Poszłam wczoraj do lekarki, bo się umówiłam jak kazali, chociaż wiedziałam, że usg nie wykazało żadnych niepokojących zmian, ani żadnych zmian w ogóle, wszystko ładne i zdrowa jestem jak ten przysłowiowy koń.
Usiadłam na krześle, pani przekazała mi informacje jak powyżej, po czym patrzy na mnie i pyta: "No i co o tym wszystkim sądzisz?". No co ja sądzę. Mówię, że nie wiem. Że cieszę się, że jestem zdrowa, ale coś mi na pewno dolegąło i to porządnie, na szczęście już nie dolega. I że na razie to ja chcę się doprowadzić do porządku, bo mam już dość. Ale - mówię - coś mi nie daje spokoju. Bo byłam skierowana do gastroenterologa, po cholernie długim oczekiwaniu wreszcie mnie przyjęto w zeszłym roku, poszłam, zrobiłam wszystkie badania i słuch o nich zaginął. Napisałam do lekarza, ale bez rezultatu. No ale daję sobie sprawę - mówię - że jakby coś było nie tak toby się ze mną skontaktowali, niemniej jednak nieładnie że nic nie wiem, bo chyba powinnam.
"Czekaj - mówi pani - bo coś mi tu świta" i szuka coś po komputerze. I znalazła. Bo oni tu wszystko mają przecież zapisane w systemie. Otóż list do mnie był, ale wysłali go na mój stary adres, pod kórym nie mieszkam już od półtora roku.
No cóż, nie będę teraz roztrząsać dlaczego mi go tam wysłali w listopadzie 2017, a nie tam gdzie mieszkam, ważne że coś jest i jednak odpowiedź była.
"Szanowna Pani Taka i Taka, w związku z Pani wizytą tu i tu miło mi potwierdzić, że z Pani flakami nic jednak nie jest, nie ma pani żadnych alergii pokarmowych ani nic, więc wszystko fajnie, poza tym, że mogę potwierdzić że masz Pani jelito wrażliwe i zalecam udanie się do dietetyka w celu pogadania se o tym co jesz nie tak, a najlepiej jakbyś już zaczęła se stosować ten FODMAP".
W tym mniej więcej sensie. Więc - jednak jestem zdrowa jak koń, huraaaa!
Minę miałam chyba trochę tępą, bo pani się zapytała, czy chcę spróbować tego dietetyka. A ja na to, że chyba tak, ale co to ten FODMAP? Wyszukała mi pani w internetach, linka zapisała, opowiedziała mniej więcej na czym to polega i czy chcę spróbować. No ba!
Co to jest dieta FODMAP, a raczej po angielsku low FODMAP diet?
FODMAP to skrót, którego nazwę tworzą pierwsze litery poszczególnych elementów:
- Fermentujące
- Oligosacharydy
- Disacharydy
- Monosacharydy
- And (i)
- Poliole
Naukowcy australijscy odkryli, że pewne rodzaje węglowodanów są odpowiedzialne za pojawienie się objawów IBS (Irritated Bowel Syndrome), czyli Zespołu Jelita Drażliwego po polsku.
Produkty FODMAP, mające wybitne skłonności do fermentowania, bardzo słabo się absorbują w jelicie cienkim osoby cierpiącej na IBS, trafiają więc do jelita grubego, wiążąc wodę i wchodząc w żywiołową reakcję z bakteriami jelitowymi. Choć jelita wyglądają na zdrowe, to jednak chorzy odczuwają ostry ból powodowany zwiększoną ilością płynów podrażniających komórki nerwowe. Niestrawiony FODMAP bawi się entuzjastycznie z bakteriami jelitowymi, wywołując gazy i wzdęcia, które naciskają na wyściółkę jelita i powodują ostry ból.
Choroba jest ciężka do zdiagnozowania i przebiega różnie u różnych osób, tak samo jak różnie chorzy reagują na FODMAP. Jedni na przykład tolerują laktozę, inni nie. Z tego względu bardzo ważne jest ustalenie, które grupy produków szkodzą konkretnej osobie, a najprostszym i najbardziej efektywnym sposobem jest dieta eliminacyjna.
Dieta składa się z dwóch faz:
1. Eliminacja trwająca 4-6 tygodni, polegająca na wyeliminowaniu wszystkich FODMAP z jadłospisu
2. Etap ponownego powolnego wprowadzania wyeliminowanych pokarmów. Niestety, nie wszystkie pokarmy udaje się przywrócić, to zależy od wrażliwości konkretnej osoby.
Lista produktów dozwolonych i niedozwolonych jest długa i nie będę jej tutaj przytaczać, można sobie znaleźć w internecie.
