środa, 5 grudnia 2012

Troszkę świątecznie

Jako że mieszkam za granicą, teraz to ja jestem przysłowiową ciocią z Ameryki która wysyła do domu paczki. Zawsze na Boże Narodzenie wysyłam więc prezenty dla wszystkich członków rodziny, jakieś drobiazgi, słodycze, coś czego nie ma w Polsce a jest tu, albo coś na co TAM sobie nie mogą pozwolić bo jest bardzo drogie a tu jest tańsze, na przykład kosmetyki. Dla rodziców zawsze kupowaliśmy porządny prezent czyli lodówka czy telewizor - nie żartuję ale jakoś tak się składało że zawsze przed świętami coś komuś wysiadło, a emeryci jak wiadomo za dużo nie mają. No to niech mają od nas coś. Będę szczera - nieraz oberwało nam się i to sporo za tego typu prezenty, bo przecież u nas też się nie przelewa, ale my razem z mężem stosunek do pieniędzy mamy, jakby tu powiedzieć, szczególny, w znaczeniu że jak są to się wydaje a jak nie ma to się wydaje mniej. Żeby nie było że świat niewdzęcznością stoi, w naszą stronę płyną kiełbasy (zawsze proszę żeby nie szynki bo tych mamy po dziurki w nosie), balerony, suszone grzyby, biały ser, śledzie i wszystko to czego nam na Święta potrzeba a TU nie ma. Chociaż, prawdę mówiąc, to tutaj wszystko jest, przecież są polskie sklepy, to prawda że znacznie drożej ale jak trzeba to się kupuje. No ale nie ma to jak produkt prosto z Polski. Można sobie też o tym poczytać kilka postów wstecz.
Ogarnięci przedświąteczną gorączką, bo to już przecież na dniach paczkę trzeba nadawać by dotarła przed Świętami, wybraliśmy się w zeszłą sobotę za zakupy. I o dziwo, jak nigdy jeszcze w życiu, kupiliśmy wszystko co potrzeba było a nawet więcej, w ciągu jednego dnia, a właściwie kilku godzin. To co było zamówione przez internet, również przyszło bardzo szybko tak że od niedzieli pakowałam wszystkie prezenty, owijałam odpowiednim papierem, taki dla dzieci, taki dla młodych, jeszcze inny dla starszych... Oni już TAM wiedzą co z tym fantem zrobić.
I tu muszę coś wyjaśnić. Gdy zamieszkaliśmy w tym pięknym kraju, ciężko nam było oczywiście, niemniej jednak tradycja być musi. Więc co roku Mikołaj, Wigilia jak należy, choinka z prezentami, bigos, sernik i makowiec. Z biegiem czasu zaczęliśmy zauważać też inne tradycje i wprowadzać w życie to co najbardziej nam się podobało, tak więc w Boże Narodzenie jemy pieczonego indyka z pieczonymi ziemniaczkami, marchewką i pietruszką (tak tak, pieczona w piekarniku pietruszka jest pyyyszna!), z brukselką z wody, z dodatkiem konfitury żurawinowej i pysznym rzadkim sosem. Taki to brytyjski obyczaj. Ale najbardziej podobało nam się że w tym kraju choinkę rozkłada się tydzień-dwa przed świętami, składa z powrotem lub wyrzuca jak kto ma żywą najpóźniej do 6 stycznia, bo potem to... straszny pech! No nie to nam się podobało że się rozkłada tę choinkę i składa ale to że wszystkie prezenty dostarczane są wcześniej, wprost pod choinkę. Nie wiem jak to jest z małymi dziećmi, bo przecież im prezenty przynosi Mikołaj w noc wigilijną, niemniej jednak w większości domów prezenty leżą sobie zapakowane pod choinką przez cały nieznośnie długi przedświąteczny czas i tylko dokładane. Co doprowadza niektórych w stan szału bo potrząsając prezentami nie mogą się za nic domyślić co jest w środku!
No i taką tradycję wprowadziłam w moim rodzinnym domu. Trudno było na początku, bo mama otworzyła wszystko wcześniej, i było po niespodziance, ale w następnym roku uświadomiłam też siostry i one już przypilnowały żeby prezenty czekały aż do Wigilii. Bo dzieci przecież wiedziały że prezenty przysłali ciocia z wujkiem, a Mikołaj i tak swoje doniesie :-) A dorośli niekiedy jeszcze lepsi niż dzieci - musielibyście zobaczyć scenkę z moim tatem zaglądającym przez dziurkę do pudła z kosiarką, jak potrząsał dwadzieścia razy dziennie wielkim pudłem i nie grzechotało. Ja nie widziałam ale sobie wyobrażam :-)
Paczka prawie spakowana, wyjeżdża w piątek. Jakże się cieszę!

