Na zakończenie stosunkowo nudnej i przygnębiającej soboty zarządziłam wymarsz, bo mnie już cholera brała od tego nic-nie-robienia. No bo tak, rano się wstało, trzeba było iść na małe zakupy, a w samo południe mieliśmy umówioną rozmowę telefoniczną z bankiem, która wkurzyła mnie aż do białości, bo do czerwoności to się wkurzył Chłop. Nie będę Wam tu opowiadać zawiłości technicznych, ale chodziło o kredyt na dom, który mieliśmy w zasadzie przyznany a aplikacja miała być tylko formalnością. No, niestety nie dla pana po drugiej stronie słuchawki, który usiłował nam wmówić bzdury, powołując się na szczegóły biurokracyjne. Które nijak nam nie pasowały do rzeczywistości. Gdy w końcu, obalając kolejny argument pana, wysyczałam powiedziałam "Ale my mieszkamy w Szkocji...", pan oznajmił że niestety na Szkocji to on się nie zna, a poza tym ma limit (jaki k*r*a limit???), i w ogóle to on od poniedziałku na urlop idzie. I wtedy właśnie się zagotowałam do białości. Chłop potem powiedział, że poniosło mnie trochę. No poniosło, ale do cholery jasnej nie jesteśmy biedakami żeby żebrać o jałmużnę, tylko porządnymi klientami z doskonałą historią kredytową i w ogóle to moglibyśmy sobie ten cholerny dom kupić za gotówkę, tylko z kredytem się bardziej opłaca. Niedowiarkom powiem tylko, że tutaj kredyt na zakup domu można dostać na 1,5 procenta, a depozyt w banku można mieć oprocentowany na 2 do pięciu procent. Wystarczy przeliczyć różnicę. No, to wracając do banku. Jesteśmy porządnymi klientami i wybraliśmy ten właśnie bank, bo mamy w nim konto i uważamy że byłoby po prostu łatwiej, ale jest tyle korzystnych ofert na rynku, że my naprawde nie musimy z nimi współpracować. I że to oni powinni zabiegać o klienta, bo dzięki nam bank ma zyski a ten pan pracę. A my potrzebujemy decyzję do wtorku. Coś w ten deseń powiedziałam temu panu przez telefon, no to on na to że on nie może w tej chwili żadnej decyzji podjąć, ale już pisze email do swojej pani manager z opisem sytuacji i że sprawa jest na już. Kopię emaila rzeczywiście otrzymałam, a dzisiaj z samego rana rzeczona pani manager osobiście zadzwoniła i przeprosiła za zaistniałe nieporozumienie, że sprawa jest jak najbardziej do załatwienia i że ona mi już znalazła kogoś, kto się zna na szkockich realiach (bo prawo jest inne niż w Anglii) i umówiła mi spotkanie telefoniczne najszybciej, jak to tylko dla nas możliwe, czyli w czwartek rano. No, to mały sukces.
Wróćmy jednak do tej nudnej, mało ciekawej, pochmurnej, ciągnącej się jak flaki z olejem soboty. Po tej rozgrzewającej nerwy rozmowie telefonicznej walnęliśmy sobie po drineczku, po czym każdy polazł w swoją stronę, czyli Chłop na komputer, a ja na drugi, bo skoki trza było oglądać. A na kolację wsunęliśmy po wagyu burgerze z kolesławem, po czym nie wytrzymałam i zarządziłam spacer. Co z tego że późno, mamy latarki. I poszliśmy. I był to pierwszy normalny spacer w tym roku, nie licząc noworocznego wypadu. Szkoda że nie włączyłam, endomondo, ale i tak było fajnie. Pochodziliśmy trochę po osiedlu, a potem nogi nas poniosły w stronę nowego domu. Ciemno w oknach, nikogo nie było, samochodów na podjeździe też nie było, pewnie wyjechali. Pooglądaliśmy sobie z każdej strony, podeszliśmy nad sadzawkę, która jest dosłownie tuż za oknem. Fajnie tak, z jednej strony staw, a za płotem pola. Cicho, spokojnie, dom jest dosłownie na końcu miejscowości. Udaliśmy się w stronę ścieżki wzdłuż tego właśnie pola, żeby kontynuować spacer i zobaczyliśmy to:
Dla tych, co nie widzą, to są żaby. Pełno żab. Zdjęcia są do kitu, bo ciemno było, ale bylo ich tam mnóstwo, tych żab. Nie jedna na drugiej, bo w rozproszeniu, skakały, kumkały, wyglądały jakby czegoś wypatrywały, seksów się żadnych nie dopatrzyliśmy ale wyglądało to na gody. W końcu to marzec! I tak sobie szliśmy tą ścieżką wzdłuż pola, uważając żeby nie nastąpić na żaby. Nigdy nie widzieliśy tylu żab. Chłop powiedział że było ich ze sześćset, nie wiem, może policzył :-)
I tak to zleciało. Najważniejsze że wiosna, prawda?
