piątek, 30 marca 2012

Świąt nie będzie!

Zapłaciłam dzisiaj pozostałą część za wczasy i jestem zupełnie spłukana. Więc już definitywnie postanowione - Świąt w tym roku nie będzie. Wielkanocnych znaczy. No bo w Wielką Sobotę syn ma trening kadry, na który musi iść bo nie był na ostatnim, a mój mąż w poniedziałek idzie do pracy. Ja mam wolne co prawda w piątek i poniedziałek też, ale w piątek jadę po teściową na lotnisko, bo przyjeżdża w celach "do pracy", znaczy będzie powtarzała i utrwalała matematykę z moim synem, który w maju zdaje tutejszą maturę, a skoro może mieć darmowe korepetycje to czemu nie. Nie żeby był tępy bo jest raczej odwrotnie, ale jak można dziecku własnemu pomóc to się pomaga, co nie? A babcia z chęcią też zobaczy wnuczki.
No więc Wielkanocy nie będzie. Ale jajka być muszą, znaczy pisanki, i jajka w majonezie, i żurek z białą kiełbaską, upiekę też domowy chlebek, sam się upiecze w maszynie. Sałatka jarzynowa, jak zwykle, musi być, choćby tylko na sobotę bo to przecież post, nikt nie będzie się miechem napychał. Post w Wielką Sobotę musi być. Zapomniałam wstawić rzeżuchę żeby do świąt urosła, ale chyba jeszcze zdąży jak posieję dzisiaj. No i najważniejsze, bo przecież kupiłam te specjalne foremki na baranka i króliczka, więc to też się upiecze. Łatwizna. No i sernik bo bez sernika nie ma świąt. I boczek i może galaretę z kurczaka. I jakieś wędliny, boczek musi być. I buraczki z chrzanem. I musztarda. No teściowa też na pewno coś przywiezie to też trzeba będzie zjeść. A na obiad mam kaczkę, zrobię z jabłkami, będzie pyszna.
I kto tu mówi że świąt nie będzie???

czwartek, 29 marca 2012

Znieczulenie

Wyczułam ostrą krawędź na zębie więc zadzwoniłam do dentysty żeby się umówić na jak najszybciej się da, bo chyba  mi się nadkruszył, albo ząb, albo plomba. Zawsze załatwiam zęby szybko, bo się boję żeby się nie pogorszyło, bo co  jak co, ale zęby to chcę mieć wszystkie swoje. No i wypadło na dzisiaj rano.
Ząb jak ząb, ukruszył się troszkę, ale plombę trzeba było wyjąć i albo zrobić koronkę, bezpłatnie, ale do tego trzeba by było jeszcze trochę tego zęba ukruszyć, albo dać białą plombę z formą, wersja prywatna więc droga. Zgadnijcie co wybrałam...
Oczywiście do wszystkiego tu dają znieczulenie, nawet się nie pytają, i ja jestem nawet za ale nie miałam już tak długo nic robione, że zapomniałam jak to jest. Ukłucie nie bolało, igła cieniuteńka, zadziałało bardzo szybko i jest teraz... dwie godziny po zabiegu a ja dalej wyglądam jak Sylwester Stalone, z połową twarzy nieruchomą i nieczułą, od górnej wargi aż po oko. Aż po oko to nie miałam nigdy, to znaczy oko czuję, ale pod okiem to już nie. Można mnie igłami kłuć, nic nie czuję! Ani podłubać sobie w nosie i sprawdzić czy nie pasą się tam przypadkiem jakieś kozy, bo połowa nosa sztywna. Ani się napić, ze szklanki to już niemożliwe w ogóle, ale mam taką specjalną butelkę ze sportową nakrętką więc jak ją sobie włożę prawie do gardła to trochę wody się napiję. Bo jak płycej to mi wycieknie bokiem. Bo usta zamykają mi się tylko w połowie, to znaczy wyglądają jakby były zamknięte całe, ale nad połową nie mam wcale panowania.
Ale przynajmniej ząb mam ładnie zrobiony!

wtorek, 27 marca 2012

Wędrówki ludów i wolne soboty.

