piątek, 5 stycznia 2018

Humor piątkowy

Postanowiłam na razie kontynuować cykl, bo śmiech to zdrowie a niedawno wszyscy przecież życzyli każdemu dużo zdrowia. No prawie każdemu ;-)

Zapraszam!



*****
- Kochanie, chodź zobacz co jest pod choinką!
Podekscytowana żona przybiega schyla się, szuka, rozgląda się za prezentem, ale nic nie znajduje, w końcu pyta męża:
- No co tam dla mnie masz?
Na to mąż wstaje, schyla się, pokazuje palcem pod choinką i mówi:
- Patrz ile tam jest kurzu...


*****
Mieszkanie, środek nocy. Facet ubrany na czarno, na głowie kominiarka, budzi śpiącego w mieszkaniu właściciela. Obudzony pyta ze strachem w głosie:
- Kim pan jest?
- Włamywaczem.
- Czemu mnie pan budzi?
- Chciałem pana o coś zapytać.
- Słucham.
Włamywacz oświetla latarką mieszkanie.
- Pan tak żyje??..


*****
SPRZEDAM
Suzuki GSXR100 rocznik 2017
Przebieg: 5000 km
Bezwypadkowy, bez zadrapań, używany do przejażdżek i dojazdów do pracy.

Sprzedaję, bo kupiłem go bez zgody żony. Prawdopodobnie źle zrozumiałem stwierdzenie:
"A rób se, ku*wa, co ci się podoba!"


*****
Mały Jasio do mamy:
- Mamusiu, widziałem dzisiaj tatusia z ciocią Krysią w garażu. Najpierw tatuś ją pocałował, potem ściągnął z niej bluzkę, potem ona pomogła mu zdjąć spodnie, a potem...
- Wystarczy Jasiu. Chciałabym, żebyś opowiedział to tatusiowi przy kolacji. Ciekawa jestem, jaka będzie miał minę, jak to usłyszy. 
Przy kolacji Jaś opowiada:
- Widziałem dzisiaj tatusia z ciocią Krysią w garażu. Najpierw tatuś ją pocałował, potem ściągnął z niej bluzkę, potem ona pomogła mu zdjąć spodnie, a potem robili to samo co Ty, mamusiu, z wujkiem Stefanem, kiedy tatuś był na ćwiczeniach w wojsku...


*****
Mąż wyjeżdża w delegację. Przed wyjazdem mówi żonie:
- Rozumiem, że masz swoje potrzeby. Zbudowałem ci robota. Jeśli tylko będziesz potrzebowała mężczyzny, po prostu zawołaj "Boria" i on wszystko zrobi.
- Dobra.
Mąż wyjechał. Wieczorem żonie zachciało się i krzyknęła: "Boria!"
Robot się włączył i zabrał się do akcji. Po jakimś czasie żona zdała sobie sprawę, że nie wie, jak wyłączyć diabelstwo. Zaczęła wołać o pomoc. Pojawiła się sąsiadka i pyta:
- A co to za cudo?
- Boria.
- Boria!
Robot zareagował prawidłowo i zabrał się za sąsiadkę.
Dwa dni później mąż zorientował się, że nie powiedział żonie, jak się wyłącza robota. Dzwoni, dzwoni, nikt nie odbiera. Z duszą na ramieniu wsiada w samolot, leci do rodzinnego miasta. Na lotnisku łapie taksówkę, wsiada i mówi do kierowcy:
- Na Iwanowkę, szybko!
- Na Iwanowkę? Tam nie pojadę.
- Dlaczego?!
- Tam Boria!


*****
Telefon w hotelowej recepcji:
- Dzień dobry, dzwonię z pokoju 303. Moglibyście przysłać kogoś z obsługi? Kłócę się właśnie z żoną i zagroziła, że wyskoczy przez okno.
- Przepraszam, ale to państwa prywatny problem.
- Tak, zgoda, ale to cholerne okno się nie otwiera, a to już wasz problem.


