliczamy nie tylko pojawienie się rusałki, ale i również jęki chłopa pod jaworem.

Gramatycznie rzec biorąc dziewczyna ma inną końcówkę niż chłopiec.


I na tym zakończę bo zaczynam się dławić, im więcej czytam tym bardziej parskam :-)

I na koniec...





 

czwartek, 5 maja 2016

O torturach

Pisałam już na tym blogu o makijażu permanentnym (tutaj), o poświęceniu (tutaj), no to teraz napiszę o torturach. Minęły już bowiem kolejne dwa lata od ostatniej poprawki i mój tatuażyk zaczął się domagać odświeżenia.
Poszłam Ci ja więc wczoraj na długo oczekiwaną wizytę do mojej pani Makijażowej Permanentnej w celu dokonania poprawek. Pierwsze zaskoczenie - pani w ciąży. Pogadałyśmy se więc na początek o brzuszkach i przebywających tam czasowo małych człowieczkach a potem pani zabrała się za robotę. Najpierw mi brwi wysmarowała kremem znieczulającym. No to spoko. Ale siusiu mi się zachciało w pewnym momencie więc mówię do pani że idę zanim zaczniemy bo potem może być ambaras. Wchodzę Ci ja do kibelka a tam kobieta z córeczką się przebiera. Nie kobieta, tylko córeczka, jakieś na oko pięć-sześć lat, ściąga spódniczki baletowe i inne rajtuzki i zakłada normalne ubranko.
Wymieniłyśmy się uprzejmościami typu:
Ona - O, przepraszam bardzo, już przestaję blokować te drzwi, tak mało tu miejsca...
Ja - Ależ nic nie szkodzi, ja tylko na chwilkę...
Jak wyszłam z kabiny to ich już nie było. Myjąc ręce popatrzyłam w lustro... Ojacieżpie**lę! Na brwiach miałam białe gąsienice! Wcale się nie dziwię że zwiały!
No nic. Po upływie wymaganego na znieczulenie czasu zaczęłyśmy z panią Permanentną Makijażową procedury. To znaczy ona zaczęła, bo ja sobie tylko leżałam. Na początku patrzyłam. Po pierwszej warstwie brwi pani posmarowała mi powieki tym kremem na znieczulenie (trochę to głupie, ale pewnie taniej jej wychodzi niż serwowanie butelki rumu. No co, jakoś ci piraci się musieli znieczulać, c'nie?), no to uznałam że skoro nie mogę ich otwierać, tych oczu, to wezmę i się zdrzemnę. I rzeczywiście. pani mnie głaskała po tych brwiach a ja drzemałam. W przerwach powodowanych zimnym dotykiem tej szmatki nawilżonej, co mi nią pani skórę przecierała, zastanawiałam się co będzie jak mi w tej drzemce głowa nagle opadnie i pani się igła omsknie niechcący, ups! Ale na szczęście nie opadła.
No i tak, warstwa po warstwie, nie będę opisywać bo już opisywałam w cytowanych postach, doszłyśmy w miarę przyzwoicie i bezboleśnie do końca, i tak samo jak wcześniej ostatnia warstwa okazała się być prawdziwą torturą.W myślach powtarzałam sobie: jeszcze tylko sekunda, jeszcze ostatni raz... Jakoś wytrzymałyśmy dzielnie ja i pani, porozmawiałyśmy sobie na koniec, wymieniłyśmy serdecznościami, pożyczyłam szczęśliwego rozwiązania i poszłam do domu.
W domu wyglądałam tak (UWAGA! DLA OSÓB O MOCNYCH NERWACH!!!):


Czyli spoko. Wiadomo, za parę dni wszystko wyblaknie i nabierze odpowiedniej barwy i kształtu. Na razie muszę to odpowiednio pielęgnować, ale to już znamy. 
A dzisiaj rano...