Porozmawiałyśmy sobie jeszcze chwilę z panią doktor, wydrukowała mi list od gatrologa, wysłała moje skierowanie do dietetyka, umówiłam się na badanie krwi na tarczycę w listopadzie i poszłam.
Czego ja pani nie powiedziałam, to tego, że ja dokładnie taką dietę eliminacyjną przeprowadziłam już kilka lat temu, nie zdając sobie sprawy z istnienia jakiegoś FODMAP. Doskonale wiem, co mi szkodzi. Miałam tylko nadzieję, że powoli będę mogła zacząć jeść wszystkie owoce i warzywa i może nawet pumpernikiel. Przynajmniej teraz wiem, dlaczego mam niedobory witamin. Nie wchłaniam.
Wizyta u dietetyka się przyda, choćby ze względu, że nigdy nie byłam :-)
czwartek, 13 września 2018
czwartek, 6 września 2018
No i znów jedziemy
Już tydzień po powrocie z Malediwów zastanawialiśmy się, gdzie teraz. Trochę ciężko było z wyborem, bo wydaje się, że TAMTYCH wakacji to nic nie przebije, no ale to był miesiąc miodowy. Chłop wymyślił Karaiby, ale ja uparłam się, że w tym roku to ja chcę zachować wspomnienie naszej cudownej wyspy i raczej jakieś małe wakacje bym wolała. Szukałam, szukałam i wyszukałam. Ponaradzaliśmy się, podyskutowaliśmy i ustaliliśmy, że w październiku jedziemy na wycieczkę statkiem. Znowu cruise. Tym razem jednak egzotycznie bardzo - w poszukiwaniu Zorzy Polarnej, do Norwegii.
Cena była dość wysoka, ale spadła, potem znowu wzrosła i tak trzymała się przez kilka tygodni. Ja byłam twarda. Kazałam czekać. Dzień za dniem upływał, w końcu minęło te przysłowiowe sześć tygodni, kiedy to niby ceny spadają, a ta cholera jednak nie spadła. W poniedziałek Chłop już się zaczął denerwować, już będzie bukować, ale mówię: czekaj. Wczoraj wchodzę na stronę (zawsze zamawiamy przez internet), cena taka sama. Ale coś mnie tknęło, nacisnęłam "Wybierz", zaniosło mnie na stronę, gdzie się wybiera kabiny. Tylko najtańsze były do wyboru, czyli i tak takie jak byśmy zamawiali, reszta wyprzedana. Nacisnęłam "Dalej", do strony z potwierdzeniem wyboru, dodatkowymi opcjami itede. Przeczytałam, idę "Dalej", to już ostatnia strona przed płaceniem. Patrzę, a tam na górze taki pasek z informacją: "Pragniemy Cię powiadomić, że cena właśnie została dla Ciebie obniżona i wynosi..." tyle co było kiedy bylo najtaniej. Oho. Piszę sms'a do Chłopa, że trzeba zamawiać. On mi odpisuje, ze patrzy właśnie na stronę, a cena taka jak była. No to dzwonię i tłumaczę co i jak. Dla pewności, robię to samo na komórce i to samo mi wyskakuje, super cena. Umawiamy się, że zamówimy wieczorem.
Wieczorem usiedliśmy przed komputerem, przeszliśmy jeszcze raz całą procedurę, cena na pasku wyskoczyła super, potwierdziliśmy, zapłaciliśmy. No i git.
Dzisiaj rano wchodzę na stronę, szukam z ciekawości, czy cena się znowu nie zmieniła, nie wiem po co, chyba żeby sobie w gębę pluć jak jeszcze bardziej spadnie. Patrzę, a tu: "Niestety, wyszukiwanie nie przyniosło rezultatu". No jak kurde nie przyniosło jak wpisuję to samo co zawsze, zresztą zapamiętane mam to jak ma się nie znaleźć. Wpisuję jeszcze raz, wymazuję historię przeglądanie i cookies, nic. Nie ma. Loguję się na stronę klienta, żeby sprawdzić rezerwację, wszystko OK. Potwierdzone. Okazuje się, że wakacje właśnie zostały wyprzedane! Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. Wydawało się, że cruise do Norwegii, w październiku, gdzie na północy może być nawet i zero stopni i śnieg, jest jednak popularny jak mało co. Miałam nosa, prawdopodobnie jakbyśmy czekali jeszcze to byśmy już nie zamówili. Może gdzieś jeszcze jakieś firmy pośredniczące mają to w ofercie, ale nie sprawdzałam. Ciesze się, że zamówiliśmy i że jedziemy.
