piątek, 20 lipca 2012

Pies

Muszę, po prostu muszę o tym napisać. I proszę mnie od razu nie posądzać po przeczytaniu.
Historia jest taka - moja siostra przygarnęła psa. Byli całą rodziną nad jeziorem, przypałętał się pies, nie chciał odejść, był z nimi przez tydzień dzień i noc, nikt go nie szukał, nikt nie wołał, spał na początku pod samochodem, potem już z nimi w namiocie, a namiot mają duży. Po wielu naradach rodzinnych postanowiono że jak nikt się do wyjazdu nie znajdzie, wezmą psa ze sobą. Suczkę. No i wzięli.


W domu wykąpali, zaprowadzili do weterynarza, weterynarz stwierdził że suczka ma około 5 lat, jest zdrowa, zaszczepili, odrobaczyli. Myśleli o sterylizacji, ale troszkę na razie za drogo. Poczekają jeszcze chwilę. Dzieci pokochały psa, opiekują się nim, wychodzą na spacer. A pies - jak nie pies, nie szczeka, nie gryzie, nie ucieka, spokojny, powolny, opanowany. No zaszczekał parę razy, żeby nie było, jak dzieciaki ganiały po mieszkaniu, to i on za nimi ganiał i sobie szczeknął parę razy, w zabawie. Ale żeby jakoś się specjalnie bawić chciał to nie. Raczej głaskać, tulić, ale to nic, myśleli że pies już nie bardzo młody więc figle mu nie bardzo w głowie.
Ostatnio jakoś tak pies przytył, ale to na pewno bo go odkarmili biednego. Coraz częściej też wymyka się do samotności, do łazienki, bo tam największy spokój. Tak myśleli, do wczoraj. Bo wczoraj coś ich naszło że ich ukochana suczka może być ... w ciąży. policzyli, przekalkulowali, pomyśleli. Wszystko się niby zgadza.
Nie kontaktowałam się z siostrą od wczoraj, ale strasznie się martwię. Bo to jest straszny kłopot jednak, takie szczeniaki, i to nie zapowiedziane, i nie oczekiwane. W dodatku kundelki.
Ech, zrobiła siostra dobry uczynek...

wtorek, 17 lipca 2012

Alarm

Właśnie mieliśmy w firmie alarm przeciwpożarowy. Prawdziwy, nie jakąś tam próbę. Przyczyny nie wykryto, ale czujniki dymu się włączyły i trzeba było budynek opuścić. I tu zaczęła się cała szopka.
Natychmiast po usłyszeniu alarmu Stefka zarządziła wyjazd. Ona jest fire steward, odpowiedzialna za ewakuację w czasie pożaru, ja też jestem ale niech tam, niech jej będzie że jest bardziej odpowiedzialna. Więc, zgodnie z procedurą, Stefka zadzwoniła na numer alarmowy poinformować że alarm się włączył i że jest ewakuacja. Roztrzęsiona pobiegła na górę, bo chociaż na górze też jest fire steward, to ona jest przecież ta ważniejsza. Ja zostałam na dole, to znaczy na trzecim piętrze bo choć budynek jest duży to nasza firma zajmuje tylko dwa ostatnie piętra. Szlag mnie nie trafił bo nie jestem Stefka, ale jakbym była to by mnie trafił i to jasny. Paniusie z torebeczkami i w paltocikach, panowie z kubkami gorącej kawy, no jest ten alarm, ale żeby tak od razu panikować... No i jeszcze trzeba było sobie przecież w przejściu między biurami postać, pokomentować, zastanowić się czy brać ten kubek z biurka czy nie, wrócić po telefon czy inne tałatajstwo. Luuudzie, przecież to alarm jest! No w końcu wyszli.
Z jednej strony to należy się cieszyć że ludzie są jednak dobrze wyszkoleni, że w obliczu zagrożenia nie tracą zimnej krwi, ze spokojem wychodzą z budynku jak zostali nauczeni przez liczne próbne alarmy. Z drugiej - nie chcę wiedzieć czy tak samo zachowaliby się w obliczu prawdziwego zagrożenia, gdyby widać było dym buchający z niedomkniętych drzwi czy płomienie strzelające w górę przez któreś z okien. Czy myśleliby wtedy o kawusi, o zabraniu torebeczki, telefonu, laptopa?

piątek, 13 lipca 2012

Tyle cycków w jednym miejscu

Dwa tygodnie wakacji to jednak długo. Zleciało co prawda jak z bicza trzasł, ale ostatnie dwa dni to już się tęskniło do domu. A potem to już nieskończenie długa podróż samolotem - 5 godzin to najdłuższy lot jaki kiedykolwiek odbyłam! Dobrze że z lotniska tylko pół godziny do domu, ale po drodze wstąpiliśmy do sklepu po jakiś chleb i mleko więc zeszło dłużej niż chcieliśmy.
A w domu, na płocie, czekał już na nas wytęskniony kot. Najbardziej się dostało synowi, który otwierał bramę, bo takich miałków to jeszcze nie słyszałam w tym wykonaniu. Najdziwniejsze było to że się nie obraził, nie odwrócił ogonem i nie odszedł z dumną miną, jak się spodziewaliśmy. Ganiał za to między wszystkimi nogami, kładł się na plecach domagając głasków, nie odstąpił nas ani na krok, ani do końca dnia ani w nocy. Nawet w nocy nie wyszedł na zewnątrz jak to miał w zwyczaju, tylko przespał (przeleżał) całą noc na naszym łóżku w różnych konfiguracjach, z przerwami na parapet. Minęła druga noc a on tak samo...
Sąsiedzi się sprawili, kota karmili, doglądali, wymienili mu nawet obróżkę którą oczywiście zgubił, ale mieli przygotowany zapas więc wszystko w porządku. W lodówce czekało nawet mleko, a w chlebaku świeży chleb :-) W zamian dostali podziękowania i ozdobną butelkę Sangrii.
Gran Canaria jest... piękna? Ciekawa? Fascynująca? Może i tak, a może to za duże słowa. Jest za to na pewno rozmaita, a widoki nie z tej ziemi. Spędziliśmy fajne wakacje, zażywając więcej ruchu niż odpoczynku, a jeszcze więcej jedzenia i przeróżnych napojów wyskokowych. Od których głowa nie bolała wcale, ale po powrocie czas na detox, więc tylko herbatki na razie pijemy. Nawet syn, bo ileż coca-coli i toniku można wypić w tak krótkim czasie żeby się zrazić?
Na temat wyspy jeszcze napiszę, bo to ciekawy temat, ale najpierw uporządkuję fotografie. Muszę dodać jednak coś co stało się hitem tegorocznych wakacji. W jakiś tydzień pobytu na Gran Canarii staraliśmy się porównać te wakacje do innych, wiecie, co lepsze, co gorsze, co ładniejsze a co możnaby zmienić. Posumowanie mojego siedemnastoletniego syna było następujące - może to nie najpiękniejsze miejsce i nie najlepsze wakacje na jakich byłem, ale tylu cycków w jednym miejscu to nie widziałem nigdzie...
Przynajmniej wiedzieliśmy od tej pory dlaczego go tak na tę plażę nosiło :-)