czwartek, 25 stycznia 2018

Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.

Są zdarzenia, o których się chce śpiewać i pisać wiersze, są takie, które chce się zapomnieć i nigdy do nich nie wracać, są takie, za które się wstydzimy i lepiej żeby o  nich nikt nie wiedział, a są też takie, które chce się obwieścić i wykrzyczeć radośnie całemu światu.
Jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B.
Jeszcze przed Świętami ustaliliśmy mniej więcej co i jak, nakreśliliśmy ogólny plan, stworzyliśmy ramy, w które trzeba dopasować poszczególne elementy, żeby z tych różnych puzzli powstała jedna wielka całość. Jeszcze przed Nowym Rokiem postawiliśmy pierwszą cegiełkę, do której misternie i powoli dobudowujemy kolejne. No dobra, nie tak misternie i nie tak powoli, bo by mnie chyba zeżarło od środka, ja nie lubię brać wszystkiego na przeczekanie, a Chłop mój ma zupełnie takie samo podejście do spraw, jak się już coś ustali to trzeba zrobić natychmiast. No w każdym razie, kiedy tylko będzie to możliwe. Mam już taką naturę, że jak coś trzeba załatwić to załatwiam od razu, jak się nie da to trudno, poczekam, ale przynajmniej wiem że w tym właśnie momencie się nie dało. Lubię mieć wszystko zaplanowane i pozapinane na przedostatni guzik, z dużym zapasem rezerwy jakby co, bo elastyczna jestem i biorę poprawki na różne zdarzenia losowe, ale ta moja elastyczność ma swoje granice, więc dotąd szukam aż znajdę dokładnie to co mi pasuje. Nie ma tak, że idę do sklepu kupić sukienkę, znajduję piękną i taką o jakiej marzyłam, ale jest za duża a mniejszych nie mają, więc kupuję tę z zamiarem zmniejszenia. O nie. Będę jej szukać wszędzie, aż dostanę, może nie dokładnie identyczną, ale taką co pasuje. I tak jest ze wszystkim.
Tak więc, Moili Moi, żeby Was dłużej w niepewności nie trzymać, uchylę rąbka tajemnicy i zdradzę kawałek planu.
1. Sukienka. Nie wiem jeszcze jakiego koloru, a w ogóle nie wiem jaka sukienka, bo mam dwie faworytki, równie piękne. Może zaszaleć i kupić dwie?
2. Buty. Również mam wybrane, ale się zastanawiam czy nie wystarczą mi moje? Mam ich tyle... Ale w sumie, butów nigdy nie za wiele, prawda?
3. Wakacje. Już wybrane, już wykupione, to się nie ma co zastanawiać. No chyba że nad wyborem kremu do opalania. Bo jest tego na rynku, oj jest.
4. Maj. To będzie miesiąc, kiedy wszystko będzie się działo. Nie będzie mnie wtedy za bardzo w internetach, ale chyba zrozumiecie.
5. Urodziny. Nie moje. Chłopa. Poza tym wszystkim jeszcze to. A właściwie to był chyba klucz do decyzji. Będzie miał najpiękniejszy prezent, o jakim mógłby sobie pomarzyć. Czyli mua. Ha ha :-)

No bo jak się powiedziało A to trzeba powiedzieć B. Proste, co nie?




piątek, 19 stycznia 2018

Humor na weekend

Chłop ma jakieś tam szkolenie w pracy. Nawet nie wiedziałam, bo się nie chwalił. No ale sie dowiedziałam, bo prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa :-)
Wczoraj więc, w łóżku już, opowiada. Że w dniu dzisiejszym było o zarządzaniu czasem. 
"I wiesz" - mówi - "okazuje się, że kiedy idziemy spać, przez pierwsze cztery godziny odnawia się organizm. Tyle jest mu potrzebne do regeneracji. A następne cztery potrzebujemy na reset mózgu". " "I Ty mnie właśnie codziennie tego resetu pozbawiasz!" - odparłam zanim zechciał dodać coś jeszcze.
"Jak to? Ja Cię czegoś pozbawiam?"
"A kiedy to niby ja ostatnio miałam osiem godzin snu?"
Kurtyna.

Dzisiaj rano, jak zwykle, czekam na swoje codzienne cappuccino w pracowej kafejce. A Kasia (tak, pracująca w tej kafejce Kasia z Polski), klnie i wyzywa na czym świat stoi, i po polsku i po angielsku. Jej koleżanka puszcza do mnie oko i mówi: "Pokłóciła się z mężem". A Kasia na to:
"Tak, już mu właśnie wysłałam link do artykułu, że od niespania się umiera". 
"Oho" - myślę sobie - "Kasia musi mieć narowistego męża, spać jej nie daje". A Kasia, jakby słysząc moje myśli:
"...Bo on, kuźwa jasna, już od iluś dni ma nocną zmianę, a potem śpi po cztery godzinny dziennie bo myśłi że mu to wystarczy. A dzisiaj to już przegiął zupełnie. Wrócił z nocki o szóstej rano i co? Zamiast do łóżka ciepłego, do żony się przytulić, to co zrobił? Złapał za aparat i zdjęcia pobiegł na Stare Miasto robić! Bo śnieg!!! Ja Wam mówię, on już długo nie pożyje, jak go brak snu nie zabije to ja to osobiście zrobię!"
Kurtyna.