Jedyny minus to to, że wypływamy z Southampton, a to jest w cholerę daleko, jakieś dziesięć godzin samochodem. Samolotem się nie opłaca z powodu bagażu, ale w sumie to i tak podróż by wyniosła jakieś pięć godzin więc jedziemy samochodem. Jeszcze nie planowaliśmy podróży, może zrobimy to na raz, może się zatrzymamy u Dziadka na noc, bo mieszka dokładnie w połowie trasy, zobaczymy. Na razie przeglądam lokalne atrakcje, bo jak zwykle, chcę z tych wakacji wydobyc jak najwięcej. Trasa jest imponująca, bo wzdłuż fiordów, a przystanki będziemy mieli w Bergen, Flam, Hellesyt (tylko na chwilę, bo jedna z całodniowych wycieczek wyrusza stamtąd do Geiranger, gdzie statek będzie stał cały dzień), Molde, Tromso, Honnigsvag, Harstad, Leknes Lofoten i Stavanger. Jakby kto miał jakieś sugestie co do zwiedzania to chętnie posłucham, bo mi te egzotyczne nazwy nic nie mówią. Wiem co to Bergen i Stavanger, to wszystko :-)
Statek będzie największy z brytyjskiej floty, na takim jeszcze nie byłam. Ma 11 pokładów, 7 restauracji, 7 barów, pięcio-piętrowe atrium, basen zewnętrzny, który jak przypuszczam będzie wyłączony z obiegu, basen wewnętrzny (kryty), pole do mini-golfa, ścianę wspinaczkową i kino. To wszystko oprócz tego co normalnie, czyli kasyna, sali do występów rozrywkowych, dyskoteki, spa, sali do ćwiczeń, sali do gier, biblioteki, sklepów i różnych takich.
Chłop traktuje to jako relaksacyjne wakacje na statku, biedny, nie wie co ja dla niego szykuję, he he he...
Cena była dość wysoka, ale spadła, potem znowu wzrosła i tak trzymała się przez kilka tygodni. Ja byłam twarda. Kazałam czekać. Dzień za dniem upływał, w końcu minęło te przysłowiowe sześć tygodni, kiedy to niby ceny spadają, a ta cholera jednak nie spadła. W poniedziałek Chłop już się zaczął denerwować, już będzie bukować, ale mówię: czekaj. Wczoraj wchodzę na stronę (zawsze zamawiamy przez internet), cena taka sama. Ale coś mnie tknęło, nacisnęłam "Wybierz", zaniosło mnie na stronę, gdzie się wybiera kabiny. Tylko najtańsze były do wyboru, czyli i tak takie jak byśmy zamawiali, reszta wyprzedana. Nacisnęłam "Dalej", do strony z potwierdzeniem wyboru, dodatkowymi opcjami itede. Przeczytałam, idę "Dalej", to już ostatnia strona przed płaceniem. Patrzę, a tam na górze taki pasek z informacją: "Pragniemy Cię powiadomić, że cena właśnie została dla Ciebie obniżona i wynosi..." tyle co było kiedy bylo najtaniej. Oho. Piszę sms'a do Chłopa, że trzeba zamawiać. On mi odpisuje, ze patrzy właśnie na stronę, a cena taka jak była. No to dzwonię i tłumaczę co i jak. Dla pewności, robię to samo na komórce i to samo mi wyskakuje, super cena. Umawiamy się, że zamówimy wieczorem.
Wieczorem usiedliśmy przed komputerem, przeszliśmy jeszcze raz całą procedurę, cena na pasku wyskoczyła super, potwierdziliśmy, zapłaciliśmy. No i git.
Dzisiaj rano wchodzę na stronę, szukam z ciekawości, czy cena się znowu nie zmieniła, nie wiem po co, chyba żeby sobie w gębę pluć jak jeszcze bardziej spadnie. Patrzę, a tu: "Niestety, wyszukiwanie nie przyniosło rezultatu". No jak kurde nie przyniosło jak wpisuję to samo co zawsze, zresztą zapamiętane mam to jak ma się nie znaleźć. Wpisuję jeszcze raz, wymazuję historię przeglądanie i cookies, nic. Nie ma. Loguję się na stronę klienta, żeby sprawdzić rezerwację, wszystko OK. Potwierdzone. Okazuje się, że wakacje właśnie zostały wyprzedane! Coś takiego jeszcze mi się nie zdarzyło. Wydawało się, że cruise do Norwegii, w październiku, gdzie na północy może być nawet i zero stopni i śnieg, jest jednak popularny jak mało co. Miałam nosa, prawdopodobnie jakbyśmy czekali jeszcze to byśmy już nie zamówili. Może gdzieś jeszcze jakieś firmy pośredniczące mają to w ofercie, ale nie sprawdzałam. Ciesze się, że zamówiliśmy i że jedziemy.
