czwartek, 19 listopada 2015

Znowu o uroku, sraczce i... kawałku ciasta

Tak jest Proszę Państwa! Urok goni urok a ciągła sraczka przynosi więcej pecha.
Żeby nie było końca problemom motoryzacyjnym, no bo przecież wiadomo że najlepiej kupić dziecku motor na osiemnastkę to nie będzie miało kasy na narkotyki i alkohol, a kupić sobie samochód to tak jak zrobić sobie dodatkowe dziecko. No więc to dodatkowe dziecko zabrałam wczoraj do lekarza wyleczyć mu przednią lewą łapkę bo coś mi się w jej stanie nie podobało. Odkąd wymieniłam tę cholerną oponę w ubiegłym roku, musiałam ją co jakiś czas dopompowywać bo schodziło z niej więcej powietrza niż z innych. Zawsze było to kilka barów, nie więcej. Ale jak pojechałam na stację benzynową we wtorek aby przy okazji dopompować koła, to mnie nagły vqrv złapał bo ciśnienie było zaledwie 18 barów, z zalecanych 34. Połowa powietrza się ulotniła! Pomyślałam, muszę mieć przeciek, pojadę jutro niech sprawdzą. Nawet sobie taki specjalny kupon wydrukowałam na darmową naprawę opony.
Jutro było wczoraj. Zajeżdżam więc wczoraj do warsztatu, mówię co i jak żeby sprawdzili. Usiadłam w poczekalni, czekam. Pan puka w szybke i woła mnie. Pokazuje oponę i mówi że on żadnej dziury w niej nie widzi, ale... cholera jedna jest cała zużyta i z regulaminowych 1,6 milimetra zostało 1,6 milimetra czyli samochód nie przeszedłby następnego przeglądu, który mam za miesiąc. W dodatku druga przednia opona taka sama. Wyraziłam najszczersze zdumienie bo prawa opona była oryginalna i miała już trzy lata to miała prawo się trochę zużyć, ale lewa miała zaledwie rok. Pech jak nic! Ha ha, a właśnie że g**no prawda. Najtańszą oponę kupiłam jak mi stara strzeliła, ot co! To się starła, tak to jest jak się najtańsze kupuje.
Po błyskawicznej kalkulacji zysków i strat (głównie strat bo zyski to zupełnie niematerialne są) postanowiłam wymienić obie opony na nowe, raczej wyżej budżetowe, ale za to takie że kup 1 dostaniesz 1 gratis. Co i tak wyniosło mnie więcej niż obie opony do motoru razem wzięte a wiadomo że opony do motoru raczej tanie nie są. No ale - idzie zima, będzie ślisko, opon zimowych się u nas nie praktykuje a bezpieczeństwo najważniejsze. W dodatku i tak bym musiała wymienić bo przeglądu by nie przeszedł. Jeszcze serwis mnie czeka, na to to nawet mój debet nie wystarczy, Jestem oficjalnie bardziej niż spłukana już miesiąc przed świętami. Buuuuuu......

Ale żeby nie było że tylko siedzę i płaczę. Wczoraj wieczorem uśmiałam się i to po same pachy. Byłam bowiem na comiesięcznym spotkaniu Klubu Motorowego Tylko Dla Pań, spędziłam cudowny wieczór w towarzystwie odjechanych babek, a gwoździem wieczoru było ciasto, które zamówiła sobie jedna z koleżanek. Jej mina mówi sama za siebie :-)

Takiego ogromnego kawałka ciasta nie widziałam nigdy w życiu, ona zresztą też nie. Od razu przypomniał mi się film Asterix i Obelix, bo to porcja dla Obelixa chyba była! Dziewczyna nie była w stanie zjeść nawet jednej dziesiątej z tego gigantycznego kawałka, co więcej, nie dał mu rady cały stół! Musze tu usprawiedliwić stół, byłyśmy wszystkie już po sutej kolacji :-)
I na koniec, zdjęcie dowodowe roześmianego towarzystwa. Mamy tu policjantkę, neurochirurga, artystke rzeźbiarza, farmerkę, instruktorke jazdy, kierowcę rajdową, kilka businesswomen no i mnie :-)


