wtorek, 15 maja 2012

Super Bryki

A już miałam dzisiaj nie pisać. Ale, niech tam, jeszcze parę minut mam to mogę.
Wdałam się dzisiaj w dyskusję na pewnym forum. Temat był o chwaleniu się swoimi brykami, chodziło o Volvo i o to żeby zamieszczać zdjęcia tych właśnie bryk.
Kilka osób zamieściło. Najnowsza bryka na zdjęciu miała 12 lat, więc dodałam swój skromny komentarz że jak już ktoś ma się chwalić to niech nie wstawia starych trupów. Bo dla mnie, jak samochód ma 12 lat, to jest już stary, a jak jest stary to prawie trup. Nawet Volvo.
Ja rozumiem że są nieśmiertelne marki, jak na przykład Mercedes czy wspomniane wyżej Volvo, że długo jeżdżą i "się nie psują", ale tak naprawdę to każdy samochód jak ma swoje lata  to zepsuć się ma prawo, tylko o te droższe to się może bardziej dba. Ale nie jestem przekonana że chciałabym kupić 10-letni samochód i chwalić się że mam "brykę". No, chyba że miałabym 18 lat, wiatr we włosach i rodzaj męski w metryce. Bo tak, to wolę dopłacić parę groszy i kupić nowszy, być może lepszy, a na pewno pojeżdżę nim dłużej i w większym komforcie niż starym gratem.
Mój ojciec miał 20-letnią skodę. A może nawet 22-letnią. Super samochód, najlepszy na świecie, jeździć jździć i nawet nie za bardzo się psuł. To nic że jak chciało się nim przejechać to trzeba było spędzić dwie godziny na poprawianiu drobnych usterek, bo o całkowitym naprawieniu nie mogło być mowy. To nic że palił jak jumbo-jet i na 60 kilometrową podróż trzeba było wywalić pół wypłaty. Tato jeżdził nią aż wpadł w poślizg i skodę skasował. Nie całkiem, tylko troszeczkę, ale auto poszło na złom. Kupił sobie... skodę, a jakże, ale dwuletnią, prawie nową. Dzwoniąc do mnie przyznał mi rację , że cokolwiek by nie kupił, to po tylu latach spędzonych ze starym gruchotem, każdy nowszy samochód będzie jak niebo i ziemia. Że kiedyś nie wiedział co to komfort jazdy. I że jak mógł takim złomem w ogóle jeździć?
Wracając do forum, wyjaśniłam rzeczowo i z podaniem przykładów swój punkt widzenia kilku osobnikom płci przeciwnej, niestety bez powodzenia. Była też jeszcze jedna pani która miała odmienne od nich zdanie, ale zakrzyczano ją szybko, bo przecież tylko baba jest w stanie szukać miejsca gdzie się wkłada kluczyk, szczególnie jeśli całe życie jeździła samochodami na kartę.
Dla panów forumowiczów posiadanie starego gruchota, "żylety", wozu, bryki, jest jak dla chłopczyka ulubiona zabawka. Najlepsza, najdroższa, cudowna, a wszyscy są durni i ich zabawki są głupie. A najgłupsze są baby które wypowiadają się na tematy "motoryzacyjne", niech siedzą w domu i obiady gotują. No to im napisałam że z bólem serca muszę kończyć tę interesującą dyskusję, bo idę gotować kotlety. Potłukę sobie trochę młotkiem.

wtorek, 8 maja 2012

Wiosno wróć!