Uprzedzam z góry, że wcale mi nie jest do śmiechu. Jest mi wstyd za to, co ostatnio dzieje się w Polsce. Jestem zażenowana i oburzona. Chociaż nie powinnam, bo mnie już tam nie ma. To nie chodzi o mój patriotyzm lub jego brak, nie chodzi o Europę czy upodobania polityczne. Chodzi o normalną, ludzką uczciwość, o światopogląd, który nijak nie przystaje do tego, co ostatnio słyszę w telewizji (tak, tak, Korwin Mikke był także w brytyjskiej telewizji) czy czytam w internecie. Jest mi wstyd, że istnieją ludzie, którzy mają takie poglądy. I jest mi wstyd, że Polska była jedynym krajem, który nie poparł polskiego kandydata na przewodniczącego Rady Europy. Wstyd.
No to pozwólcie, że sobie ulżę :-)
***** W zatłoczonym autobusie stoi lekko zawiany jegomość, który co pewien czas mówi głośno "O k..wa!". Pasażerowie zwracają mu uwagę, ale on nie reaguje, tylko powtarza swoje. W końcu kierowca zatrzymuje autobus, podchodzi do faceta i grozi, że jesli nie przestanie, to zawiezie go na policję. Na to facet nachyla się, mówi kierowcy kilka słów na ucho. Kierowca pobladł gwałtownie i mówi: - O k..wa! Ja bardzo państwa przepraszam, ale żona tego pana urodziła wczoraj bliźniaki i dała im na imię Lech i Jarosław. - O k..wa! - zgodnie chórem odpowiedzieli pasażerowie.
***** Przyjeżdża Kaczyński z wizytą do papieża. Jest miło i sympatycznie. Papież pyta: - A jak tam u Was po wyborach? - Wszystko w jak najlepszym porządku Ojcze św. Wyborcy zadowoleni, szczęśliwi. Mówią że takiej Polski chcieli. Ojciec Święty pokiwał głową uśmiechnął się i pokazał Kaczyńskiemu 6 palców. Zadaje kolejne pytanie: - A jak tam u Was z bezrobociem?
- Doskonale Ojcze Święty. Jest tak dobrze, że wielu młodych ludzi już wróciło do kraju z emigracji. Zarobki super, pracodawcy gwarantują doskonałe warunki zatrudnienia. Ojciec Święty znów pokiwał głową uśmiechnął się i pokazał Kaczyńskiemu 6 palców. - A co w szkolnictwie? - Wspaniale. Minister sprawdził się doskonale. Dzieciaki zadowolone chcą nawet w sobotę i niedzielę chodzić do szkoły. Papież pokiwał głową, uśmiechnął się i znów pokazał Kaczorowi 6 palców. Wizyta się zakończyła Kaczyński wrócił do Polski, jednak sprawa pokazywanych 6 palców nie dawała mu spokoju. Wybrał się więc do Prymasa i pyta: - Wasza Świątobliwość, byłem u papieża, opowiadałem mu co w kraju, a ten na każdą moją odpowiedź pokazywał mi 6 palców. Co to znaczy? - Jak to, ty katolik i nie wiesz że chodzi o 6 przykazanie: "Nie cudzołóż"?
- Nie cudzołóż? A jak to się ma do mnie? - pyta Kaczyński. - A co miał powiedzieć "NIE PIERDOL"!!?