One już mają porządne motory. Ja sobie jeszcze musze poczekać... A z takim wsparciem jakie mam - na pewno dam radę!

wtorek, 17 listopada 2015

Post o pechu czyli koniuntura napędza się sama

Od zawsze byłam pozytywną realistką, wierzącą w sny, horoskopy  i czarne koty przebiegające drogę. Czarne koty mi już zdecydowanie przeszły, horoskopy zodiakalne stanowią dla mnie ciekawy materiał do analizy porównawczej, a sny... cóż, realistycznie biorąc coś w tym jest, bo przecież tak naprawdę nikt nie wie czym są marzenia senne i skąd się biorą. Ale ja nie o tym.
Pech, karma, koincydencja... Wszystko to są jakieś zdarzenia wynikające z czegoś. Przez całe życie coś się wokół nas dzieje, na niektóre rzeczy mamy wpływ, a na inne nie. Czasami coś nam nie wychodzi, mówimy wtedy że mamy pecha. A jak jest naprawdę?...
Grałam kiedyś w hokeja na trawie, na dość wysokim poziomie. Widziałam wiele kontuzji na boisku, jakoś szczęśliwie poza poobijanymi czasami piszczelami nicpoważnego mi się nie stało. Nie mogła tak powiedzieć koleżanka z zespołu która straciła połowę zęba bo została uderzona laską prosto w twarz. Miała pecha? Hm... Podeszła za blisko, nie usunęła się w porę, była za mało doświadczona, może nie zjadła odpowiedniego śniadania i mózg nie pracował jak należy. Ja bym powiedziała że miała szczęście bo straciła tylko połowę zęba a nie całego.
Nie zdałam kiedyś egzaminu na studiach. Miałam pecha bo dostałam pytania z tematu który jakoś ominęłam w przygotowaniach. Pech? Nie, własna głupota i lenistwo. Do poprawki nie podeszłam z powodu prozaicznego - wywróciłam się przed autobusem, było slisko, zima, autobus pojechał i nie dojechałam na egzamin. Pech? Nie. Po prostu wyszłam za późno, autobus zobaczyłam na przystanku z daleka i zaczęłam biec, a kiedy byłam już blisko pośliznęłam się i upadłam. Byłam w piątym miesiącu ciąży, przestraszyłam się, a że wpadłam w ciapę pośniegową byłam też cała brudna i mokra. Dodatkowo nikt z ludzi czekających koło przystanku nie drgnął nawet żeby mi pomóc, ot znieczulica. Ale cały ten ciąg zdarzeń miał jedną przyczynę - za późno wyszłam z domu bo się guzdrałam.
Rozwaliłam kiedyś oponę w samochodzie. Jechałam na randkę. Z randki nici a portfel uszczuplony. Pech? Nie, po prostu położyłam telefon na siedzeniu a nie na specjalnym stojaku i jak przyszedł sms to odruchowo sięgnęłam ręką po telefon, w tym samych czasie wykonałam minimalny ruch kierownicą, akurat przy wysepce dla pieszych, najechałam na wysepkę i koło pękło.
O swoich poczynaniach motocyklowych już pisałam, o ostatniej wpadce samochodowej też. Tak mi ostatnio ciągle chodzi po głowie co się tak naprawdę dzieje, od jakiegoś czasu prześladuje mnie ten sławetny pech, w którego przecież nie wierzę a chyba zacząć powinnam bo to jest po prostu niewiarygodne. Kłopoty ze zdrowiem nie wynikają przecież z jakiegoś nieracjonalnego pecha tylko mają jakąś głębszą przyczynę. A wszystkie pozostałe zdarzenia mogą mieć związek z kłopotami zdrowotnymi, bo człowiek rozkojarzony chodzi, czasami płaczliwy, a nawet jak jest czasami w euforii to też można jakąś głupotę popełnić przez nieuwagę. No więc dlaczego zdrowie szwankuje?