*****
Ona: "Seks był super. Teraz leżymy koło siebie. On zamyślony spogląda do góry. O czym myśli? Z pewnością o naszym uniesieniu... Coś mu zajmuje myśli. Zaciska zęby. A może chodzi mu po głowie że juzży w górę..."
On: "Mucha po żyrandolu lezie. Jak to robi, że nie spadnie...


*****
Z przesłuchania pewnej hollywoodzkiej gwiazdy:
- Na początku wszystko było jak należy. Harvey Weinstein zjadł ze mną kolację w restauracji. Zaprosił mnie do swego pokoju hotelowego. Piliśmy wino, rozmawialiśmy o moim ewentualnym udziale w jego nowym filmie. Potem przeprosił mnie na kilka minut i poszedł do łazienki. Kiedy wrócił, był w szlafroku, pod którym nic nie miał! Byłam tak oburzona, że jak oparzona wyskoczyłam z łóżka i zaczęłam się ubierać!




Wesołego weekendu!

środa, 3 stycznia 2018

Podsumowanie

Pierwszy dzień w pracy. Niby nic, niby wszystko łatwo i lekko, a jednak masakra. Tak ten dzień się dłuży, że nie wiem jak ja to przeżyję.  W wszystko na własne życzenie...
Już się chwaliłam, że w sobotę wygrałam turniej badmintona. Nie spodziewałam się, że tak dużo mnie to kosztowało. Wieczorem już bylam cała obolała, a w Sylwestra to dopiero się zaczęły zakwasy. Co prawda, do tych jakie mieliśmy po wycieczce na Kasprowy to się nie umywały, ale przecież czekała mnie nieprzespana noc. Zostaliśmy bowiem zaproszeni do znajomych na domówkę. Było całkiem fajnie i przyjemnie, prosecco lało się strumieniami, w końcu o trzeciej nad ranem postanowiliśmy opuścić imprezę i powrócić do domu na piechotę. 5 kilometrów pod górę! Ale co tam, gorąco nam było, bo założyliśmy po dodatkowym swetrze i tak jakoś jak para bałwanów dotoczylyśmy się w końcu po godzinie. Przy okazji dostałam czkawki pijackiej, a z moją czkawką nie ma żartów, więc przez niemal połowę drogi Chłop próbował mnie zagadywać, straszyć i nie wiem co jeszcze, musiałam się zatrzymać, uspokoić oddech i pooddychać głęboko, po dwóch takich próbach czkawka odpuściła, a my byliśmy już pod domem. Jako że było już po czwartej nad ranem, nasypaliśmy kotom żarcia, żeby nas nie pobudziły za trzy godziny i poszliśmy spać. Spaliśmy długo, ale z przerwami, bo nas bolały głowy. Oczywiście. A jak już się wylęgliśmy z pieleszy, wstawiłam zupę ogórkową, którą nazywam pierwszą pomocą w kacowych przypadkach i poszliśmy (tak, tak - na piechotę!) po samochód, który zostawiliśmy na parkingu u znajomych poprzedniego wieczoru. Czyli znowu pięć kilometrów, na kacu, dobrze że tym razem w dół. A potem zjedliśmy przepyszną gorącą zupkę ogórkową, która Chłopu bardzo smakowała, choć jadł taką pierwszy raz w życiu. Stwierdził potem, że powinniśmy więcej zup gotować. No może. Ja tam nie przepadam, tylko w nagłych wypadkach.
Popołudnie i cały wieczór pierwszego stycznia spędziliśmy przed telewizorem, z przerwami na posiłki. Których było kilka, jako że mój kac ma to do siebie że lubi dużo jedzenia. I piwo bezalkoholowe, bo pić się chciało, oj chciało. Co oglądaliśmy to nie wiem, bo co chwilę przysypiałam, a ból głowy przychodzil i odchodził i tak w kółko, jakoś dotoczyliśmy się do drugiego stycznia. Na szczęście w Szkocji drugi stycznia jest też wolny od pracy, wiedzą co robią. Trzeba odpocząć po wypoczynku. Tak więc wczoraj dzień spędziliśy bardziej produktywnie, moje wszystkie zakwasy i inne bóle minęły, więc mogłam się w pełni poświęcić oglądaniu skoków i poszukiwaniu inspiracji artystycznych w internecie. W tym czasie Chłop wysprzątał cały dom, w nagrodę dostał na kolację pieczonego ziemniaka z tuńczykiem i resztki sylwestrowego podeschniętego ciasta. Udało nam się również wyjść do kina po raz pierwszy w tym roku i  od razu bingo - myślę że obejrzeliśmy jednego z faworytów do Oscara. Świetny film, nieco dziwny tytuł, po polsku "Trzy bilboardy za Edding, Missouri". Jeszcze go w polskich kinach nie ma, ale jak będzie to naprawdę polecam.
Około godziny jedenastej wieczorem uznałam, że pora spać, bo rano przecież do pracy. Chłop jeszcze coś tam gadał z Alexą, więc poszłam sobie namalować szlaczek, głównie żeby wykończyć stare pisaki. I tak sobie malowąłam, malowałam, aż Chłop przyszedł i nakazał odwrót do sypialni, bo już była pierwsza! No to poszłam, długo nie mogłam zasnąć, a potem śniły mi sie kolorowe motylki, a po nich zostałam zwerbowana do nowego filmu o piratach z Karaibów i nawiązałam przyjaźń z Johnym Deppem. Z którym na końcu zrobiłam sobie selfie, okazało się jednak że bateria się w telefonie wyczerpała... I tak to z tymi snami.
A rano zwlekłam się z łóżka nieco tylko mniej świeża niż ciepłe mleko prosto od krowy, po raz pierwszy od dwóch tygodni pożarłam śniadanie i udałam się do pracy. Puste drogi, pusty parking, oby tak codziennie. Aha, bardzo boli mnie prawa ręka. Mam nadzieję że to od ściskania tych cholernych pisaków poprzedniej nocy a nie od machania wiosłem na planie filmowym ;-)

