poniedziałek, 1 sierpnia 2016

O rozterkach raz jeszcze

W związku z tym tematem rozterek.
Tak, rzuciłam mimochodem że może byłoby fajnie razem zamieszkać, w końcu już jakiś czas ze sobą jesteśmy, a poza tym on i tak większość czasu spędza u mnie, no i trzeba by w końcu się tak jakoś lepiej poznać, w znaczeniu puszczać sobie kaziki i licytować który bardziej śmierdzi na przykład.
No to tak, to świetny pomysł jest oczywiście, ale jak to usłyszałam to od razu spuściłam gumala i zaczęłam się zabezpieczać, że tak, świetnie, no to fajnie, ale nie musimy o tym teraz rozmawiać, się zastanówmy i kiedyś do tego wrócimy.
No ale z tym chłopem "kiedyś" nabiera zupenie innego znaczenia... Kilka dni zaledwie później została mi przedstawiona ustnie cała koncepcja, czyli co jak gdzie kiedy i dlaczego. No i kilka możliwych scenariuszy, których zwieńczeniem była propozycja zakupu wspólnego domu, tak aby wszyscy byli zadowoleni co do oczekiwań i żeby był po prostu nowy start. Nosz kurcze. Nie powiem, fajna propozycja, ale mnie na chałupę drugą nie stać, a tej sprzedawać nie chcę chociaż jej nienawidzę i mieszkam tu z musu. No dobrze, przemyślimy to, odparłam, ale najpierw zróbmy plan że musimy zrobić plan! I tak ze sprawcy stałam się ofiarą.
Dwa dni później usiedliśmy z brulionem i długopisem i zaczęliśmy robić plan. Opcja po opcji, korzyści i negatywy, szanse i zagrożenia. Analiza SWOT. Wyszło że najlepsza opcja to faktycznie kupić dom. Nie już, nie teraz, ale nie w zbyt dalekiej przyszłości bo lata swoje mamy a na późniejszą starość to mi się dopiero nie będzie chciało przeprowadzać.
Powiem Wam w zaufaniu że mnie się już nie chce. Ja chcę w końcu stabilizacji i spokoju, chcę się oddawać przyjemnościom i żyć bez problemów. Zagwozdkę wielką czyni jednak ta druga osoba. Nie w znaczeniu że osoba kreuje problem, ale w znaczeniu czy nie lepiej jednak samemu. No bo tak, jak jestem solo to jem za swoje, żyję za swoje, robię co chcę i kiedy chcę bez oglądania się na kogoś. A z kimś? To już się trzeba dzielić, jedzenie gotować dla dwojga, prania dwa razy tyle a męskie gacie jednak więcej ważą niż koronkowe stringi więc ze cztery razy tyle tego prania będzie. No i martwić się trzeba jak się spóźnia na kolację bo stoi w korku na przykład. I się już człowiek nie uchleje jak świnia do porzygu, żeby potem rzucić się w ubraniu na łóżko i wstać następnego dnia z kacem i i rozmazanym makijażem, no bo po prostu nie wypada (czytaj: butelkę na dwa trzeba będzie dzielić). I w ogóle to już raz strasznie podpadł, bo do roboty miał wcześniej a ja budzika nie przestawiłam więc się zerwał rano i poleciał do pracy, a kotów mi nie nakarmił, przez co musiałam tylko dwie drzemki sobie zrobić  na ajfonie a nie trzy jak zazwyczaj. No skandal normalnie.
No ale do rzeczy bo się rozgadałam na zupełnie niepotrzebne tematy.
No właśnie. Rozterki. Zachowuję się jak typowa baba, która mówi "nie" a myśli "tak". Po wielu rozmowach i rzetelnym samozastanowieniu się doszłam do wniosku że ja po prostu boję się kolejnej przeprowadzki. Pakowania. Segregowania. Decydowania co zostawić a co wyrzucić. Trudno mi przyjąć do wiadomości że nie będę z tym wszystkim przecież sama. Czas chyba powoli zacząć zmieniać tok myślenia.
Słyszałam jak wieczorem gadał na Skypie ze swoim ojcem. Coś tam próbował mi potem tłumaczyć, że ojciec ma jeszcze inną propozycję (kurcze, a myślałam że wyczerpaliśmy wszystkie pomysły), chyba nawet pochwaliłam, a potem kazałam powtórzyć bo nie dosłyszałam, po czym pochwaliłam jeszcze raz, ale za ruskie pierogi dzisiaj nie jestem w stanie sobie przypomnieć o czym była mowa!
Tak to jest jak się mówi do śpiącego...