Sama się siebie przestraszyłam. Oczy o wiele bardziej zapuchnięte niż wczoraj, normalka. Tylko że ja dzisiaj musiałam do pracy. Zastanawiałam się przez jakiś czas, czy nie zostać i pracować w domu, ale nie miałam ze sobą komputera. Już nawet chciałam zadzwonić że chora jestem, ale już widzę minę pani kadrowej jak opisuję przyczynę choroby. Ech tam, pomyślałam w końcu, poprzykładałam sobie kostkę lodu koło oczu, na opuchliznę nie pomogło ale samopoczucie poprawiło. Założyłam przeciwsłoneczne okulary i pojechałam do pracy. To zdjęcie poniżej jest właśnie z pracy. W której sobie siedzę i piszę i zabroniłam Stefce kogokolwiek wpuszczać do mnie, jak chcą gadać to niech dzwonią. No cóż, człowiek storturowany ma chyba jakieś przywileje! 



poniedziałek, 2 maja 2016

Zarastam

Po wyprowadzce córki został mi cały dom do ogarnięcia. Nie mówię już o ogrodzie. Roboty tyle że nie wiem od czego zacząć i jak się do tego zabrać. Nie dlatego że zostałam sama ze wszystkim na głowie, ale dlatego że czekając na jej wyprowadzkę i spodziewając się sodomy i gomorii, po prostu nie sprzątałam przez jakiś czas, tylko w swojej sypialni. No bo po co szorować kabinę prysznicową, jak w tym samym dniu zostanie ona zachlapana różnymi świństwami, w tym farbą do włosów? Córka niestety, tez olała sprzątanie totalnie przed samą wyprowadzką więc się nazbierało.
Po powrocie z wakacji postanowiłam że czas na zmiany. Mam w głowie mały plan, który będę się starała realizować powoli, przecież nic mnie nigdzie nie goni, do czego mam się spieszyć, do trumny?
Na początek musiałam się oczywiście rozpakować, poprać, poprasować i poskładać. Przy okazji zrobiłam porządki w szafie, powywalałam niektóre rzeczy a te lepsze popakowałam w wory do oddania. Na pewno się komuś przydadzą.
Do generalnego czyszczenia na pierwszy plan poszła łazienka. Szorowałam, polerowałam, spłukiwałam, wyrzucałam stare, niepotrzebne, zużyte różne pudełka, tubki i duperele, wyczyściłam wszystko łącznie ze ścianami i sufitem. No przynajmniej tam gdzie były pajęczyny. Potem podłogi, musiałam mieć przecież po czym chodzić bez przyklejania. Odkurzyłam dokładnie cały dom, wyczyściłam podłogi mopem parowym. W międzyczasie oddawałam się przyjemnościom takim jak pisanie dla Was ostatniego posta, czy likwidowanie lakieru hybrydowego z własnych paznokci, co jak niektórzy wiedzą czynnością jest wyczerpującą i dość długotrwałą. Z powodu chęci wypicia kawy udałam się byłam do sklepu po zakup mleka, a wróciłam z dwoma torbami artykułów wszelakich, bo postanowiłam nagotować sobie obiadów na cały tydzień i jeszcze se Chłopa na kolację zaprosiłam. A jak już miałam te zakupy wpakować do lodówki to obrzydzenie mnie wzięło, bo lodówka od czasu wprowadzenia się córki trochę już, że tak powiem, zarosła. Powyciągałam to co tam jeszcze w niej było, wyrzucając kilka słoików z przepiękną niebiesko-zieloną hodowlą, z zamrażarki usunęłam rozsypany groszek, skórki czosnkowe, zamarznięty sok rozlany fantazyjnie na jednej z półek i kilka kiełbasek, z czasów chyba poprzednich świąt wielkanocnych. A że lodówkę mam ogromną to odczyszczanie jej zajęło mi jakieś półtorej godziny. Za to teraz - błyszczy! Aż se od czasu do czasu otwieram żeby sobie popatrzeć.
A na kolację wczoraj zrobiłam naleśniki ze szpinakiem, do tego pokrojone piersi kurczaka w sosie śmietanowo-pomidorowym i fasolka szparagowa przysmażana. Chłop przyniósł butelkę różowego wina którą skonsumowaliśmy oglądając Star Trek i tak mi minął weekend. Z głową pełną planów na odwszawienie i modernizację domu zasnęłam razem z moimi kochanymi futerkami.
A jak rano wyszłam z domu, to ręce i nogi mnie opadły do samej ziemi. Nie dość że dom mi zarósł i będę go czyściła trzy miesiące to jeszcze ten ogród. Całą drogę wjazdową porosły piękne żółciutkie mlecze. Ja nie wiem jak ja się tego pozbędę. Wybielaczem chlorowym polać czy co?