niedziela, 4 października 2015

Nie ma róży bez kolców

Hondka jeszcze nie ujeżdżam, więc wybrałam się wczoraj ponownie na wycieczkę rowerową. Do North Berwick. Jak na samochód to blisko, ale na rower trochę daleko więc się bałam że nie dojadę, ale miałam backup plan, jak zawsze. Albo zawrócić, albo skrócić trasę alebo w najgorszym wypadku dojechać do stacji kolejowej jakiejś i wrócić pociągiem.
Pogoda była piękna, znowu, rower nie za bardzo sprawny bo bez przedniej przerzutki, ale kto nie ryzykuje ten nie jedzie, a ja tak przecież już jeździłam więc nie taki diabeł straszny. Plecaczek miałam już właściwie spakowany bo wożę w nim zawsze niezbędne rzeczy, taki jak chusteczki do nosa, mokre chusteczki, płyn aktybakteryjny do rąk, nawilżacz do ust, nitkę do zębów, długopis i gumy do żucia. Dopakowałam tylko portfelik z bilonem, kartę bankomatową, butelkę z wodą i kurtkę wodoodporną, taką cieniutką. No to pojechałam. Drogę znam bardzo dobrze bo jeździłam tam samochodem często tak więc każdą górkę, każdy zakręt znam prawie na pamięć. Ruch był spory, ale już dawno wyrobiłam w sobie świadomość że to nie ja mam uważać na samochody ale one na mnie więc nie panikowałam, robiłam swoje. Mijałam po drodze innych rowerzystów, uśmiechali się, pozdrawiali, niektórzy nie pozdrawiali i się nie uśmiechali więc mruczałam tylko pod nosem coś w rodzaju "Goopie gnojki" i jechałam dalej. Jak dojechałam do North Berwick to zrobiłam się głodna więc usiadłam przy jedynym wolnym stoliku na zewnątrz jednej z restauracji coby się kawy napić i lekko pożywić.  O:


Potem pokręciłam się trochę wzdłuż plaży i postanowiłam wracać, ale już inną trasą, przez Gullane, po po drodze postanowiłam wstąpić do sklepu badmintonowego kupić sobie owijkę do rakietki.  
Droga była wciąż przyjemna, głównie sobie śpiewałam na głos i komentowałam przejeżdżające samochody, w repertuarze miałam głównie "ty debilu, co tak blisko przejeżdżasz", "ty ciulu głupi, zwolnij trochę!" i "co się tak gapisz fiucie". Tylko jeden raz wyszłam z nerw, kiedy przy zjeździe z głównej drogi (ja jechałam prosto) jeden nie poczekał te dwie sekundy tylko już na zakręcie ominął mnie i skręcił tuż przede mną. Oburzenie moje skumulowało się w jeden wielki wybuch który przejawił się wyciągniętym lewym ramieniem z zaciśnietą pięścią, a z gardzieli rozległ się donośny okrzyk w języku angielskim: "Tea who you!!!"
No ale jakoś dojechałam do domu, ledwo żywa ale szczęśliwa, z bolącym dolnym odcinkiem kręgosłupa oczywiście, ale nie ma róży bez kolców, nieprawdaż :-)

Endomondo pokazał mi w domu to:


Jestem z siebie jeszcze dumniejsza niż przed tygodniem. I wiecie co? Ja naprawdę tak lubię.
Pozdrawiem i miłego końca niedzieli życzę :-)


piątek, 2 października 2015

Humor na piątek

Wciąż piękna pogoda, cieplutko, słonecznie, a my się w biurze dusić musimy bo za oknem robotnicy budynek remontują. I tak w kółko tylko hałas, stukanie, brzęczenie, a okna sie nie da otworzyć bo człowiek by ogłuchł. Na szczęście mamy wentylator to się dochładzamy. 
I w tym nastroju, dzisiaj będzie o... 
Zapraszam :-)

******
Na budowie: Przychodzi facet i się pyta:
- Ilu was tu pracuje?
- Z majstrem, czy bez?
- Z majstrem.
- 26.
- A bez?
- Bez majstra, to tu nikt nie pracuje.


******
Robotnik krzyczy do majstra:
- Majster, Edek spadł z rusztowania!
- To mu wyjmijcie ręce z kieszeni... Będzie wypadek przy pracy.


******
Jeden robotnik rozdeptał ślimaczka. Kolega go pyta:
- Ty, dlaczego rozdeptałeś tego biednego ślimaczka?
- Nie wytrzymałem, cały dzień za mną łaził.


******
Rosjanie kupują od Japończyków piłę spalinową do drzew. Jest na niej napisane: ścina do 45 drzew. Rosjanie zatrudnili najlepszego drwala, ale on ściął tylko 25 drzew. Rosjanie dzwonią więc do Japończyków z reklamacją i mówią:
- Na pile jest napisane, że ścina ona do 45 drzew, a nasz drwal ściął tylko 25!
Japończycy przyjechali do Rosji, odpalają piłę, a Rosjanie na to:
- Ty Wania! Patrzaj! Ona warczy?!


******
Na budowie:
- A Ty czemu dzisiaj nic nie robisz ? - pyta się murarz swego pomocnika.
- Ręce mi drżą po wczorajszym.
- No to przesiewaj piasek.


