W każdym razie, weekend spędziłam samotnie szwędając się po domu. Zjadłam bułkę kupiona przez Chłopa. Nie smakowała mi. Zjadłam drugą bo nie miałam nic innego. Myślałam, że się porzygam. Albo to ta bułka sprawiła, albo ogólna mizeria mojego organizmu, ale powzięłam decyzję, że nie dam rady czekać z tym zakupem aż wrócimy do domu. Wlazłam na internet, kupiłam. W poniedziałek Chłop odebrał ze sklepu wracając z pracy. Moją nową maszynę do chleba :-)
Wybrałam taką, bo robi sourdough (zakwas chlebowy), piecze chleby na zakwasie i ma specjalną łopatkę do mieszania chlebów żytnich. I tak, podniecam się nią tylko troszkę mniej niż samochodem. Z maszyną wróciła mi jakby chęć życia. Stali czytelnicy być może pamiętają, że jestem wielką zwolenniczką własnoręcznie wypiekanych chlebów, szczególnie tych na zakwasie. Dotychczasowa maszyna do chleba służyła mi głównie do wyrabiania ciasta, po czym na ogół piekłam chleby czy bułki w piekarniku. Czasami na szybko sie upiekło w maszynie i też był bardzo dobry. Chłopu to raczej obojętnie jaki chleb wpiernicza, ale ja się od tych sklepowych zupełnie odzwyczaiłam, nawet te z polskiego sklepu to nie to samo, co pamiętam z dzieciństwa. To pewnie dlatego ta bułka sklepowa tak na mnie zadziałała.
Podczas zalania szlag mi trafił mikrofalówkę, piekarnik, kuchenkę elektryczną, okap i mały piekarnik halogenowy. Stara maszyna do chleba również zaniemogła po zalaniu. W całej mizerocie i depresji nie chciało mi się nawet myśleć o jej zastąpnieniu, ale jak już napisałam, ta wstrętna bułka pomogła mi w decyzji.
Jeszcze tego samego wieczoru wysłałam Chłopa do sklepu po mąkę i wstawiliśmy na próbę najbardziej podstawowy średni chlebek. Był już wieczór, a z doświadczenia wiem, że chleb trzeba wyciągać z maszyny zaraz po upieczeniu, bo potem to raczej zawilgotnieje i nie będzie taki fajny, więc ustawiłam program z opóźnieniem, żeby chlebek był gotowy raniutko, zaraz jak tylko wstaniemy.
Rano obudził mnie zapach chleba. Tadam!
Muszę przyznać, że jest to najlepiej wykonana maszyna, jaką kiedykolwiek miałam. Mieszadło zostało w foremce, a nie w chlebie, jak to się zazwyczaj zdarza. Tak wygląda forma po wyjęciu z niej chleba. Lekko tylko oprószona mąką, w zasadzie można wytrzeć ścierką i wystarczy.
A tak wyglądał chlebek z profilu :-)
I z półprofilu :-)
A tak po oberżnięciu kromeczki na spróbowanie.
Szczerze mówiąc, opinię mam świetną, ale uczucia mieszane. Pierwsze zaskoczenie, tak wielkie, że spowodowało niemal wbicie w krzesło i urwanie szczęki oraz zaprzeczyło całej mojej wieloletniej praktyce z maszynowym pieczeniam chleba oraz edukacji internetowej, było kiedy otworzyłam instrukcję obsługi, a potem strony z przepisami. Otóż w tej maszynie składniki umieszcza się w kolejności ODWROTNEJ!! Tymczasem wszędzie, dosłownie wszędzie, w instrukcjach obsługi moich dotyczchasowych maszyn oraz w przepisach internetowych, podstawową informacją, że najpierw umieszcza się składniki mokre (wodę, olej), potem suche (mąkę, sól, cukier itp), a na końcu drożdże. I to jest rzecz święta, bo inaczej nie wyjdzie.
A tutaj każą mi to wszystko wsypywać od końca! Czyli najpierw drożdże, potem mąkę, sól, cukier itp, a wodę na końcu, w dodatku olej każą zastąpić masłem, a mleka w proszku wcale nie ma w przepisach. No cóż, zrobiłam jak kazali. I tu drugie zaskoczenie. Chleb, ten podstawowy, okazał się niezwykle miękki i delikatny, wręcz puszysty, ale dość sprężysty. Inny niż piekłam dotychczas, choć pyszny. Może to zasługa masła. Następnym razem spróbuję na oleju.
Chłop pokupował mi już różne mąki. Dzisiaj spróbuje wstawić zakwas.
Taka mała rzecz, a jak cieszy!