poniedziałek, 28 października 2019

A wtedy było tak...

Zastanawiając się, o czym do Was napisać, wpadłam na pomysł przeglądu. Taki ośmioletni przegląd bloga, a dokładniej, ostatnich postów październikowych, tuz przez Nocą Zmarłych, Halloween, Wszystkich Świętych czy jak tam zwał.
No to jedziemy.

W czwartek 27 października 2011 roku chwaliłam się pękniętą żyłką w oku. Ona chyba była już w stanie zagojenia, ta żyłka, ale w perspektywie zdarzeń z tamtego czasu wydaje się być wciąż żywa i boląca. Pamiętam dokładnie, jak z czerwonym zapierniczałam pomiędzy Edynburgiem a Stirling, pomiędzy szpitalem a centrum sportowym. Przez cały weekend... Wyglądałam jak terminator, a eks małż jak zombie, więc mieliśmy gotowe charakteryzacje na nadchodzące Halloween. Ja z tego wyszłam, jemu już tak zostało :-)

W czwartek 25 października 2012 roku byłam niedobra. Nie kupiłam kotu odpowiedniego żarcia. Na szczęście się zrehabilitowałam, dając mu połowę puszki tuńczyka w oleju, drugą połowę zostawiając dla syna, bo chudy to niech też ma coś z życia.

W środę 30 października 2013 roku popełniłam post kulturacyjny (nie poprawiać), o Les Miserables, czyli Nędznikach. Jak zwykle, nie miałam zamiaru pisać recenzji, ale co to jest, ja się pytam, jak nie recenzja? Wychwalając Hugh Jackmana, i obśmiewując Ruseela Crowe, z zachwytem namawiałam do obejrzenia  tego musicalu, no ale ja chyba zachęcam do wszystkich filmów, o których piszę, co nie? Bo o tych beznadziejnych po prostu nie piszę - czasu szkoda i klawiatury.

W piątek 31 października 2014 post był prosty - śmialiśmy się z Halloween :-) No ale to był piątek, a przypomnę, że kiedyś w piątki były kawały. Na przykłąd takie - Mały duch i duży duch zaglądają nocą do okna domu. W oświetlonym pokoju rozbiera się ładna młoda dziewczyna. Duży duch mówi do małego: - Uciekaj szybko do domu! Tatuś sam będzie straszył tę panią!
Buhahahahahaha.

I uwaga uwaga - jaki straszny zbieg okoliczności - w 2015 roku 30 października też był piątek i znowu się halloweenowaliśmy. Na przykład tak: W jakich naczyniach wampiry przechowują posiłki?
W naczyniach krwionośnych

Za to 31 października 2016 roku był poniedziałek i wcale nie pisałam o duchach tylko o botoksie. Takim prawdziwym, nie tym koszmarze z produkcji Patryka Krzemienieckiego zwanego Vegą. I o pięćdziesiątych urodzinach i o czarnej owcy ożenionej z blond Rosjanką w srebrnej sukience, silikonem w cyckach i botoksem na czole, a może po prostu tylko młoda była. 

A 31 października 2017 roku odbiło autorce i pokazała się w cąłej krasie ze snapchata. Zielone oczęta, kokardka w czaszki, klaun pod oczami i na nosie, i ta najpiekniejsza fotografia z twarzą w kolorze zielonym, to tylko niektóre z wcieleń. Już planuję kolejny pokaz za kilka dni :-)  

W roku ubiegłym natomiast, w środę 31 października, zamieściłam post Bez tytułu. Przykro, że musze tu o nim wspomnieć, ale pamięć jest tym, co pozostaje. 

No i tak to. Trochę smutny, trochę wesoły ten mój post. Patrzę przez okno, niby dopiero czwarta ale jakos tak jakby mroczniej niż zwykle. Czy to dlatego, że zegarki przestawiliśmy wczoraj o godzinę, czy dlatego że chmury zakryły niebo? A było wcześniej tak pogodnie...



poniedziałek, 21 października 2019

Corpus Christi

Przepis na sernik z jabłkami zapodam w innym terminie, natomiast teraz muszę przenieść Was w zupełnie inne klimaty, kultularne raczej. Kurtularne. Kulturalne. Kurturalne. Niepotrzebne skreślić :-)
Byłam ci ja bowiem w kinie. Nie żeby to jakaś nowina była, bo w kinie jestem conajmniej raz w tygodniu, a odkąd wykupiłam kartę zniżkową, to nawet trzy razy, tak jak w ubiegłym tygodniu, kiedy obejrzeliśmy w środę "Gemini Man", w czwartek "The Day Shall Come", a w piątek - polski film pod całkiem łacińskim ale wymownym tytułem "Corpus Christi", czyli "Boże ciało".
Wiedziałam, o czym jest ten film, wiedziałam, że jest polskim kandydatem do Oskara, czytałam i oglądałam recenzje, przypuszczałam więc, że będzie dobry. Ale nie przypuszczałam, że Chłop mi się aż tak zachwyci. Wczoraj, podczas rozmowy z ojcem, opowiedział mu dokładnie fabułę filmu wraz z obszernym komentarzem, na koniec gorąco rekomendując i wyrażając nadzieję, że pokażą go gdzieś na Netfliksie albo na Amazon Prime, tak jak "Zimna wojnę" w zeszłym roku, bo z chęcią obejrzałby jeszcze raz.
U mnie recenzji, jak zwykle, nie będzie. U mnie będzie plakat na zachętę:


i zwiastun, jakby jeszcze ktoś nie widział:



