wtorek, 4 listopada 2014

Jak dupcia niemowlęcia

Oszalałam. Zwariowałam. Tego to się już nawet leczyć nie da. Wszystko przez tę gębę paskudną.
Jakoś tak w zeszłym roku zaczęłam próbować powoli różne kosmetyki Clinique, najpierw do oczyszczania twarzy, potem do makijażu, jakieś delikatne kremy z jedne czy dwa... Po raz pierwszy połasiłam się na zakup droższych kosmetyków w sklepie a nie online, a to z prostego powodu - korzyści materialnych! Kto by nie wykorzystywał korzyści, jak dają to się bierze i próbuje. No bo to na początku dostałam jedną próbkę, dwie, potem przysłali mi kupon na normalnej wielkości szminkę za darmo, dwutygodniowe próbki podkładów, które mogłam sobie dowolnie próbować bo jak mi jeden nie pasował to dostawałam drugi i tak aż do wybrania tego właściwego. Fajny biznes, przez trzy miesiące tylko na próbkach jechałam... Raz za zakup na jakąś tam wcale nie zawrotną kwotę dostałam kosmetyczkę wypełnioną miniaturowymi próbkami... no jak tego nie lubić?
Za jakieś grzechy poszłam sobie razu pewnego pooglądać ile będę musiała ja wydać w przyszłym miesiącu na te niezbędne do życia produkty które mi sie właśnie zaczęły kończyć, a tam... pani mnie zgarnęła na fotelik i zaczęła opowiadać jaki to oni świetny produkt właśnie wprowadzają i że jeszcze nie ma w sprzedaży ale za chwilę będzie bla bla bla i czy chcę spróbować. Chodziło o szczotkę do twarzy. Sonic brush. Do tej pory nie wiem co to jest ten sonic, ale brzmi fajnie, nie? Widziałam już niejednokrotnie taką szczotkę gdzieś tam na półce ale za taką cenę to ja wolę sobie palcami buzię szorować, myślałam... W każdym razie, pani poopowiadała mi o szczoteczce, wymyła mi nią gębę, przy okazji oczyszczając ją z makijażu tak że zaoszczędziłam potem w domu no i kazała koniecznie wrócić jak już będą. No i co zrobiłam? Oczywiście wróciłam! Ale nie tak od razu, wyczekałam na odpowiedni moment z super promocją i się udałam po szczoteczkę. Szybko bez próbowania kupiłam ją i jeszcze coś, a w zamian dostałam uwaga uwaga! - dwadzieścia pięć procent wartości zakupów w punktach! Przyda mi się na święta, może siostry kosmetyki jakie dostaną w prezencie, a co!
No i tak to ja która skąpiła 35 funtów na szczoteczkę sonic Olay, wydała 78 funtów na szczoteczkę Clinique...  Świat się kończy.
A teraz przystępuję do wpisu właściwego czyli opisu i recenzji szczoteczki. Opakowanie wygląda tak:


Otwieramy, a tam... najpierw książeczka z instrukcją obsługi. Bardzo przydatna rzecz bo to co pani mi opowiadała to w części już zapomniałam


Po wyciągnięciu książeczki widzimy zawartość pudełka: Szczoteczka na rączce i kabelek z ładowarką. O, bo Proszę Państwa, to jest bezprzewodowa szczoteczka, którą można używać też pod prysznicem. 


Ładowareczka wygląda tak: 


A co najlepsze to że oprócz tejj małej dziurki to nic tam nie ma, zwykły kawałek plastiku do którego wkłada się szczoteczkę. A na rączce szczoteczki nie ma żadnej dziurki ani dzyndzelka, nic, gładko... Jak toto się ładuje to ja nie wiem, nie ma żadnych styków, po prostu plastik do plastiku. Cuda Panie, cuda...


Kabelek jest zakończony usb więc można stosować praktycznie każdą wtyczkę usb, Nie wiem czy da się ładować komputerem, nie sprawdzałam ale sprawdzę.


