wtorek, 29 grudnia 2015

Poświąteczny marazm

Minione święta ogłaszam oficjalnie za najgorsze w życiu. Najgorsza była Wigilia. Popłynęło parę łez. Dobrze że trwały tak krótko.

Czas samotności.
Czas pozbywania się złudzeń.
Czas rozliczania się z przeszłością.
Czas traconych nadziei.
Czas zawieszenia w próżni.
Czas ucieczki.

Nie, pomimo tego wszystkiego nie jestem pesymistką. Pomimo marazmu i beznadziei święta i czas okołoświąteczny spędziłam wyjątkowo aktywnie, każdego dnia miałam coś do zrobienia, każdy dzień przyniósł jakieś nowe doświadczenie. Pojeździłam sobie na rowerze - w niedzielę zrobiłam ponad 50 kilometrów, wczoraj brałam udział w corocznym poświątecznym turnieju badmintonowym, dzisiaj nie mam siły nawet na motor, choć pogoda ładna. W domu bałagan bo nikomu się sprzątać nie chce, koty śpią a ja chyba pójdę na spacer do lasu.
Cieszyłam się na te święta choć oczekiwałam ich z niepokojem. Chciałam sobie odpocząć, odciąć od świata, posiedzieć w samotności. Czasami jednak samotność boli. Nie wiem, jaki jest dzień tygodnia, nie wiem ile mi jeszcze zostało do powrotu do pracy, trwam tak sobie z dnia na dzień, planując tylko jedną rzecz która musi być wykonana, reszta robi się jak leci albo i się nie robi. Poświąteczny marazm. Wolałabym żeby się już skończył...

niedziela, 27 grudnia 2015

To jest lepsze od kawału

Dziekuję wszystkim za życzenia urodzinowe, bardzo miła osłoda dnia wczorajszego, który (z maleńkimi wyjątkami) przesiedziałam sama, albo gadając przez telefon, albo gapiąc się w komputer albo w telewizor, albo w ramach mojej corocznej tradycji w duży ekran, najlepiej 3D. Miałam uczcić urodziny wypadem na Heńku Maczku ale niestety lało cały dzień to i smętnie było. Dzisiaj za to pogoda wzorcowa, ani chmurki na niebie, powiedziałabym że cieplutko gdybym na termometr nie popatrzyła, który wskazuje tylko 6 stopni choć odczuwa się wyraźnie więcej. Po prostu serce rośnie. No a ja jak zwykle mam dylemat - rower czy motor? Już sobie nawet w głowie trasy zaplanowałam na jedno i drugie, dokończę kawę pisząc tego posta i będę musiała zadecydować. Ech.... Wymyśliłam też że rowerku imię jakieś będę musiała nadać, ale to będzie dziewczynka.
Ale, zapędziłam się a miało być o czymś innym. Otóż, co jakiś czas dostaję do moderacji jakieś spamy, że niby komentarze do bloga. Zawsze wywalam bez patrzenia, tym razem jednak przeczytałam, potem przeczytałam jeszcze raz, i jeszcze. Ja rozumiem że to gugiel tłumaczy ale na miłość kreta, to jest lepsze od kawału. Zachowałam dwa takie kfiatki, zobaczcie sami.

Nowy komentarz do posta "Niespodzianki od Anki Wrocławianki" dodany przez Anonimowy : 
Regulaminowy dobór różnicy zasilacza obchodzi od rzeczonego, co proponujemy zanim
uzupełnić A te, jeśli postulują Małżonkowie nabywać wybielenie LED proponuję pamiętać:
Zasilacze do oświetlenia LED czynią na potoku stabilnym DC, na rozciągnięciu 12V (zaledwie 24V
neony każą wyraźniejszego wyciągnięcia


my page: Taśmy LED 300 wodoodporne 5050 Zimny biały


Nowy komentarz do posta "Ach te koty" dodany przez Anonimowy :
Goście lub cierpi ktokolwiek doświadczenia subiektywne miłuj zweryfikowane uwagi towarzyszek, życzliwych, itp.
na temat podwójnych materacy krajoznawczych
takich jednostek niby Bestway, Intex respektuj
osobliwych Z dłuższego toku gonię gwoli siebie materaca przecież
biegunowo nie umiem się ustalić. Im sążniście się uderzam tym średnio spośród moją uchwałą

