Muszę, po prostu muszę o tym napisać. I proszę mnie od razu nie posądzać po przeczytaniu.
Historia jest taka - moja siostra przygarnęła psa. Byli całą rodziną nad jeziorem, przypałętał się pies, nie chciał odejść, był z nimi przez tydzień dzień i noc, nikt go nie szukał, nikt nie wołał, spał na początku pod samochodem, potem już z nimi w namiocie, a namiot mają duży. Po wielu naradach rodzinnych postanowiono że jak nikt się do wyjazdu nie znajdzie, wezmą psa ze sobą. Suczkę. No i wzięli.
W domu wykąpali, zaprowadzili do weterynarza, weterynarz stwierdził że suczka ma około 5 lat, jest zdrowa, zaszczepili, odrobaczyli. Myśleli o sterylizacji, ale troszkę na razie za drogo. Poczekają jeszcze chwilę. Dzieci pokochały psa, opiekują się nim, wychodzą na spacer. A pies - jak nie pies, nie szczeka, nie gryzie, nie ucieka, spokojny, powolny, opanowany. No zaszczekał parę razy, żeby nie było, jak dzieciaki ganiały po mieszkaniu, to i on za nimi ganiał i sobie szczeknął parę razy, w zabawie. Ale żeby jakoś się specjalnie bawić chciał to nie. Raczej głaskać, tulić, ale to nic, myśleli że pies już nie bardzo młody więc figle mu nie bardzo w głowie.
Ostatnio jakoś tak pies przytył, ale to na pewno bo go odkarmili biednego. Coraz częściej też wymyka się do samotności, do łazienki, bo tam największy spokój. Tak myśleli, do wczoraj. Bo wczoraj coś ich naszło że ich ukochana suczka może być ... w ciąży. policzyli, przekalkulowali, pomyśleli. Wszystko się niby zgadza.
Nie kontaktowałam się z siostrą od wczoraj, ale strasznie się martwię. Bo to jest straszny kłopot jednak, takie szczeniaki, i to nie zapowiedziane, i nie oczekiwane. W dodatku kundelki.
Ech, zrobiła siostra dobry uczynek...