Szczotka w ładowarce wygląda tak:


Ma ładną czapeczkę na główkę z dziurkami, do przechowywania i transportu.


A tak wygląda główka bez czapeczki.


Główkę można zdjąć i wymienić jak się zużyje. Koszt to tylko jedna trzecia ceny szczoteczki, buehehehe!


Te zielone na górze to specjalne włoski do mycia strefy T czyli nosa, brody i środka czoła. Białe czyści policzki. I powiem Wam od razu że szczoteczka jest REWELACYJNA! Myję nią buzię dwa razy dziennie. Wieczorem po ściągnięciu makijażu z oczu (resztą się nie przejmuję, się zmyje) zamaczam szczotkę w ciepłej wodzie  bo musi myć na mokro, nakładam kropelkę płynu do mycia twarzy i włączam guziczek. Jedno wciśnięcie guziczka trwa trzydzieści sekund i to wystarcza do umycia strefy T. Po tym czasie samo się wyłącza, więc naciskam guziczek jeszcze raz i myje policzki. I jak się znowu wyłączy znaczy że gotowe. Spłukuję buzię wodą i tyle. Jest fajne bo szczoteczka się nie obraca tylko wibruje i tylko wystarczy dotykać lekko do skóry, nie powinno się naciskać. A buzia po takim czyszczenu jest jak... tytułowa dupcia niemowlęcia. Gładziusieńka. 
W Polsce ta szczoteczka jest koszmarnie droga, znacznie droższa niż w UK, nie mówiąc już o Stanach bo tam wszystko po połowę tańsze. Ale widzę pozytywne wyniki czyszczenia twarzy szczoteczką właśnie i żałuję że nie pokusiłam się nigdy na zakup takiej zwykłej, bo podejrzewam że końcowy efekt jest taki sam tylko ręką się trochę trzeba namachać. Tak więc szczoteczki do mycia twarzy bardzo polecam! Jakiekolwiek!

No i zdaje się że właśnie popełniłam wpis kosmetyczny...


poniedziałek, 3 listopada 2014

Ogłaszam koniec żałoby

Dzisiaj mija 10 lat odkąd z płaczem i bólem serca zostawiłam rodzinę na lotnisku i wsiadłam do samolotu Air Polonia, aby postawić nogę na zupełnie nieznanej, brytyjskiej ziemi. Z jedną dużą i jedną małą walizką, biletem w jedną stronę i głową pełną niejasności.
Co roku tego dnia obchodze swoją małą rocznicę, co roku nostalgicznie i z ukłuciem serca wspomiam ten dzień 3 listopada 2004 roku, kiedy to machałam dzieciom na pożegnanie, zupełnie nie wiedząc co mnie czeka i na co się decyduję. Rokrocznie ten dzień był dla mnie dniem refleksji i zadumy. Co roku... aż do dzisiaj.
Nie powiem, rozmyślałam o tej mojej okrągłej rocznicy już od kilku dni, ale tym razem jakoś tak radośniej, inaczej. Pewnie dlatego że teraz też i moje życie wygląda już zupełnie inaczej niż przedtem. Zamiast więc wspominać to co było zaczęłam się zastanawiać jak będzie wyglądało moje następne dziesięć lat. Czy zostanę tu gdzie jestem, czy zmienię miejsce, otoczenie, pracę, niczego jeszcze nie wiem, ale wiem jedno - idzie nowe. I dzisiaj rano po raz pierwszy trzeciego listopada obudziłam się radosna i pełna nadziei, a jednocześnie zupełnie zrelaksowana i bez typowej zadyszki poniedziałkowego poranka. Przyznam się - mam dzisiaj urlop, jeden z tych dziesięciu dni, o których pisałam tu więc na pewno to też pomogło w wyluzowaniu :-) Poza tym - a na cholerę ja mam się stresować kolejną rocznicą przybycia do kraju, który stał się moim domem, w którym dobrze się czuję i cieszę się że tu jestem? Pora zakończyć żałobę po kraju w którym nie chciałam mieszkać, który dał mi co prawda wykształcenie i utrzymał jakoś w wegetacji przez jakiś czas, a który dał mi kopa w dupę niejednokrotnie, a na sam koniec z wielkim rozmachem...
Tak więc, drodzy moi, ogłaszam koniec żałoby. Żałoby Wszelakiej. Po "utracie" kraju, po spalonych marzeniach, po śmierci związku małżeńskiego... Idzie nowe...