Hmmm... z różnych przyczyn że tak powiem, jako główną podaję stres. Przez tyle lat wydawałam się być odporna na stres, zawsze ostoja spokoju i opanowania, nerwy mi dopiero puszczały po zdarzeniu, co objawiało się nagłym, i to dosłownie nagłym, w ciągu kilku minut, osłabieniem ciała i bólami kończyn dolnych. O takich prozaicznych objawach jak drżenie rąk i bóle głowy to nawet nie wspominam bo to dotyczy każdego ale u mnie bardzo charakterystyczne były te bóle nóg od bioder w dół. Niezbyt przyjemna sprawa i na początku nie za bardzo kojarzyłam ale po głębszej obserwacji swojego ciąła stało się jasne że silne nerwy zawsze kończą się tym samym.
Od kilku lat stres zaczął mnie opanowywac coraz bardziej a ja żeby przeżyć musiałam udawać że go nie mam. Zaczęłam też się leczyć alkoholem. I wtedy zaczęły się pojawiać pierwsze symptomy buntu ciała. Pomału zmieniłam sposób odżywiania, odstawiłam alkohol, zmieniłam tryb życia na bardziej uporządkowany. Cóż, długotrwałe zaniedbania przyniosły jednak jakiś skutek i dlatego się męczę z różnymi świństwami które mi się trafiają ostatnio. Nie ma mowy o żadnym pechu, to wszystko to jeden samonapędzający się mechanizm, a przyczyna goni przyczynę.
Psychicznie cóż, też zaczęłam wysiadać. Życie po prostu zaczęło mnie przytłaczać, coraz więcej problemów niemożliwych do rozwiązania, coraz więcej przeszkód wydawałoby się nie do pokonania. No cóż, tutaj potrzebny był ktoś z zewnątrz. Pozwoliłam sobie na zmasowany atak sympatii i zrozumienia z wielu stron i nawet jak w pewnej mierze fałszywy to jakiś pozytywny skutek odczułam. A co mi w tym pomogło? Racjonalizacja właśnie. Próba wyjaśniania zdarzeń, tłumaczenia ich ze strony przyczynowo-skutkowej, tak jak to pokazałam na początku tego posta. Nie zamykanie się w bańce uprzedzeń i zabobonów, a otwarcie na rady i sugestie innych osób. Pozwoliło mi to w jakimś stopniu uporać się z wiecznym poczuciem winy i zaniedbania, które mnie od środka po prostu wyniszczały. Pani perfekcyjna nie jest już taka perfekcyjna i wcale być nie musi a jak się komuś nie podoba to niech się wynosi z mojego życia i naprawdę, wolę zostać sama jak palec niż z osobą zatruwającą mi życie bo nie spełniam czyichś oczekiwań.
Powiem Wam coś, piątek trzynastego i dwa dni po nim to był moment przełomowy w moim myśleniu, nagle dotarło do mnie coś tak odkrywczego że aż boję się tym podzielić, ale jak już piszę to idę za ciosem.
To nie ja jestem zła.
To nie ja robię wszystko źle.
To nie ja psuję wszystko dokoła.
To są wszystko projekcje innych ludzi na mojej osobie. Odbicia ich własnych emocji, ich strachów, ich uprzedzeń. A ja nie zamierzam już więcej być niczyim lusterkiem.
A jaki to ma związek z pechem? Żadnego. Bycie "pechowcem" jest wygodne, prawda? Bo wtedy nie trzeba się starać, każdy pomoże, po główce pogłaszcze, bo on taki biedny, tak się stara i stara a takiego ma pecha, nic mu się w życiu nie udaje.
A ja jestem dziecko szczęścia które sobie na wszystko ciężko samo zapracowuje. No i nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, tak jak z tym samochodem, gdybym nie wjechała w słupek to jeździłabym z porysowanym zderzakiem (inne zdarzenie, nie ma o czym gadać!) a tak będę miała wszystko ładnie naprawione, wygładzone pomalowane, a że portfel trochę wyszczupleje? To będę miała lżejszą torebkę :-) No większą racjonalistką to już się chyba być nie da, co?