Zapuściłam się ostatnio w moim blogu, piszę za rzadko. Ale jak tu pisać jak dopadło mnie okrutne przygnębienie?
Pogoda jest taka, że nie pamiętam takiej wiosny. Zimno, szaro-buro. Przedtem było słonecznie, ale też zimno. Zdechły mi wszystkie małe kwiatki które hodowałam na parapecie i odważyłam się wysadzić do ogrodu, kiedy jeszcze wiosna raczyła się z nami podroczyć i było pięknie i cieplutko w ten jedyny tydzień w marcu. Od czasu sprzed Wielkanocy do dzisiaj tylko zimno, zimno, zimno. Wciąż ogrzewam dom, bo nie sztuka się pochorować. Wiosenną kurtkę odważyłam się założyć tylko raz.
Jestem przygnębiona. A przez to wszystko wydaje się za trudne, za nijakie, bez sensu. A tu jeszcze Klarka wczoraj na blogu wymalowała taką historię że... tylko się zabić. Oglądam te wszystkie blogi z pięknymi fotografiami bzów, a u nas jakby przyroda zamarła. Wszystko co tak przepięknie wystrzeliło w marcu, jeszcze nie zdażyło przekwitnąć, ale nowego nie widać. Bzy, clematisy, to wszystko co normalnie o tej porze zachwyca kolorem i zapachem, jeszcze śpi. Są pojedyncze pączki, ale gdzie im tam do tego co zazwyczaj!
Dziś świeci słoneczko, jest wyraźnie cieplej. Wiosno, wiosno, proszę wróć!

środa, 2 maja 2012

Chlebki, chlebusie...

Ojeju jeju, nie mogę się zupełnie przyzwyczaić odkąd zmienili layout na bloggerze. Może i ładniejszy teraz jest, skąd mam wiedzieć jak prosta kobieta jestem choć wykształcona, w dodatku z lekką dozą autyzmu bo wszystko u mnie musi być stałe i niezmienne i nie lubie się przyzwyczajać od nowa. Za to jak już coś załapię to z pasją i na całego.
Tak właśnie stało się z moim chlebem, dopiero co dostałam przecudny, wspaniały zakwas z San Francisco który tak naprawdę pochodzi z Niemiec, a może z Polski, kto wie, a już złapałam się dzisiaj na snuciu pomysłów o otwarciu własnej piekarni. Takiej ekologicznej, chleb na zakwasie, tylko mąka i woda, plus może jakieś bułeczki, ale te mi jakoś nie wychodzą. Za małe rosną, nie wiem co źle robię. Mąż mówi że za małe to jak mają urosnąć duże? Te ostatnie to były nawet pyszne w smaku, ale płaskie jak placki. I tak przetrwały tylko 1 dzień - 16 bułek, kto by pomyślał. No dobra, małe były.
Moja kariera chlebowa nabiera tempa. Pierwszy chleb był dość udany, choć nie do końca wypieczony. O jego losach pisałam wcześniej, zresztą to nie jest blog o pieczeniu, więc nie będę się powtarzać. Od tej pory upiekłam już dwa nieudane chleby, z zakalcem, ale to tylko dlatego że popędzali mnie wszyscy na urodziny szwagierki, więc musiałam wyłączyć piekarnik i zostawić chleby w piekarniku, a jak przyszliśmy to były zakalce i już.
Potem były dwa bardzo udane, razowe chleby, pyszne, z ziarnami. Ale dzieci nie za bardzo chciały jeść, córka może jeszcze tak ale syn ciemnego raczej nie zje, tylko białe pieczywo i koniec. No to upiekłam mu białe, to znaczy dwa mieszane pszenno-żytnie i dwa pszenne. Zjadł obydwa. Z ochotą.
A ostatnie cudo, już myślałam że nic z tego, za mało czasu miałam na wyrastanie więc go trochę pogoniłam. Wyrosło, upiekło się, popękało (bo zapomniałam naciąć, zawsze coś ...) i zostało już z samego rana napoczęte w dużych dawkach. Mogę powiedzieć że tym razem przepis mój własny, bo trochę eksperymentowałam z braku czasu, ale chlebek pycha. Pszenny z dodatkiem szczypty żytniej mąki, pestek słonecznika i dyni.
Wiem wiem, niektórzy pukają się w czoło słysząc że zaczęłam piec własny chleb. Bo to taniej i wygodniej mieć go ze sklepu. Wygodniej? Na pewno tak. Taniej? Nie jestem pewna, zobaczę jak dostanę rachunek za prąd :-) Ale wiem co jem, woda, mąka i sól, to wszystko, żadnych ulepszaczy, żadnych konserwantów. A w dodatku, ja naprawdę lubię piec. Dotychczas tylko ciasta i ciasteczka. Teraz też chlebki i chlebusie.