Check out my webpage łoże małżeńskie swarzędz


Bardzo interesująca reklama małżeńskiego łoża, nieprawdaż? Biegunowo się ustalić i uderzać sążniście uchwałą, azaliż!

piątek, 25 grudnia 2015

Czterdzieści i cztery

Wigilia minęła bez większych problemów, czyli tak jak się spodziewałam, czyli do dupy, czyli właściwie normalnie. Pierwszy dzień świąt też w porządku, a nawet lepiej niż normalnie. Mikołaj przyniósł mi prezenta (sama se kupiłam) więc byłam go wypróbować i wyszło mi całe 20 kilometrów. Zamierzałam dosiąść Heńka, ale Nowy się pojawił i musiałam sprawdzić jak bryka.


Nigdy ale to nigdy 25 grudnia nie wybralam się na rower. Ani na spacer. Nigdy.

A jutro...

Jutro będzie czterdzieści i cztery. Kiedy byłam młoda i piękna (tylko młodość pozostała, hehe!), gnębiła mnie taka durna myśl że dożyję tylko 28 lat i nic więcej. Jakoś 28 przeszło i z poczuciem nieśmiertelności toczyłam się dalej, aż nadejszła ta wiekopomna chwila kiedy trzeba się z liczbami zmierzyć, Ci którzy znają moją wielkość matematyczną zrozumieją że dwadzieścia osiem to tyle samo co czterdzieści cztery. Czyli że jak jutro minie spokojnie to mam podarowane następne osiemdziesiąt dwa numerki, a może troszkę więcej jak dzisiejsza loteria okaże się szczęśliwa. I co ja z tymi liczbami zrobię?

Jako że dzień jutrzejszy dla mnie znamienity będzie i historyczny po prostu, czegoś takiego bowiem nie przeżywa się więcej niż raz, pozwólcie na małe podsumowanie.

26 grudnia 1971 - czerwone, pomarszone, brzydkie i wrzeszczące, za to z czupryną pełną małpich włosów przyszło na świat Utrapienie, któremu nadano imię Iwonka. Które to imię kwestionowawszy wielokrotnie, w końcu pokornie przyjęła do wiadomości, znalazłszy uprzednio w Encyklopedii pochodzenie tegoż, z czym się w końcu dogłębnie i głębokodusznie pogodziła.

Iwona to kobieta o trudnym, dwoistym charakterze. W działaniu jest żywiołowa i przebojowa, ale gdy coś idzie nie po jej myśli, zwija się w kłębek i chowa przed problemem. Jest przy tym bardzo czuła na porażki, które traktuje jako osobistą zniewagę. Posiada dar dyplomacji i świetnie radzi sobie tam, gdzie potrzeba taktu oraz ostrożności, ale bywa do tego niezwykle przekorna. Nikt nie jest w stanie nakłonić jej do zmiany poglądów czy postępowania. Mimo to posiada licznych znajomych. Na co dzień jest bowiem pełna optymizmu i czarująco się uśmiecha. Niestety rzadko ufa ludziom na tyle, by mieć wiernych i oddanych przyjaciół. Jest zaborcza tak w przyjaźni, jak i w miłości. Sama pozostaje bezwzględnie wierna.

Iwona jest to imię pochodzenia staroniemieckiego, od słowa iwa (łuk z drzewa cisowego).
Piękna, pociągająca swym urokiem niczym róża, która zarówno cieszy, jak i kłuje! Kto ją pokocha – musi uważać. Iwona posiada pełną wdzięku, ale i bardzo silną osobowość. Jest zaborcza aż do bólu! Mężczyzna jej życia musi całkowicie podbić jej serce i być jej na wyłączność. Dlatego powinien on posiadać wyjątkowy charakter i wytrzymałość. Iwona pokocha głęboko – spokojną i wierną miłością, ale nie będzie uzewnętrzniać swych uczuć. Można być pewnym, że jeśli powie, iż kocha, to tak jest. W małżeństwie będzie troskliwą i oddaną żoną oraz opiekuńczą matką. Ze smakiem i klasą poprowadzi dom, podejmie gości i będzie godnie prezentować swego wybranka. Ponieważ kocha przyrodę i zwierzę – miejsce jej zamieszkania będzie pełne zieleni i życia.