I dzisiaj właśnie w związku ze snem będzie. Zapraszam :-)


*****
Mama śpiewa córeczce piosenkę na dobranoc. Śpiewa po raz drugi, piąty, dziesiąty. Nagle córeczka pyta:
- Mamusiu, kiedy przestaniesz śpiewać bo chcę już iść spać!


*****
Rano żona do śpiącego męża:
- Kochanie, dzwonił budzik.
Zaspany mąż;
- Tak? A co chciał?


*****
W pokoju hotelowym dzwoni telefon. Zaspany gość podnosi słuchawkę:
- Halo, słucham.
- Czy zamawiał pan budzenie na godzinę szóstą?
- Tak.
- To szybko bo już dziewiąta.


*****
- Panie doktorze, każdej nocy śnią mi się nagie dziewczęta, jak wbiegają i wybiegają z pokoju...
- I chce pan, żeby ten sen się nie pojawiał?
- Nie, tylko chcialem spytać, co zrobić, żeby one tak nie trzaskały drzwiami...


*****
Pijany mężczyzna przychodzi do domu, po cichu rozbiera się, na paluszkach przemierza przedpokój, delikatnie otwiera drzwi i nagle na jego głowie ląduje patelnia, a żona zaczyna awanturę. Kilka dni później skruszony opowiada o tym kumplowi. Ten kiwa z politowaniem głową i radzi:
- Stary, ja mam na to sposób. Jak zdarzy mi się popić, to już zbliżając się do domu, głośno śpiewam sprośne piosenki. Wchodzę do mieszkania z hukiem, tak, żeby w całym bloku słyszeli, w kuchni na wszelki wypadek tłukę dwa talerze, a potem wpadam do sypialni rycząc: ”Żono, przygotuj się! Wrócił twój król seksu i ma ochotę na bara - bara!”.
- I co, i co? - dopytuje się kolega.
- Nic. W takich sytuacjach śpi jak zabita.


*****
Listonosz puka do drzwi, nikt nie podchodzi więc przez dłuższą chwilę naciska na dzwonek. W pewnym momencie słychać otwierające się zasuwy i z pewnym mozołem w drzwiach staje kompletnie zaspany facet - ”śpiochy” w oczach, jeden kapeć i szlafrok. Listonosz patrzy na gościa i zanosi się śmiechem! Tak się śmieje, że aż pada na posadzkę klatki. Lekko zdeprymowany facet z nutą niepokoju w głosie pyta:
- Co jest?
Listonosz wstaje z ziemi, obciera oczy rękawem i mówi:
- Panie, wiele rzeczy widziałem, ale żeby ktoś zapiął szlafrok na dwa guziki i jajko to jeszcze nie widziałem!


*****
Dwóch bankierów rozmawia po krachu na giełdzie.
- I co jak przespałeś dzisiejsza noc?
- Jak niemowlę!
- Co? jak niemowlę? Jak to?
- Cala noc płakałem i dwa razy się zesrałem.


Miłego weekendu!




środa, 17 stycznia 2018

Piękna, okrutna i zła.

Dla tych wszystkich, którzy pewnie właśnie teraz słyszą jak to zima zaatakowała i sparaliżowała wyspy brytyjskie.
Wszyscy wiedzieli, że będzie padać. Tak zwany Orange Warning (Pomarańczowy Alert Pogodowy) trąbiono już od niedzieli. Zaczęło sypać w nocy z poniedziałku na wtorek. Oczywiście miałam złą noc, bo jak śnieg pada to wiadomo, samochód trzeba odśnieżyć, ślisko na drodze, trzeba podwójnie uważać i dojazd do pracy trwa dwa razy dłużej. Więc bardzo źle spałam myśląc o tym wszystkim, ale się przygotowałam! Rano założyłam grube skarpetki i do bagażnika wrzuciłam małą miotełkę. Odmiecenie i przeskrobanie szyb zajęło mi niewielką chwilę, bo szron nie był zbyt mocny, natomiast wyjazd z mojej dzielnicy zajął mi z dziesięć minut, bo durne mamuśki oczywiście ruszyły do szkoły z dzieciorami w tym samym czasie i zablokowały drogę wyjazdową z osiedla. Bo przecież nie wysadzi taka jedna z drugą dzieciaka przy szkole, tylko zostawi samochód na środku ulicy, na zakazie parkowania, na pasach, gdziekolwiek, bo musi odprowadzić pod samą bramę i żeby tylko odprowadziła, nie, jeszcze musi sobie podyskutować z inną nawiedzoną mamusią o tym, jaka do dupy pogoda dzisiaj. Bo oczywiście one nie pracują to nikt do pracy się śpieszyć nie musi. No ale. Jak już mi się udało wyjechać na drogę główną to było OK, wszystko posypane, odśnieżone, z wyjątkiem małych dróg osiedlowych i parkingów wszystko czarne. Śnieg sypał ostro, ale raczej się topił na posypanej solą nawierzchni. I nawet znalazłam miejsce na parkingu pracowym, juhu!
Około południa szef wsadził głowę w drzwi i powiedział, żeby jechać do domu wcześniej jakby co bo będzie padać. Pięć minut przed piątą Stefka wyjrzała przez okno i zaniemówiła. "To nie jest Edynburski śnieg" - powiedziała grobowym tonem - "to jest jakaś akopaliksa (nie poprawiać!), lepiej się zbieraj" No to się zebrałam, po czym schodząc po schodach na dół zrobiłam to zdjęcie:


I puściłam szybko na fejzbuka, jak to ja niby do domu mam dojechać w takich warunkach.
Po drodze na parking zrobiłam kolejne zdjęcia. 


Nie było przyjemnie fotografować ten kataklizm, bo piździło i śnieg mi maskarę na oczach rozpuszczał, więc o odrobinę uznania dla bohaterstwa mego proszę. 


Dobrze że miałam w bagażniku nieocenioną miotełkę, bo mój samochód wyglądał tak:


A potem musiałam jechać po tym białym gównie. Już miałam w pory narobić ze strachu, ale nie narobiłam, bo ujrzałam czarne na głównej drodze.


Śnieg walił dość mocno, było go na tyle dużo, że nie zdążał się rozpuszczać na jezdni i zaczęło się leciutkie błoto pośniegowe robić, czego nienawidzę, ale nie było żadnego problemu. Jechało się wolno, bo wszyscy byli raczej ostrożni, z wyjątkiem niestety przechodniów, bo oni mają w dupie czy ślisko na drodze czy samochód zdąży zahamować przed przebiegającym na autobus wprost przed twoim samochodem debilem.
A jak dojechałam do domu to było przepięknie. Po raz pierwszy w nowym miejscu zobaczyłam śnieg. Droga dziewicza, nie skażona śladami. Dopiero ja zniszczyłam tę urzekającą czystą biel.



O. Tyle było śniegu na śmietniku wczoraj o osiemnastej.  


A tyle w ogrodzie.


I nawet mój przydomowy Budda dostał dawkę. 


Niestety, pół godziny później śnieżyca się rozszalała znowu i była na tyle silna i porywista, że zrezygnowaliśmy z Chłopem z badmintona. Nikt nie będzie ryzykował stłuczki dla dwóch godzin biegania za lotką. A dzisiaj rano tepmeratura leciutko się podniosła i parking przed pracą wyglądał tak:



Zima się jeszcze nie skończyła, dzisiaj ma znowu padać i jutro i przez kilka kolejnych dni. W moim rejonie nie było tak źle, ale w Scottish Borders na południu zamknięto szkoły, bo warunki są tam naprawdę złe. Przypomnę, że Szkocja (i cała Wielka Brytania zresztą) to teren raczej górzysty i pagórkowaty, więc przy dużych opadach naprawdę nietrudno o chaos na drogach. Wystarczy że samochód nie będzie w stanie podjechać pod górę. A w dodatku jak będzie to ciężarówka. Dlatego też zdarzają się sytuacje jak ubiegłej nocy, kiedy to wielu ludzi ugrzęzło na osiem godzin w drodze do domu, kiedy to ciężarówka ześlizgnęła się z drogi i zablokowała ją całą. I żadne służby nie mogły nawet dojechać z pomocą.  Tak tu bywa. Na szczęście ja mieszkam w troszkę bardziej przyjaznej okolicy, chociaż w razie dużych opadów zdarza się, że niektóre samochody nie mogą podjechać w górę po zjeździe z autostrady. Kto ma sportowy samochód z napędem na tył albo Mini, ten wie o czym mówię.

A na koniec, żeby nie było, że tylko okrutna jest ta zima i zła, ona bywa również piękna. Zobaczcie zdjęcia poniżej:


Był wieczór, robię sobie coś tam, już nie pamiętam co, na dole w domu, aż tu nagle słyszę wrzask Chłopa. Że mam natychmiast przyjść. "Co jest kurde", myślę sobie, ale jak wrzeszczy to posłusznie lecę na górę, jeszcze se co przytrzasnął albo przyciął. A on zatrzymuje mnie przy wejściu do pokoju i mówi: "Czy uważasz, że istnieje coś piękniejszego od natury?". Zdębiałam. Chce mi powiedzieć, że jestem najpiękniejsza w naturze, znaczy mam się nie odchudzać, czy jak? Mówię, że chyba nie. A on mnie odwraca do okna i mówi: " No to zobacz". Czy nie przepiękne?


Nie da się, po prostu się nie da zrobić dobrze tego wzoru, który nam mróz na szybie wymalował. Ale może jak sobie powiększycie to coś tam dojrzycie. 
A tu następne okno.


I jeszcze inne:



I czwarte.


I jeszcze raz raz trzecie. 


I ponownie w sypialni. 


I bez lampy błyskowej. Piękne, prawda?