piątek, 29 lipca 2016

Humor piątkowy


Moja dawna koleżanka z pracy miała wczoraj ślub we Florencji. Skromny, tylko najbliższa rodzina. Jako że wieści się szybko rozchodzą w tych czasach, już widziałam zdjęcia. Przepiękne, choć z ajfona. W porównaniu do drugiej pracowej koleżanki, która miała wypasiony ślub i wesele na dwieście osób dwa tygodnie temu, to Kopciuszek. Ale powiem Wam, że ten Kopciuszek swą świeżością, miłością i radością oświetlającą każde zdjęcie przebija dumną księżniczkę w sukni za pięć tysięcy i butach Loubutina za dziewięćset (funtów! a jakże) o dwie głowy! Jestem naprawdę wzruszona bo z tej skromnej studenki, brzydkiego nieopierzonego kaczątka, wyrosła piękna, niezwykła kobieta, która ma dwa koty, nie boi się skakać na banji i uczy się chińskiego :-)
Dla Kim and Chrisa - Wszystkiego najlepszego na nowej, jeszcze lepszej drodze życia ♥

A dla Was oczywiście dawka humoru związanego z powyższym tematem. Zapraszam!


*****
Spotyka się w knajpie dwóch górali, a ponieważ jeden z nich niedawno się ożenił, to drugi pyta się go jak mu poszło w noc poślubna.
- Ano, Stasiu, normalnie. Jak weszliśmy do sypialni to się rozebrałem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że się jej wstydzę. Potem dałem jej w gębę, żeby sobie nie pomyślała, że jej się boję. Na sam koniec sam się zaspokoiłem, żeby se psiakrew nie pomyślała, że jej potrzebuję.


*****
Zaczyna się noc poślubna. Mąż kładzie dłoń na brzuchu żony, pieści ją i mówi:
- Kocham cię.
- Proszę trochę niżej.
Mąż powtarza basem:
- KOCHAM CIĘ.


*****
Noc poślubna. Ona dziewica, on prawiczek. 
Leżą w łóżku, ale nie wiedzą, jak zacząć. On dzwoni do ojca.
- Rozbierz się do naga i połóż obok niej - słyszy radę.
Tak robi. Ona nie wiedząc, co to ma znaczyć, wstaje i dzwoni do matki.
- Rozbierz się do naga i połóż obok - słyszy radę.
Młoda tak robi. Młody znowu wstaje i dzwoni do ojca.
- Teraz wsadź najtwardszą część twojego ciała tam, gdzie ona sika - radzi ojciec.
Za chwilę panna młoda dzwoni do matki mówiąc:
- Mamo, co mam robić, on właśnie wsadził głowę do kibla?


*****
Kowalski się ożenił. Podczas nocy poślubnej nagle dało się słyszeć z sypialni:
- Maamaaa! Julcia tak szeroko rozkłada nogi, że ja nie mam gdzie się położyć!


*****
Po nocy poślubnej Hrabia wstaje z łoża i mówi do małżonki:
- Mam nadzieję, że po tak pracowicie spędzonej nocy urodzisz mi Pani potomka płci męskiej i... nie będę musiał powtarzać tych idiotycznych ruchów!!!


*****
Hrabia i Hrabina spędzają noc poślubną. Nad ranem zniesmaczony Hrabia zacina się w palec i skrapia prześcieradło ze słowy: 
- Niech chociaż pozory będą... 
Hrabina równie zniesmaczona wysmarkała się w prześcieradło i rzecze: 
- Masz rację, Hrabio.


*****
Noc poślubna. Pan młody stanął w oknie, gapi się i wzdycha. W końcu panna młoda pyta co się dzieje. A on: - mówią że noc poślubna jest taka piękna, a tu leje i leje...


*****
Ożenił się młody Żyd. Po nocy poślubnej przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi.
- A maślił Ty? - pyta zafrasowany rabin.
- Nie maślił.
- Tu czym prędzej namaślij!
Na drugi dzień Żyd ponownie przychodzi do rabina i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Nie smalcził.
- To nasmalczij!
Przychodzi na trzeci dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wkładał.
- To włóż!
W końcu przychodzi na czwarty dzień i mówi:
- Rabbi, nie wchodzi!
- A maślił Ty?
- Maślił!
- A smalcził Ty?
- Smalcził!
- A do szklanki z olejem Ty wkładał?
- Nie wchodzi!


Wesołego weekendu!