niedziela, 2 listopada 2014

A wczoraj wieczorem...

Tutaj 1 listopada jest normalnym dniem, a że pogoda była piękna i bardzo ciepło jak na listopad, jakieś 15-16 stopni, postanowiłam udać się gdzieś. Na spacer. Ciężko było mi się zdecydować bo u mnie na górce duło jak w kieleckim, ale pomyślałam, ech raz kozie śmierć i się udałam. Nad morze. Byłabym się udała nawet z aparatem w celu porządnej fotografii cyfrowej, ale doopa wołowa dopiero przed saym wyjściem sprawdziła baterie, a tu zonk. Jak zwykle... No to poszła z nieśmiertelną komórką, za której to jakość fotograficzną z góry bardzo przeprasza, szczególnie ostatnie zdjęcia są do bani, ale oddają to co chciałam Wam pokazać.
Zapraszam na spacer.

Plaże mamy tutaj piękne i rozłożyste, szczególnie w czasie odpływu. I właśnie wczoraj był odpływ, tak że miejsca do chodzenia nie zabrakło. A ludzi było sporo, jak to w piękną pogodę. Widzicie tam, na wysepce, latarnię? Zaczynamy spacer w Yellowcraig i będziemy szli i szli i szli...


W czasie odpływu wszystkie kamienie wystają. Za kilka godzin ich nie będzie widać.


Zbliżenie na latarnię.


Plaża nie jest zupełnie płaska, tak jak nie jest płaskie dno morza. Mój gps pokazał mi później że podróż odbyła się w granicach od minus 3 do plus 27 metrów nad poziomem morza.


Skały z bliska wyglądają tak...


Tam daleko błyszczy w oddali Bass Rock. Pokazywałam ją bliżej w czasie mojego spaceru po North Berwick. Idziemy w tamtym kierunku, jeszcze bez sprecyzowanego celu.


Po drodze mijamy różne muszelki, ta nazywa się jackknife clam. Długości jakieś 20 centymetrów.


Trudno w to uwierzyć, ale te ślady mówią same za siebie. Ktoś tu chodził boso... W listopadzie! Ma człek zdrowie...


Nadchodzi przypływ...


Dla tych którzy nigdy przypływu nie widzieli, proszę bardzo. Tutaj nie jest aż tak bardzo spektakularny, ale zauważcie jak szybko napływają fale jedna za drugą. Charakterystyczne jest to że woda się nie cofa. Bardzo lubię obserwować przypływ. Pełny przypływ trwa dwie godziny. A potem jest odpływ... I tak co cztery godziny...


Słońce już zachodzi. Nie ma co się dziwić, troszkę późno się za ten spacer zabrałam.


Normalnie w tych okolicach kończę swój spacer po Yellowcraig. Ale nie ty razem, o nie... Odczułam bowiem nagłą potrzebę pójścia w miejsce ustronne, a do tego trzeba albo wrócić albo dojść do North Berwick, jeszcze ze dwa-trzy kilometry. Postanawiam że idę. A co mi tam!


Po drodze mijam stado ptaków na skałach...


...i stado ptaków na wodzie...


I krabika, który nie zdążył z odpływem...


Przechodzę po wodorostach...