Dzięki optymistycznemu nastawieniu do życia i świata, Iwona posiada licznych znajomych. Zdarzają jej się także wierni i oddani przyjaciele. I warto się z nią przyjaźnić! Z jednej strony jest bardzo lojalna oraz opiekuńcza i stara się chronić wszystko i wszystkich, z drugiej – nieufna wobec ludzi i ostrożna w bliższych kontaktach. Według niej mało kto zasługuje na miano przyjaciela. Iwona ma też skłonności do intryg, a ludzi zjednuje sobie łatwo poprzez swój czarujący uśmiech. Nigdy nie wiadomo, kiedy obdarza nim szczerze i bezinteresownie, a kiedy pozyskuje nim innych dla sobie wiadomych celów. Iwona to kobieta, która bardzo dobrze czuje się w każdym towarzystwie i zdecydowanie nie potrafi żyć w odosobnieniu.

Energicznie podchodzi do powierzanych jej obowiązków. Bardzo żywiołowa i przebojowa kobieta. Zdecydowanie można na niej polegać – zwłaszcza tam, gdzie interesy wymagają taktu, ostrożności i zdecydowania. Iwona to urodzona dyplomatka. Ale! Gdy coś postanowi – nie warto próbować tego zmienić. Jest niesłychanie przekorna i uznaje tylko swój punkt widzenia. Miejsca pracy wybiera spontanicznie i nie ulega żadnym wpływom. Nastawiona jest na sukces, pieniądze i zaszczyty, co bez problemu osiąga, ponieważ posiada niespotykane zdolności adaptacyjne i inteligencję praktyczną. Niestety porażki uważa za osobistą zniewagę i lepiej nie wchodzić jej w drogę, gdy coś pójdzie nie po jej myśli.
Iwona łatwo dostosowuje się do nowych warunków pracy dlatego też świetnie daje sobie radę w wielu różnych zawodach.

1 września 1978 - Iwonka zaczęła edukację w Szkole Podstawowej Numer Jeden. Trzy lata później, wskutek reorganizacji (i przede wszystkim remontu budynku głównego), Iwonkę przeniesiono do Szkoły Podstawowej Numer Osiem, która co prawda mieściła się tuż za rogiem, ale będąwszy (czy takie słowo w ogóle istnieje?) największą jednostką edukacyjna w mieście nie stanowiła dla bohaterki dostatecznego wyzwania intelektualnego. Niemniej jednak, ujawniając wybitne (nie tylko w skali tej jednostki jak się okazało) umiejętności i wiedzę humanistyczno-geograficzną, wyżej wspomniana Iwonka bez zająknięcia się zdała ze wspaniałym rezultatem egzaminy wstępne i 

1 września 1986 - rozpoczęła edukację w klasie biologiczno-chemicznej (!!!) w najbardziej naówczas prestiżowym w całym województwie liceum ogólnokształcącym, które zaważyło na całym jej przyszłym życiu. Tak wtedy, naiwna, myślała...

W latach 1986 - 1990 zakochała się bez pamięci, zakończyła bardzo obiecującą karierę sportową (och głupia, a mogła być na olimpiadzie i to niejednej), rozpoczęła zabawę w dorosłość, jednocześnie kontynuując z powodzeniem zmagania edukacyjne, które z czasem ukierunkowały się jednoznacznie w jedną, prawdopodobnie jedyną do odganięcia stronę. I tak,

w październiku 1990 roku - Iwonka postawiła stopę w budynku Wyższej Szkoły Pedagogicznej, przekształconej dwa lata później w Uniwersytet, kontynuując edukację na prestiżowym kierunku. Humanistycznym oczywiście. Deklasując konkurencję, uzyskała na egzaminach wstępnych na polonistykę czwartą lokatę z ponad dwustu iluśdziesięciu lub więcej kandydatów, plasując się tylko za laureatami olimpiad, którzy i tak mieli już indeks w kieszeni. 