czwartek, 28 lipca 2016

Smak wagarów

Bardzo rzadko, ale mi się zdarza, że nie chce mi się iść do pracy. I to nie w znaczeniu "nie chce mi się ale muszę", ale nie chce mi się i znajdę jakąkolwiek wymówkę żeby nie iść. Zdarza się to wtedy kiedy źle się czuję, boli mnie żołądek czy po prostu jestem totalnie nie wyspana. Nie myślcie sobie że ja jakiś bumelant jestem, co to to nie, ale tak raz do roku robię sobie taki dzień wolny od wszystkiego. Dzwonię wtedy do pracy że jestem chora, albo że będę pracować z domu bo czekam na hydraulika, śpię sobie do południa, potem gram w gry i w ogóle nic a nic nie robię, zjem sobie coś na szybko raz czy dwa, nakarmię koty i to wszystko. To się nazywa wagary.
Moje pierwsze wagary odbyły się, a jakże, w Dzień Wagarowicza jakieś trzydzieści parę lat temu. Zapewne pamiętacie jak to kiedyś bywało, umawiała się cała klasa na wagary a potem i tak wszyscy przychodzili. No i to był właśnie ten mój pierwszy w życiu raz. Jako wzorowa uczennica i w dodatku bardzo grzeczna i poukładana (bo przypomnę że nie zawsze zdolności edukacyjne idą w parze z zachowaniem), nigdy się na nic takiego nie pisałam, bo ja szkołę tak naprawdę bardzo lubiłam. Ale tym razem stanęło że jak wszyscy to wszyscy. Zamiast do szkoły, spotykamy się wszyscy w pobliskim parku a potem się zadecyduje.
Nadeszła godzina zero. Z najlepszą przyjaciółką zamiast w kierunku szkoły udałyśmy się w umówione miejsce, usiadłyśmy na ławce, czekamy. Jakies piętnaście po ósmej nadeszło jeszcze dwóch kolegów, mówiąc że oni co prawdda na wagary się wybrali jak wszyscy (!) ale ida do domu jednego z nicjh bo ma wolną chatę i będą palić papierosy. I czy my też chcemy. Nie chciałyśmy.
Po godzinie zrobiło się nudno, nikt więcej się nie pojawił, przechodnie zaczęłi się nam przyglądać z podejrzliwością, przecież powinnyśmy byc w szkole, a nie na ławce w parku. Postanowiłyśmy że wyjeżdżamy z miasta.
Wsiadłyśmy w autobus numer 2, który miał najdłuższą trasę i obsługiwał okoliczne wioski, i pojechałyśmy. Zaczął padać deszcz. Przejechałyśmy tym autobusem tak ze dwie pętle w tę i z powrotem, ale w końcu kierowca zapytał czy my gdzieś jedziemy, bo jemu się wydaje że ze szkoły uciekłyśmy. My że nie, absolutnie, zostałyśmy wysłane przez panią nauczycielkę w celu zebrania materiału do zielnika, a nie mogłyśmy się zdecydowac w której wiosce wysiąść i czy on nie wie gdzie jest najlepsza łąka. Wciąż padało...
Około dwunastej już było jak wysiadłyśmy z autobusu, już nie padało a my poszłyśmy z nudów na miejski rynek, przysiadłyśmy na ławeczce i zaczęłyśmy obgadywac przechodzniów.
Dosiadła się jakaś baba. Celowo użyłam tego słowa, bo baba byla niska, krępa, czarne długie kręcone włosy, długa spódnica. Nikt wtedy nie nosił długich spódnic, a już broń buk takich włosów. Usiadła na ławeczce i zapytała, mrugając porozumiewawczo okiem:
- Co, na wagarach?
- Ależ nie, my już skończyłyśmy lekcje, odpoczywamy.
- Dobra dobra, przy mnie nie musicie się ukrywać, ja tam doskonale wiem jak to z Wami młodymi bywa.
Popatrzyłyśmy z koleżanką na siebie...
Zaczęłyśmy konwersację, o kwiatach, o budynkach, o księżycu. I że pani jest wróżką, i że mieszka w pobliskiej wiosce pod numerem takim-to-a-takim to jak chcemy to możemy przyjechać, powróży nam, nic od nas nie weźmie bo my młode i nas lubi. Tu nie może wróżyć, bo milicja. Obiecałyśmy że przyjedziemy oczywiście.
Tak sobie rozmawiając, zgłodniałyśmy i wyciągnęłyśmy po suchej bułce z przedziałkiem, które zakupiłyśmy w niedalekiej piekarni, na więcej nie miałysmy kasy bo trzeba bylo wydać na bilety, bułki wciąż pysznie pachniały. Widząc to baba wyciągnęła z torby pyszną aromatyczną kiełbasę i dała nam po kawałku. Po całym wielkim pętelku. Sama też zagryzała. Ta kiełbasa była pyszna, razem z suchą świeżą bułką wydawała się po prostu ambrozją. Do dziś pamiętam ten smak, smak wagarów.



P.S. Jako wzorowej uczennicy, wagary zostały mi podarowane. Upiekło się również mojej koleżance która poszła na wagary z wzorową uczennicą. Dwóch kolegów palących papierosy dostało naganę do dziennika. Dwie koleżanki, które tak jak chłopcy, zostały u jednej w domu i paliły papierosy, zostały przyłapane przez rodzica. Skończyło się karą niewychodzenia z domu do odwołania. Jeden chłopak, który tak jak my, ruszył w stronę ławeczki w parku, został po drodze przyłapany przez ojca i doprowadzony za ucho do szkoły. Cała reszta klasy poszła tego dnia grzecznie do szkoły. Donosiciela nigdy nie znaleziono :-)