A co Wam moge opowiedzieć o filmie "Boże Ciało"? W zasadzie nie powinnam powiedzieć nic. Albo powiedzieć - idźcie i sami zobaczcie. Albo poczekajcie na emisję w telewizji. 
Ale Wam coś powiem. "Boże Ciało" wzbudził we mnie wiele emocji. Chciałoby się powiedzieć sprzecznych, ale nie, nie czułam żadnych sprzecznych emocji. One stały ze sobą w całkiem równym szeregu i składały się jak doskonale dopasowane puzzle. Miłość - Ból - Strata - Rozgoryczenie - Bunt -  Cierpienie - Frustracja - Żąrliwość - Niesprawiedliwość. I to uczucie, kiedy podnosisz brew w niedowierzaniu, a ona zamiast opaść, pozwala drugiej brwi zrobić to samo. 
Chciałabym powiedzieć, że jest to film trudny, że nie jest dla każdego. Ale nie, nie powiem, bo ten film jest absolutnie dla każdego. No może poza dziećmi, bo jest dozwolony od lat 15-tu. 
To nie jest film o kościele, to nie jest film o religii.  To jest film o emocjach, o przezwyciężaniu kryzysów, to jest film, który naprawdę skłania do refleksji. Jest bardzo uniwersalny, bardzo prawdziwy, dla mnie jest najlepszym polskim filmem, który widziałam w ostatnich latach. Lepszym od "Zimnej wojny". Bardzo, ale to bardzo polecam. 

P.S. To był jedenasty post pod rząd. Policzyłam. Czyli czalendż wykonany. Postaram się kontynuować trend, może nie codziennie :-)

Zabawy z sernikiem

Ze dwa dni zastanawialiśmy się wspólnie nad dekoracją sernika - przypominam, że ciasto Chłopa idzie jutro na konkurs Bake Off w jego pracy. Więc rozważaliśmy różne metody dekoracji, polewę, glazurę, czekoladę, no wszystko czym można tylko nasmarować sernik z góry. Powiem szczerze, że ciężka to decyzja, bo musiałam ją podjąć sama (bo Chłop z tych nie mających pojęcia) ale zrobić tak, jakby to on zdecydował. Po długich dywagacjach i poszukiwaniach weny w Guglach, padło na glazurę karmelową z motywem jesienno-halloweenowym. Po pierwsze dlatego, że oboje chcieliśmy spróbowac techniki "feathering" na glazurze, a po drugie dlatego, że w Aldi wczoraj wyprzedawali wyciskarki do dekoracji za funta czerdzieści dziewięć, to sobie kupiliśmy i trzeba było się pobawić.
Narobiłam więc z samego rana masy cukrowej w kolorze brązowym, w ogóle nie miałam pojęcia jak się za taką masę zabrać i nie byłam w stanie powiedzieć, czy robię dobrze czy nie, konsystencja mi się nie za bardzo podobała, ale moje guru masowo-cukrowe (siostra) było niedostępne i musiałam sobie radzić sama. Z tej masy razem z Chłopem powyciskaliśmy nowymi foremkami brązowe listki, żeby było jesiennie. Listki sobie ładnie leżą poukładane, a Chłop tymczasem smaruje sernik glazurą karmelową, którą wcześniej sam pod moim ścisłym nadzorem wykonał. Od tego nadzoru obsmażyłam sobie wskazującego palca lewej na szczęście ręki, jako że zapomniałam, że karmel w garnku gorący jest. Bardzo.


Zanim Chłop przystąpił do dekoracji właściwej sernika, musiał poćwiczyć na sucho, wylewając trochę karmelu na talerz i praktykując przy pomocy zakupionego dzień wcześniej lukrowego pisaka, utworzył wymyślony wcześniej wzór. 


Po kilkudziesięciu minutach debatowania nad sernikiem, w końcu można się było zabrać do właściwej roboty.


Trochę to trwało, ale w końcu powstała wymarzona pajęczyna, po czym poobkładaliśmy sernik maso-cukrowymi brązowymi listkami i Chłop pracę ostatecznie zatwierdził. 


Prezentuję Wam, Drodzy Państwo, Autumnal Apple and Caramel Baked Cheesecake, czyli Jesienny Jabłkowo-Karmelowy Sernik. Dla wątpiących, ciasto jest ładne proste a nie jak na zdjęciu pod spodem, gdzie wydaje się zalegać na boku jak jaka Piza. 


Tak, wiem, miał być pajonk ale mi nie wyszedł. Bo masa cukrowa była do dupy :-)


P.S. Zagapiłam się i nie zdążyłam, jest dziesięć minut po północy. Ale się liczy jak niedziela, co nie? Poniedziałek będrzie jak wstanę :-)