Ha, ja już dawno zapomniałam kiedy moje dzieci były rozkosznymi smerfami, teraz to już dorosła panna i prawie siedemnastoletni  kawaler... Ale wciąż wspominam "wędrówki ludów" w nocy, kiedy trzeba było spać w czwórkę w jednym łóżku, na szczęście zafundowaliśmy sobie porządne, wielkie łóżko, w którym z powodzeniem mieściły się cztery osoby w tym dwoje dzieci. Bo wiecie jak dzieci śpią - najczęściej w poprzek.
Początkowo buntowaliśmy się, przecież dzieci mają swój pokój, swoje łóżeczka, więc niech sobie tam same śpią. O co to to nie, moi państwo. Zasypiały ładnie około godziny 21, pioseneczki pośpiewane, bajeczki poczytane, zawsze zasypiały przy bajkach. rodzice z nadzieją do łóżka, nagle bach, jedne drzwi, drugie drzwi, tup tup tup w śpiworku (dzieci spały w specjalnych śpiworkach żeby się nie rozkopywały, co nie przeszkadzało im w tym chodzić) i już jeden taki mały pakował się między mamę a tatę. Za dwie minuty - bach, jedne drzwi, drugie drzwi, tup tup tup i kolejna mała lądowała pośrodku wszystkiego. Więc jak napisałam, na początku buntowaliśmy się, odnosiliśmy do łóżeczek, one się darły, my próbowalismy je usypiać, one udawały że zasypiają, potem bach, tup tup, i wszystko w koło Macieju. A mąż rano do pracy, nie wyspany, zły że nie wyspany, ja zła że on zły i tak dalej. No to przestaliśmy się buntować bo lepiej się wyspać w czwórkę niż nie wyspać w ogóle. Z czasem wędrówki ludów ustały, bo dzieciaki zmęczone padały wieczorem na nos i nie miały czasu się budzić bo rano do przedszkola czy żłobka.
Pamiętam też nasz pierwszy "wolny" weekend. Córka miała jakieś 5 lat, a synek 3. Postanowiliśmy że chcemy się w końcu porządnie wyspać, bo codzienne wstawanie o godzinie siódmej przez kilka lat może się znudzić, prawda? Wymyśliliśmy więc dla dzieci lekcję samodzielności. Wieczorem zrobiliśmy kanapki do lodówki, herbatkę do termosa, talerzyki i kubeczki na stół. Ubranka przygotowaliśmy w takiej kolejności w jakiej dzieci miały je nakładać, czyli na górze majtki, skarpetki/rajtuzy, koszulka, bluza, spodnie/spódniczka na dole. I wyjaśniliśmy że mamusia z tatusiem mają sobotę i chcą troszkę dłużej poleżeć, więc dzieci jak obudzą się wcześniej, mają się same ubrać, przecież już potrafiły same się ubierać, duże były :-0 ,  zjeść śniadanko (oczywiście wszystko wytłumaczone i pokazane jak i gdzie), włączyć bajkę w telewizorze i oglądać lub się bawić cichutko. Nie wolno otwierać drzwi do sypialni, aż rodzice sami wyjdą.
Wiem wiem, co za rodzice, przecież mogło się stać coś strasznego, nigdy się nie przewidzi jakie rzeczy dzieciom do głowy przychodzą, mogły się utopić, podpalić czy zostać porażone prądem, pociąć nożem czy wypaść przez okno. Ha ha, my mieliśmy odpowiedzialne dzieci. A dzieci miały odpowiedzialnych rodziców. Którzy nie spali oczywiście bojąc się że może się stać jak powyżej, ale dali dzieciom spróbować tej samodzielności i wyszli z pokoju gdy wszystko już było załatwione jak należy, a dzieci cichutko rysowały przy stole zerkając co chwila na telewizor. Możecie sobie tylko wyobrazić ich dumne i szczęśliwe twarzyczki - zrobili  coś sami po raz pierwszy w życiu i rodzice byli z nich baaardzo zadowoleni! I to było ich największą nagrodą. A my od tej pory każdą sobotę mieliśmy już "wolną".