Jedyny minus to to, że wypływamy z Southampton, a to jest w cholerę daleko, jakieś dziesięć godzin samochodem. Samolotem się nie opłaca z powodu bagażu, ale w sumie to i tak podróż by wyniosła jakieś pięć godzin więc jedziemy samochodem. Jeszcze nie planowaliśmy podróży, może zrobimy to na raz, może się zatrzymamy u Dziadka na noc, bo mieszka dokładnie w połowie trasy, zobaczymy. Na razie przeglądam lokalne atrakcje, bo jak zwykle, chcę z tych wakacji wydobyc jak najwięcej. Trasa jest imponująca, bo wzdłuż fiordów, a przystanki będziemy mieli w Bergen, Flam, Hellesyt (tylko na chwilę, bo jedna z całodniowych wycieczek wyrusza stamtąd do Geiranger, gdzie statek będzie stał cały dzień), Molde, Tromso, Honnigsvag, Harstad, Leknes Lofoten i Stavanger. Jakby kto miał jakieś sugestie co do zwiedzania to chętnie posłucham, bo mi te egzotyczne nazwy nic nie mówią. Wiem co to Bergen i Stavanger, to wszystko :-)
Statek będzie największy z brytyjskiej floty, na takim jeszcze nie byłam. Ma 11 pokładów, 7 restauracji, 7 barów, pięcio-piętrowe atrium, basen zewnętrzny, który jak przypuszczam będzie wyłączony z obiegu, basen wewnętrzny (kryty), pole do mini-golfa, ścianę wspinaczkową i kino. To wszystko oprócz tego co normalnie, czyli kasyna, sali do występów rozrywkowych, dyskoteki, spa, sali do ćwiczeń, sali do gier, biblioteki, sklepów i różnych takich.
Chłop traktuje to jako relaksacyjne wakacje na statku, biedny, nie wie co ja dla niego szykuję, he he he...
poniedziałek, 3 września 2018
Program naprawczy
Po rozmowie z lekarką humor mi się poprawił. Następnego dnia czekała już na mnie w aptece dodatkowa dawka tableteczek (sa naprawde malutkie). Tak że od dnia następnego wdrożyłam program samo-naprawczy, bo każdego dnia coraz gorzej tylko ze mną było. Ociężałość i ospałość sięgnęły zenitu w sobotę, większość dnia spędziłam na sofie, w międzyczasie upiekłam chleb i jabłecznik oraz ugototwałam polędwiczki w sosie pieczarkowym, które to Chłop ocenił na 12 (w skali 1-10) Faktycznie, pyszne były. W międzyczasie zdarzył mi się przypadek bardzo dokuczliwego ataku astmy, po którym życie ze mnie uszło podwójnie, ta substancja z inhalatora powoduje u mnie objawy uboczne, ale tylko chwilowe. Więc jak już wróciłam do żywych to zaczęłam się ponownie doszkalać z niedoczynności tarczycy u kobiet w moim wieku. Znalazłam kilka dodatkowych ciekawych informacji oraz sugestii dotyczących przyjmowania suplementów poprawiających jakość życia. Przetrawiłam te wszystkie informacje i postanowiłam.
Następnego dnia zakupiłam sobie zestaw witamin dla kobiet bez zawartości soi (bo soja jest niewskazana w niedoczynności tarczycy) i tabletki z Black Cohosh, czyli po polsku pluskwica groniasta. I tak od wczoraj się suplementuję. I dodatkowo codziennie wieczorem pijemy razem z Chłopem herbatkę ze skrzypu. On lubi takie eksperymantalne napoje, a jak jeszcze mu powiedziałam, że to dobre na włosy, to od razu zaczął sobie robić po dwie dziennie, aż mu zabroniłam, bo dla mnie zabraknie :-) Tak naprawdę, to jest napisane na opakowaniu, że nie zaleca się więcej niż jednej dziennie, więc niech się Chłop lepiej trzyma dawki. Ostatnim punktem naprawczym będzie ścięcie włosów, ale na to poczekam aż mi skończą wypadać. Jeśli jeszcze będzie co ścinać...
Następnego dnia zakupiłam sobie zestaw witamin dla kobiet bez zawartości soi (bo soja jest niewskazana w niedoczynności tarczycy) i tabletki z Black Cohosh, czyli po polsku pluskwica groniasta. I tak od wczoraj się suplementuję. I dodatkowo codziennie wieczorem pijemy razem z Chłopem herbatkę ze skrzypu. On lubi takie eksperymantalne napoje, a jak jeszcze mu powiedziałam, że to dobre na włosy, to od razu zaczął sobie robić po dwie dziennie, aż mu zabroniłam, bo dla mnie zabraknie :-) Tak naprawdę, to jest napisane na opakowaniu, że nie zaleca się więcej niż jednej dziennie, więc niech się Chłop lepiej trzyma dawki. Ostatnim punktem naprawczym będzie ścięcie włosów, ale na to poczekam aż mi skończą wypadać. Jeśli jeszcze będzie co ścinać...
Subskrybuj:
Posty (Atom)