I jeszcze rzut oka na stronę z którę przyszłam.


Samotna mewa na skale... Były dwie ale jedna zwiała jak mnie zobaczyła, tchórzliwa jakaś...


Jeszcze tylko przedrzeć się przez te skały.


Tadam! North Berwick! Ubikacja tuż tuż...


Idziemy wzdłuż skarpy.


Jakaś młoda para robi sobie sesję fotograficzną nad morzem. Reszta gości już zwiała, widziałam jak biegli przez pole golfowe...


A pole golfowe wygląda tak... W dużym pomniejszeniu bo jest dość spore. Idzie się i idzie, już mam dość tego łażenia. Ale natura woła. 


Niestety, trzeba było przejść jeszcze z kilometr przez miasto żeby dostac się do publicznego przybytku, ale potem pełni werwy i odbudowanych sił witalnych możemy wracać skąd przyszliśmy... Żeby sprawdzić odległość włączam w tym miejscu gps-a. Schodzimy do portu.


Na tych obrazkach tego nie widać, ale zaczyna się robić półmrok, już światło włączyli na latarni portowej. 


Idziemy tam, w stronę ciemności...


W domach już palą się światła... 


Ostatkiem swych możliwości komórka uchwyciła jeszcze plażę w taki sposób...


Ostatni rzut oka na perłę północy. Widać księżyc...


Latarnia przy Yellowcraig już nadaje sygnały świetlne.


Robi się coraz ciemniej. Już mnie nie obchodzą widoki ani szum morza. Zasuwam coraz szybszym krokiem na azymut. 


Jeszce chwilę. W tym momencie postanowiłam włączyć latarkę, czyli aplikację w telefonie. Po czym nisamowicie zdumiałam się kiedy zauważyłam że aplikację przecież usunęłam bo mi się zawiesiła... Oj ja guuupia... Na szczęście znalazłam zasięg (o co wcale na tej plaży niełatwo) i ściągnęłam sobie dwie latarki, tak dla spokoju. I od tej chwili już sobie świeciłam pod nogi, chociaż tak zupełnie ciemno to nie było, wiadomo jak to nad morzem. Gapiąc się tak w ekran komórki nagle zdałam sobie sprawę że niebezpiecznie zbliżam się do wody... A przecież szłam prosto! A jednak opowieści o syrenach są prawdziwe :-) Szum morza niebezpiecznie przyciąga...


Dodam jeszcze że o mało nie minęłam wyjścia z plaży bo było już bardzo ciemno. Nie widziałam nic na dwa metry, a dioda komórki nie świeci przecież daleko. Miałam wielkie szczęście że rodzina z dziećmi wybrała się na wieczorny spacer, była przecież dopiero piąta trzydzieści... Poprzez szum morza usłyszałam śmiechy dzieci i skierowałam się w tamtą stronę, w przeciwnym wypadku zbłądziłabym... A potem była droga przez lasek, w ciemnościach że oko wykol. Każdy szelest w krzakach chciał mnie doprowadzić do zawału. Widziałam tylko swoje buty i dwa metry drogi przede mną. Z radością dopadłam parkingu, na którym stały tylko trzy samotne samochody...


W dali świeciły się jeszcze światła publicznej parkingowej toalety. Nie poszłam sprawdzić...


Otworzyłam bagażnik, wyjęłam buty na zmianę, te plażowe zapakowałam do worka i pojechałam. 


Spacer trwał raptem 3 godziny, przemierzyłam około 11 kilometrów po piasku, wodzie i skałach, a także po ulicach uroczego misateczka. Poruszałam się ze średnią prędkością 5 kilometrów na godzinę, spaliłam 557 kalorii, zużyłam 240 ml płynów. Maksymalne wejście 11 metrów, maksymalne zejście 27 metrów. Tyle podaje mi aplikacja. Wrażenia ze spaceru - bezcenne!

Pozdrawiam serdecznie!