Zainspirowana prywatną dyskusją na pewnym prywatnym blogu, napiszę dziś o priorytetach życiowych. I jak się one czasami zmieniają, zgodnie z zasadą że punkt widzenia zależy od punktu dupy siedzenia.
Od urodzenia byłam bardzo grzecznym dzieckiem. No może nie zaraz po, bo wtedy to się strasznie darłam, jak to rodzice moi twierdzą, ale ja tam wiem swoje. Młodzi byli i się zająć dzieckiem nie potrafili, dlatego zwalają na dziecko. Ja tam na swoje dzieci nie zwalam, że płakały po nocach, bo chciały spać z mamą na przykład. Jedyne czego naprawdę żałuję, to to, że będąc, a jakże! grzeczną dziewczynką, słuchałam durnych rad i teorii wychowawczych niektórych osób, zamiast zdać się na własny instynkt i robić od początku tak jak chcę. No ale zanim sama wyprodukowałam potomstwo, to celem życiowym było dla mnie właśnie być grzeczną i posłuszną i spełniać życzenia wszystkich tak, żeby byli ze mnie zadowoleni. Byłam dzieckiem tak zwanym genialnym, niestety ze zmarnowanym talentem, bo dla rodziców najważniejsze było żebym miała co jeść i gdzie spać, czytałam sobie sama, uczyłam się sama, sama sobie grałam na instrumentach, no to przecież wystarczy, po co szkoła muzyczna na przykład. Ech...
W szkole średniej zaczęło się przewartościowywanie priorytetów. Zaczęłam się uczyć żeby iść na studia, wyprowadzić się z domu, żeby być kimś, mieć lepiej, a nie po to żeby mama mogła się pochwalić jakie to mądre ma dziecko. Ale - zaczęły buzować hormony. A że wszystkie koleżanki miały już chłopaków, a ja nie, to priorytetem podrzędnym zaczęło być onego posiadanie. Zbyt wielu priorytetów jednak mieć nie można, więc odbyło się to kosztem kariery sportowej, ale wtedy zaczęłam mieć sport w odwłoku. A raczej - przebranżowiłam się i z hokeja na trawie zaczęłam zajmować się bieganiem, co sprawiało mi wiele przyjemności, aż do czasu kiedy zachorowałam po jednych takich zawodach i chyba to już wtedy nabawiłam się lekkiej astmy. Tak, nauka i sport były całym moim życiem, dopóki nie pojawił się podrzędny priorytet, który zaowocował całkiem toksyczną relacją, na szczęście zakończoną w porę choć i tak za późno, bo byłam już na studiach.
Och, wtedy to mi się dopiero priorytety poprzestawiały... Skończenie studiów ciągle się gdzieś tam przewijało w temacie, ale głównym celem była zabawa, zabawa, beztroska i zabawa. Na szczęście opamiętałam się gdzieś w połowie drugiego roku i zakochałam w człowieku, który okazał się później zostać moim mężem i ojcem moich dzieci. I wtedy priorytetem (oprócz skończenia studiów oczywiście) okazała się rodzina. I mąż. Tak, w tej kolejności. Rodzina, mąż, a na końcu ja.
Źle, źle, źle. Myślę, że skrzywdziłam swoje dzieci podporządkowując życie całkowicie rodzinie, starając się zadowolić wszystkich dokoła, odsuwając swoje przyjemności na szary koniec, który i tak się nieskończenie odsuwał. Pominę tu pewne aspekty związku, który nie był do końca udany, z tego samego zapewnie powodu. Po latach, kiedy moje życie obróciło się o 180 stopni i całkowicie runęło w gruzach, w końcu odnalazłam siebie i postawiłam swoją osobe na najwyższym stopniu życiowego rozwoju. Potem są moje dzieci i koty. Chłop jest kolejny, ale nie na końcu. Na końcu jest bycie grzeczną dziewczynką...