***** - Co robi Jarosław Kaczyński pytany o seks? - Odwraca kota ogonem.
***** - Co robi Jarosław Kaczyński w celu uspokojenia światowych rynków finansowych?
- Zakłada konto bankowe!
***** Jarosław Kaczyński staje przed bankomatem i wypłaca z niego 200 zł, po czym mówi:
- Za moich czasów wyszłoby 500 zł...
***** Wiecie czemu Kaczyński ma przyciemnione szyby? Żeby nie było widać, że jeździ w foteliku.
***** Przychodzi Kaczyński do przedszkola. Pyta Jasia:
– Czy wiesz chłopcze, kto zjadł czerwonego kapturka?
A Jaś na to:
– Słyszałem, że wilk, ale znając pana, to pewnie Donald Tusk.
***** Prezes PiS wchodzi do sklepu. Wkłada do koszyka kurczaki, ziemniaki i dwa wina. Idzie do kasy. Wykłada przed nią kurczaki i ziemniaki. – A te wina? – pyta kasjerka – To wina Tuska!
Weekend miałam bardzo udany. Znaczy pracowity, ale udany w tym sensie, że zrobiliśmy wszystko co było zaplanowane, a nawet więcej.
Czyli w sobotę porobiliśmy wstępne plany co do przyszłego domu, co gdzie i jak rozlokować. Ustaliliśmy że najpierw porobimy niezbędne prace, czyli pozaklejamy wszystkie dziury w ścianach, które na pewno będą (czego aż się nie mogę doczekać, bo jak przypomnę, bardzo polubiłam zaklejanie dziur w ścianach od czasu remontu chałupy), przemalujemy co trzeba, może trzeba będzie coś naprawić, coś wymienić, coś usprawnić, na pewno wyczyścić cały dom, zamówić niezbędne meble typu łóżko czy szafa, a potem dopiero się wprowadzamy, czyli już w maju. Może uda nam się w tym czasie także zrobić ogród, a jak nie to ogród może poczekać. Ale na ustaleniach dzień nam nie zleciał, o nie!
Opróżniliśmy Chłopa garaż, to znaczy on opróżniał, podczas gdy ja zajmowałam się oglądaniem skoków narciarskich, no ale potem dołączyłam i pozamiatałam. Po czym załadowaliśmy cały samochód gratami do wywalenia i przygotowaliśmy kawałek szafy oraz kilka szuflad dla mnie, bo przecież wprowadzić się mam. Tym już zajmowałam się głównie ja, ku zgrozie i rozpaczy Chłopa, któremu popakowałam w pudła różne "najważniejsze" i "niezbędne" swetry i kurtki, w których i tak nie chodzi i na pewno się ten sezon obejdzie. Trudno, chce mieszkać z babą to musi się przyzwyczajać że baba wprowadza swoje porządki. Powiedziałam mu w pocieszeniu, że zostawię mu trochę przestrzeni, he he he.
Swoją drogą, spodobały mu się moje butelki z płynami do kąpieli porozstawiane w łazience. Tak przynajmniej powiedział...
Przymierzyliśmy również kuwetę w łazience, a jest to kuweta ogromna, zadaszona. Zajęła z pół łazienki, ale zmieściła się w całości między kibelkiem a umywalką i nie przeszkadza, więc jest dobrze. Do tej pory koty na wyjazdach były przyzwyczajone do jednej kuwety, więc nadzieję mam wielką, że dadzą radę i teraz. Wspomnę o tym później. I tak nam zeszła sobota.
W niedzielę porozkręcaliśmy meble, które zabieramy ze sobą, popakowaliśmy pozostałą zawartość szafek kuchennych wraz z resztą porcelany, poprzepakowywaliśmy pudła syna, bo bardzo "rozsądnie" popakował ubrania w najmocniejsze pudła, a ciężkie rzeczy w takie, które się rozpadają. Dałam mu potem instrukcję obsługi pudeł, żeby nie było że nie mówiłam jak się coś potłucze. Na szczęście syn też już prawie jest spakowany, tak że zaczyna się w końcu dziać coś co widać gołym okiem.