niedziela, 31 grudnia 2017

Ostatni post w tym roku

Nic wielkiego. Ostatni dzień roku. Sentymentalnie, melancholijnie, ckliwie, podsumowałam go sobie i wyszło, że był to fajny rok. Człowiek tak narzeka, narzeka, wymyśla coraz to nowe problemy, a jednak w sumie i tak wychodzi, że te wszystkie rozterki, stresy i nerwy nie były wcale potrzebne. Tak że rok był fajny, a zakończenie jeszcze fajniejsze, bo wczoraj wygrałam po raz pierwszy coroczny świąteczny turniej badmintona. Dostałam wielki puchar przechodni, stoi sobie dumnie na półce.


Puchar szczególnie dla mnie wyjątkowy, bo ufundowany w celu uczczenia pamięci naszego kolegi Andrew Broadley, który wygrał ten turniej kilka razy. Andrew zginął w wypadku motocyklowym kilka miesięcy temu, osieracając trójke dzieci. W moim sercu zapisał się szczególnie, bo był moim instruktorem jazdy na motorze i to on wyprowadził mnie na drogi. Spoczywaj w pokoju, Andy.

A co jeszcze? Amazon wyszedł z siebie. Dziś niedziela, ostatni dzień roku, a oni mi o jedenastej rano dostarczyli moje kredki i pisaki. No to zaczynam nowy rozdział w życiu, czyli bycie artystkom. Już pokolorowałam kolejny obrazek :-)

Jaki będzie nowy rok? Na pewno dla mnie bardzo ważny, bo planuję wielką rzecz, a na pewno po drodze wpadną inne Wielkie choć Nieco Mniejsze Rzeczy. Życzę sobie umiarkowanego spokoju i nowych, wykonalnych pomysłów na przyszłość, bo trzeba być umysłowo aktywnym żeby długo żyć. Tak dowiedli naukowcy z wielku uniwersytetów. A moim Czytelnikom życzę wytrwałości w obserwowaniu moich poczynań i dziękuję, że jesteście ze mną kolejny rok. Idę piec ciasto na wieczorne balety. Do zobaczenia w Nowym Roku!