Rozpisałam się, a nie o to mi chodziło. Chodziło mi o najważniejszy życiowy priorytet zwany JA. Każdy z nas jest inny, każdemu zależy na czymś innym w życiu, wiele z nas do czegoś dąży, część z nas nie dąży do niczego bo jest im dobrze tu i teraz. I prawidłowo, świat jest przez to urozmaicony i ciekawy, każdy ma swoje własne JA.
Moje JA nie znosi krytyki własnego wyglądu. Moje JA nie rozumie po co kobiety powiększają sobie cycki, zmniejszają brzuchy i zmieniają kształt twarzy, a wszystko to chirurgicznie, kalecząc własne ciała. Moje JA rozumie, że przypadki są różne, krzywy w eskę nos czy piersi zerówki to jest rzeczywiście coś co może przeszkadzać i powodowac kompleksy, ale poprawianiu urody skalpelem ogólnie tylko dlatego że można, moje JA się całkowicie sprzeciwia. Tak samo jak sprzeciwia się nastrzykiwaniu botoksem, kwasami czy huk-wie-czym jeszcze. Moje JA sprzeciwia się tworzeniu kolejnych i kolejnych klonów z maską na twarzy, ponoć idealnym (dla kogo???) biustem i ustami glonojada. Tak samo jak doczepianym włosom. Moje JA pyta: Po co to sobie robicie?
Stoję codziennie przed lustrem. Robię miny. Uśmiecham się do siebie, naciągam skóre, rzeczywiście, przez chwilę wyglądam jak dwadzieścia lat temu, szkoda że ten czas już nie wróci. W szafce stoi cały szereg kosmetyków, w tym krem na noc za ponad sto funtów, który kupiłam za pół ceny. Chłop pyta, po co mi taki drogi krem, przecież i tak jestem piękna. Odpowiadam, że piękna to sobie moge być, ale lepiej się czuję z drogim kremem na twarzy. Tak samo jak lepiej się czuję wywoskowana gdzie się da, w pomalowanych rzęsach i w nowym biustonoszu :-) A już najlepiej to bym się czuła wyglądając jak szkielet, ale mam co mam, żyć z tym jakoś muszę.
Może jestem hipokrytką. Mam tatuaż na brwiach. Używam drogich kosmetyków. Wiele bym dała, żeby włosy mi przestały wypadać. Robię z tym wszystkim co mogę. Mogłabym więcej, mogłabym zacząć katować się na siłowni, przestać jeść ulubione potrawy, mogłabym zafundować sobie liposukcję czy jak to się tam nazywa. Ale po co?? Czy przez to stanę się lepszym człowiekiem?
Stoję przed lustrem, uśmiecham się. Dostrzegam coraz więcej zmarszczek, coraz więcej siwych włosów, coraz mniej naprężoną skóre. I coraz mniej czasu żeby cieszyć się życiem. A ja chcę cieszyć sie życiem i wiem że tylko wtedy będę mogła się tym życiem cieszyć na starość, kiedy pozwoli mi na to moje własne ciało. Bo co mi z pieniędzy, co mi z gładkiej twarzy, glonojadowych ust czy sterczących nienaturalnie sztucznych piersi, kiedy nie będę mogła wejść po schodach na pierwsze piętro, kiedy nie będę w stanie podnieść się samodzielnie z łóżka, czy samodzielnie napić się herbaty?
Pamiętam, że kiedyś, bardzo bardzo dawno temu, mama chcąc przerobić mnie na swoją modłę, powtarzała co chwilę:
- Spódniczkę byś jakąś krótką nałożyła, szpileczki jakieś, żeby wyglądać jak kobieta, a nie w spodniach i adidasach jak ten chłop.
Na co ja niezmiennie odpowiadałam:
- Dupy nie zamierzam nikomu pokazywać a w starość chcę wejść na własnych, zdrowych stopach.
I tak właśnie jest. Osobisty i najważniejszy priorytet mojego własnego JA to wkroczyć w starość o własnych siłach, na zdrowych stopach. A gęba to niech sobie będzie taka jak chce.