Szczęście, nieszczęście, głuchy los, nieme przeznaczenie lub po prostu ludzka głupota postawiły Iwonkę przed stanem niedokonanym w październiku 1992 roku, co miało zaważyć na całym jej przyszłym życiu. 26 grudnia tego samego roku, w dzień jej urodzin, nastąpiły pełne emocji zaręczyny, po czym nastąpił krótki acz burzliwy okres przygotowań do ślubu który odbył się już w lutym 1993 roku. Wiecie, presja rodziny i tak dalej. Poszło jak poszło. 

W niedzielę któregoś lipca 1993 roku, tuż przed północą, sta się dokonał i pojawił się cud nazwany przez cały personel szpitala "chińską księżniczką". Córeczka była zaprzeczeniem matki, maleńka, śliczna, przeurocza, delikatna i mięciutka jak srebrna chmurka. Niemal dwa lata później, w czerwcu 1995 roku pojawił się jej braciszek, śmieszny skrzeczak ze spiczastą główką i mięśniami Szwarcenegera, duży i silny chłopak, podoby do siostrzyczki jak dwie krople wody, a jednocześnie różniący się jak pies od kota. I tak pozostało do dzisiaj...

Iwonka konynuowała studia, w roku 1996 uzyskując zasłużony tytuł magistra filologii polskiej. Cóż, wszystko w złym czasie. Pieriestrojka zrobiła swoje, dla nauczycieli niestety zabrakło etatów i Iwonka musiała szukać pracy gdziekolwiek. Najpierw hurtownia artykułów dekoracyjnych, potem krótka praktyka w Urzędzie Statystycznym, w końcu stabilizacja na stanowisku marketingowym w prywatnym przedsiębiorstwie. Ciężko było. Studia podyplomowe, dzieci, ciągłe budowanie własnego gniazda, wzloty i upadki. Nie chcę tego wspominać. 

W znamiennym roku 2004  Iwonka wyjechała do Szkocji. Początki były straszne. Kto nie przeżył emigracji, nie wie. Zresztą, o wielu rzeczach już pisałam na blogu, nie będę się powtarzać. Z czasem zaproponowano mi lepszą pracę, potem awans, i tak już zostało do dzisiaj. Ale to przecież nie podanie o pracę a skrócona blogowa autobiografia. 2 lata temu odbyła się nasza ostatnia wspólna rodzinna wigilia, ale rodziną już wtedy byliśmy tylko na papierze. 

W marcu 2014 roku otrzymałam papiery rozwodowe i od tego czasu pracuje nad własną niezależnością i szczęściem. Z różnym skutkiem. Wydarzenia mijającego roku były dla mnie przełomowe pod każdym względem. Nabrałam pewności siebie jako kobieta, jako człowiek, jako matka, jako córka. Poznałam wiele nowych, wspaniałych osób, umocniłam znajomość z tymi poznanymi już wcześniej, mój blog, olaboga (!) właśnie spojrzałam, przekroczył magiczną liczbę wejść 200 tysięcy, a zaledwie rok temu było sto tysięcy.  
Z innych spostrzeżeń, zupełnie nieoczekiwanie moje noworoczne życzenie spełniło się, ale ironicznie los zrobił mi psikusa i wszystko poszło w zupełnie odwrotną stronę niż oczekiwałam. Z tego wniosek mam na przyszłość - nigdy nie mieć życzeń noworocznych. 

Jutro. 26 grudnia 2015 roku, minie czterdzieści i cztery. Jutro nie będzie wpisu. Jutro będzie dniem tylko dla mnie, nie zaplanowanym, bez oczekiwań. Może motor. Może rower. Może butelka prosecco od samego rana. Telefon do przyjaciela. Filmy od rana do wieczora. Zapomniałam, od lat funduję sobie wyjście do kina. Jutro "Gwiezdne Wojny". Ale to też się może zmienić, w końcu czterdzieste czwarte urodziny ma się tylko raz, prawda? ;-)