A wczoraj wybrałam się na przedpremierowy pokaz nowego filmu pod marką Marvel - X-Men Apocalypse. W kinach od dzisiaj, w Polsce od piątku. Ale nie obawiajcie się Ci, którzy się wybieracie, spojlera nie będzie.
Pisałam już niejednokrotnie że bardzo lubię kino tego typu, a szczególnie z serii X-Men, po prostu jest rodzaj filmów które nigdy mi się nie nudzą i mogę oglądać wielokrotnie. Do spółki z Władcą Pierścieni i Batmanem. Wczoraj jednak przeszłam samą siebie, bo prawie od razu po pracy wyruszyłam na nocną zmianę... do kina. Pokaz specjalny dwóch ostatnich filmów serii plus przedpremiera najnowszego w 3D.
Zapakowaliśmy do torby prowiant typu pizza, batoniki, orzeszki, woda, soczki, kanapki i wyruszyliśmy z kopyta żeby zdążyć na 18.30. Spóźniliśmy się oczywiście, ale wiadomo że w kinie najpierw grają reklamy, potem zwiastuny, tak że zdążyliśmy jeszcze przed filmem zjeść sobie rzeczoną pizzę, bo w domu nie było czasu. Przeniesiono nas do innej, większej sali, widocznie zapotrzebowanie było większe niż się spodziewano. Najpierw obawiałam się że będę jedyną kobietą, potem że będziemy jedynymi osobami po czterdziestce, a okazało się że żadne z obaw się nie potwierdziły. Co mądrzejsze kobitki przyniosły sobie nawet po dwie podusie - jedną pod pupę a jedną do podpierania plecków. Och, jakże im potem zazdrościłam... No a potem się zaczęło.
Film pierwszy:
Zleciało jak z płatka. Pomimo że oglądałam go już z pięć razy, nadal byłam zachwycona, obraz nic nie stracił na wartości, a emocje były takie same jak za każdym razem. Po dwóch godzinach i dwunastu minutach wszyscy rzucili się do komórek, do toalet, do sklepiku po jedzenie i picie, albo po prostu wstać, pochodzić, nabrać sił przed następną nasiadówką. Po półgodzinnej przerwie, już bez reklam i trailerów, rozpoczęło się kolejne widowisko.
Film Drugi:
Nie powiem, również zleciało jak z płatka, ale przyznam że oczy zaczęły mi się powoli sklejać w połowie, więc przydrzemałam kilka minut z tymi posklejanymi oczami. Nie myślcie sobie, że spałam, wszystko słyszałam i otwierałam oczy co pół minuty, albo jak coś ucichło, albo jak wybuchło...
Po kolejnych dwóch godzinach i dwunastu minutach, jak poprzednio, wszyscy się zerwali na pogadanie, pochodzenie, wysiusianie i uzupełnienie zapasów, ja sobie poszłam zakupić kawę z cynamonem bo ciężko mi się już zaczęło robić na ciele. Po około półgodzinnej przerwie, tuż po północy, zaczęło się główne widowisko wieczoru, w 3D.
Film Trzeci:
Jak już wspomniałam, nie będę wszystkim (albo niektórym) psuć niespodzianki więc o filmie nic nie napiszę. Powiem tylko że bardzo mi się podobał i że przetrwałam, z trudnościami bo z trudnościami ale dałam radę wytrzymać do końca kolejne dwie godziny i dwadzieścia cztery minuty.
Z kina wyszliśmy około drugiej trzydzieści, około trzeciej nad ranem byłam w domu, o trzeciej jedenaście byłam już w łóżku a o trzeciej piętnaście prawdopodobnie już spałam bo nic nie pamiętam. Do pracy obudziałm się tylko troszkę później niż zwykle, spóźniłam się tak jak zwykle a na dzień dobry zostałam poczęstowana znakomitą herbatką ożywiającą yerba mate z jakiejś specjalnej kolekcji. I jakoś mam zamiar się przeturlać do wieczora.
No i co powiecie? Czy robiliście kiedykolwiek podobną nocną zmianę w kinie? Osobiście nie wiem czy by mi się chciało powtórzyć coś takiego, ale byłam, widziałam, przeżyłam i wiem że radę dam jeśli kiedykolwiek się na podobne wariactwo zdecyduję.
Pozdrawiam wszystkich wariatów filmowych...