Zawieźliśmy graty i dwa zardzewiałe rowery na wysypisko, a potem zapakowaliśmy tyle gotowych pudeł, ile się zmieściło do samochodu oraz... Tigusia w transporterku i pojechaliśy do domu Chłopa. Postanowiłam bowiem, że pokażę kotom tymczasowe siedlisko zanim się wprowadzimy tam na dobre. Nie wiem, czy to był dobry pomysł, czy nie, ale chciałam żeby zostawiły tam trochę zapachów i zaznajomiły się z terenem, żeby potem było im łatwiej się odnaleźć.
Tiggy zniósł doświadczenie znacznie lepiej, niż się spodziewałam. Wyszedł z transporterka i zaczął się niepewnie przechadzać na uchylonych łapach po całym domu (dodam ponownie, że dom Chłopa jest bardzo mały), nie biegał, chodził ostrożnie i uważnie, w obu sypialniach pierwszą rzeczą, jaką sprawdził było czy da się wejść pod łóżka. Nie dało się, ale sprawdził że da się wejść za łóżko, więc spędził tam kilka minut i dobrze, że miał ten azyl, bo wracał do niego kilkakrotnie. Ale bardzo mu się tam nudziło, więc wychodził co chwilę, zwiedzał, miałkolił, wchodził pod kołdry na łóżkach, nawet zrobił siku do kuwety. Był bardzo zestresowany, na pewno, ale nie było aż tak źle jak myślałam.
Ciężko było zrobić jakiekolwiek zdjęcia, bo był cały czas w ruchu, ale mam mały filmik. Tak to wyglądało:
A potem zawieźliśmy Tigusia do domu, spakowaliśmy tyle pudełek ile wlazło oraz Migusię w kontenerku i pojechaliśmy do Domu Chłopa.
Powiem szczerze, że było gorzej niż myślałam. Tak. Wiedziałam, że ten mały diabełek będzie rozrabiał, ale nie przypuszczałam, że aż tak. Nie należy tu mylić rozrabiania z "rozrabianiem". Ona po prostu w taki sposób okazywała strach i niepewność. A co robiła? Otóż, ona się nie przechadzała, ona biegała jak szalona, ale nie w ten radosny, beztroski, zabawowy sposó, jak co wieczór. To był bieg ze strachu. Pierwsze co to pobiegła do kuchni i zaczęła drapać pod meblami. Myślała, że znajdzie dziurę, jak w starym domu, że będzie mogła się schować, ale nie dała rady, bo meble Chłopa są dobrze zrobione i żadna listwa podszafkowa się nie rusza. Cóż z tego, skoro ona jak ten lunatyk co i rusz wbiegała do kuchni i drapała pod tymi szafkami, i drapała... Zamknęłam kuchnię, to drapała w drzwi. W przerwach między drapaniem biegała po domu, miałczała, kilka razy ruch za oknem przyciągnął na chwilę jej uwagę:
Przynajmniej wskoczyła na parapet, bo Tiguś się nie odważył. Ech... Za oknem jest małe drzewo, a na nim mnóstwo ptaszków, robią gniazdka, może to pomoże...
Tak to mniej więcej wyglądało na początku:
A potem zrobiła siku do kuwety i znalazła w końcu azyl za łóżkiem. Z którego nie wyszła aż nadszedł czas powrotu i musiałam ją stamtąd wyciągać. Całe szczęście, że jest taka mała i leciutka.
I tak to wyglądało. Pierwsze koty za płoty. Jakoś będziemy musieli dać radę. Mam zamiar kupić Feliwaya, rozmawiałam z dziewczyną syna, która jak przypomnę, za dwa lata będzie już pełnoprawnym weterynarzem i miała wykłady na temat behawioryzmu kotów. I ona także go poleciła. Tutaj, jak się okazuje, w każdym gabinecie weterynaryjnym używają Feliway dla kotów i Adaptil dla psów. Spróbujemy, zobaczymy.
W każdym razie, miniony właśnie weekend przeszedł do historii jako ten, w którym zrobiliśmy co było zaplanowane i trochę więcej. Hurraa! A ja powoli się osobiście przeprowadzam, będziemy z synem spali w domu na zmianę, żeby jak najmniej stresować koty, aż przyjdzie godzina zero, kiedy to Migusia i Tiguś jednym transportem opuszczą miejsce, w którym spędzili całe swoje maleńkie życia... Buuuuuu.... :'-((