wtorek, 4 grudnia 2012

Kotek o Bardzo Małym Rozumku

Na świecie są nie tylko Misie O Bardzo Małym Rozumku, niektóre kotki też. Mój ukochany Tiguś, o którym miałam zupełnie inne zdanie do momentu kiedy zamieszkała z nami Migusia, okazał się niestety klasycznym tego przykładem. Zdarzyło się bowiem kilkakrotnie że ta mała jędzusia, wulkan w dniu erupcji, czyste żywe szaleństwo, tak zamotała Tigusiowym umysłem że zaburzyło mu to całkowicie porządek świata. Gdybyśmy nie widzieli na własne oczy to nigdy nie uwierzylibyśmy że dorosły kot, spędzający godziny na wałęsaniu się po okolicy w poszukiwaniu przygód, w dodatku doskonały "polowniczy", potrafiący złapać wróbla w locie, może być tak skołowany przez innego, cztery razy mniejszego kotka. 
Nasze koty zaczynają już coraz lepiej się dogadywać, w związku z tym roznoszą mi dom na strzępy i demolują  sprzęty, na przykład wywracając krzesła w kuchni (słabiutkie  te krzesła są, te porządne, mocne z jadalni tylko przesuwają, hehe). I zdarza się że Tiggy polując na Migusię po prostu straci ją z oczu, bo ona porusza się przecież lotem błyskawicy. Nie wiem jak to się dzieje bo nawet mucha mu nie ucieknie, a ty masz! Zdezorientowny kot szuka, węszy dookoła, chodzi bo przecież było a nie ma! A Migusia tymczasem gra mu na fujarce za plecami. Zobaczcie zresztą sami, jakość nie najlepsza ale nie ma czasu na ustawianie kamery jak jest akcja :-)


A swoją drogą, czy tak właśnie bawią się koty? Bo ja już sama nie wiem.

poniedziałek, 3 grudnia 2012

Maleństwo i kuku-działanie

Robię się monotematyczna. I dobrze. Bo Migusia jest z nami zaledwie dwa tygodnie, a pokochaliśmy ją wszyscy jako nasze dziecko. Skończyła właśnie 11 tygodni, z 840 gram zrobiło się 1170 i miała swoją pierwszą w życiu szczepionkę. A my nasze pierwsze wielkie emocje.
U weta Migusia zachowywała się wzorowo, dała sobie obejrzeć uszka, ząbki, pupcię, dała się wybadać stetoskopem, zważyć, i zrobić kuku, czyli zaszczepić. W międzyczasię zdążyła zwiedzić cały gabinet z pominięciem blatów bo nie udało jej się wskoczyć, za wysoko. Ale za lodówką się udało zmieścić. Na szczęście sama wyszła.
A potem, w domu, zaczęło być źle. Kiciunia nc nie zjadła, nic nie wypiła, nie weszła nawet do kuwetki, położyła się tylko na kocyku na pianinie i tak leżała cały boży dzień. Przeniosłam ją potem na ulubiony niebieski kocyk w salonie, ale tylko leżała biedna, ledwo na oczka patrzyła. Zmierzyłam gorączkę w uszku, bo mam niestety tylko ludzki termometr do ucha, wyszło mi 40,3 stopnia. Dużo, bardzo dużo. I w dodatku mogło być nie za bardzo dokładne, czyli zaniżone, ale kilkukrotne próby pokazały to samo. Po prostu trzeba to odpowiednio do uszka przyłożyć. Zadzwoniłam do weta na emergency, uspokoiła mnie trochę przez telefon że to się często zdarza u małych kotków przy tej szczepionce, żeby obserwować i monitorować, że jak temperatura wzrośnie do 41 stopni to żeby natychmiast przyjechać, o każdej porze dnia i nocy.
Trzymałam Migusię na rękach cały wieczór, dmuchając jej w futerko żeby ochłodzić. Wieczorem zaniosłam do nas na łóżko, żeby ją mieć na oku przez cały czas. I tak wszyscy zanęliśmy.
Nie wiem która to była godzina, ale jeszcze ciemną nocą, kicia zeskoczyła z łóżka, zjadła troszę chrupeczków, napiła się i wróciła do łóżeczka. A rano już jej nie było.
Nie, nie wyszła z domu i nie wróciła, nie zgubiła się. Nie było jej na górze bo musiała nadrobić stracony czas, a gdzie można lepiej urządzać gonitwy niż na dole, między salonem a jadalnią a kuchnią???
Głodna jak wilk, zjadła wszystko a nawet więcej, a że była tak wymęczona chorowaniem, nie położyła się do południa ani na chwilę :-) Ale strachu to się najedliśmy.

A teraz demonstracja jak nie należy uczyć kotka, jeżeli nie chcemy żeby nas w przyszłości atakował:



Nie należy go głaskać po brzuszku w oczekiwaniu na ząbki i pazurki

Nie wolno używać ręki jako zabawki

Nie wolno dawać się łapać za palce pazurkami


A najbardziej to nie wolno dawać palca do gryzienia

A potem się dziwi że ma podrapane ręce.
Czy moja kotka zmienia kolor? Na tych zdjęciach to za bardzo czarna nie jest...Śliczniusia moja, malusia.