Pozdrawiam.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Jak nie urok to sraczka i tak w kółko

Nie, nie jestem chora. Nawet już nie wkurzona, ot pogodziłam sie losem i prawdopodobnym ponownym uszczupleniem portfela. Ja zwariuję przez tę motoryzację!
Po ostatnim upadku Heniek Maczek został pozbawiony odnóży w celu reperacji i modernizacji obuwia. Jak się pośliznęłam na tym cholernym zakręcie to się okazało że opony trochę przepuszczące są i pomimo że nie tak bardzo zużyte to jednak na drogi tutejsze nie za bardzo się nadające bo za twarde i w ogóle, nie wiadomo ile w tej hinduskiej fabryce stały a motor też już ma 5 lat. Zamówiłam więc nowe porządne niemieckie opony, pościągałam koła i zawiozłam do garażu (tak się tu nazywa warsztat auto-moto) coby mi te opony zmienili. Okazało się że rzeczywiście był niewielki przeciek na feldze więc naprawili, uszczelnili, skasowali i nawet kółka do samochodu zanieśli :-)
No a wczoraj bawiłam się w mechanika. Dałam radę sama zamontować oba koła, pozakładać wszelkie hamulce, łańcuchy i co tam trzeba było  i nawet nie została mi żadna śrubka luzem! Co prawda tylne koło zakładałam trzy razy, bo za pierwszym razem nie założyłam łańcucha, za drugim założyłam łańcuch ale nie założyłam takich specjalnych nakładek przez które się przewleka taki metalowy pręt na którym się kręci koło (za cholerę nie wiem jak to się wszystko nazywa!), dopiero za trzecim razem założyłam już tak jak należy. No i wymieniłam wykrzywioną nóżkę zmiany biegów. Całość zajęła mi jakieś dwie godziny a że robiłam w rękawiczkach to nawet się potem pazurów nie naszorowałam. Rozruch próbny zrobiłam w garażu, koła się kręcą, biegi działają, ale na ulicę jeszcze nie wyjadę bo ma przyjść kolega na odbiór, znaczy sprawdzić czy wszystko poprzykręcałam jak trzeba i podokręcać największe śrubki takim specjalnym kluczem, który też sobie zakupiłam. Tak więc opony, wymiana opon, stopka do biegów i ten klucz to mnie trochę pociągnęły po kieszeni. A święta idą.
Ale nie na to się wkurzyłam. To było potrzebne. Natomiast zupełnie niepotrzebne i bezcelowe było  wjechanie przeze mnie samochodem w słupek od własnej bramy, w który to zahaczyłam lewym tylnym nadkolem nie wiem jakim cudem bo myślałam że się nie da, szczególnie jadąc do przodu. Ale wjechałam, przeszorowałam, całe nadkole porysowane i nie byłoby tragedii gdyby nie to że część rysy jest do gołej blachy. No i jadę właśnie za chwilę do majstra sztukmistrza który to obiecał popatrzeć na szkodę i ewentualnie mi ją zabezpieczyć coby nie zaczęło rdzewieć bo pogoda ostatnio jest niemal permanentnie wilgotna. No i wszystkie fundusze na moje motorowe prawo jazdy zostaną pożarte przez naprawę mojej perełki którą w tak durny i nieodpowiedzialny sposób uszkodziłam.
O tak, do uszkadzania to ja się na pewno nadaję!