******
Robotnik biega po całym placu budowy z pustymi taczkami - tam i z powrotem i tak cały czas. Przychodzi kierownik, patrzy ze zdziwieniem i pyta się robotnika:
- Panie, co pan tak latasz z pustymi taczkami?
- A bo tyle roboty, że nie ma czasu załadować.


******
Kierownik tłumaczył swoim robotnikom, jak ważne jest noszenie hełmu na budowie i opowiada przykłady.
- Pracował kiedyś u nas taki jeden chłopak, który nie nosił hełmu, spadła mu cegłówka na głowę i umarł. Był taki wypadek, w którym naszej pracownicy spadła cegłówka na głowę, ale miała hełm i tylko uśmiechnęła się, otrzepała i poszła dalej. Nagle jeden z pracowników podnosi rękę i mówi:
- Ja znam tą dziewczynę. Ona do tej pory chodzi w hełmie i się uśmiecha.


******
Majster na budowie pyta się robotnika:
- Dlaczego Ty nosisz po jednej desce, a Nowak po dwie?
- Bo to leń. Nie chce mu się dwa razy chodzić.


******
Jeden robotnik rozdeptał ślimaczka. Kolega go pyta:
- Ty, dlaczego rozdeptałeś tego biednego ślimaczka?
- Nie wytrzymałem, cały dzień za mną łaził.

Wesołego weekendu!

wtorek, 29 września 2015

Chwalimy się

Jak zapewne sobie przypominacie, niecałe dwa tygodnie temu miałam kurs motorkowy którego nie udało mi się dokończyć (podobno dużo ludzi tak ma, ale dla mnie to i tak siara straszliwa), więc nie mogąc ujeżdżać Hondka zabrałam się za reanimację roweru. Swoją drogą muszę Hondka jakoś nazwać po bożemu bo zanosi się że więcej tych Hondków się przez moje życie przewinie no to każdy imię będzie mieć musiał indywidualne, co nie? No ale zobaczymy jak się będzie sprawował, takie imię dostanie. W każdym razie, Już w pierwszą sobotę, po odpakowaniu roweru z komórki, umyciu, napompowaniu kół i nasmarowaniu łańcucha okazało się że jest zdolny do jazdy więc wsiadłam i pojechałam. Co bardziej szczegółowo opisywałam tutaj. Początkowo chciałam tylko poćwiczyć technikę, ale jak zaczęłam to zeszło mi tak jak na mapie:


Po tym pierwszym wyczynie doopsko bolało mnie przez trzy dni, tak że niedzielę sobie odpuściłam, ale już w poniedziałek zasiadłam z powrotem na rowerek po pracy, w moich nowych spodenkach rowerowych, kasku i rękawiczkach. Tym razem tylko na chwilę naprawdę tylko pojechałam na parking do Macmerry, czyli na powyższym obrazku gdzieś w okolice numerka 23. Tam sobie pokręciłam ósemki i inne kółka i wróciłam. Nawet nie fatygowałam Endomondo. Podobnie we wtorek i środę. 
Teraz muszę się do czegoś przyznać - wszystkie te dni przejeździłam na pękniętej oponie. Jak się później dowiedziałam, opona se wzięła i pękła na szwie (a dobra opona była, prawie nowa, jeszcze z "kolcami") bo rower stojąc se będąc w komórce przez tyle lat zupełnie bez powietrza naciskał na oponę i ta nie wytrzymała. Oczywiście w pierwszej chwili paniki zadzwoniłam do eksa swojego bo jakoś nam się kontakty poprawiły ostatnio to postanowiłam mu dupę pozawracać. No i on powiedział że jak dętka nie wystaje to mogę jeździć (!?). Pewnie chciał coby mnie szlag szybciej trafił, nie udało się. No ale przejeździłam te parę dni na pękniętej oponie, aż w końcu zaczęłam czuć takie bum-bum-bum, więc pomyślałam dość tego, trza cholerstwo zmienić. 
Więc w czwartek już nie było rowerkowania. Czwartek był początkiem prac konserwacyjno-naprawczych. Po obejrzeniu kilkunastu filmików instruktażowych na youtube i wykonaniu kilku panicznych telefonów do eksa (jak mu dupę zawracać to na całego) udało mi się tę cholerną oponę ściągnąć z tylnego koła, po uprzednim zdjęciu tegoż z ramy roweru co jest sprawą znacznie trudniejszą niż w przypadku koła przedniego, bo są tam te cholerne przerzutki. No ale udało mi się, dętkę sprawdziłam czy cała, oponę wrzuciłam do samochodu i pojechałam do sklepu zakupić nową. W sklepie po prostu wytaszczyłam oponę z bagażnika i zaniosłam z prośbą żeby dali mi taką samą albo podobną a tę sobie zabrali. Co też zrobili :-) Za opłatą ma się rozumieć. 
Piątek po pracy zleciał mi na składaniu tego wszystkiego do kupy. Oesu ale się namęczyłam. Taki sam schemat, filmiki na youtube, paniczne telefony do eksa i w końcu się udało. W międzyczasie głaskałam Hondka żeby się odstresować...
W sobotę do południa ustawiałam przerzutki tylne, a gdy już uznałam że jest mniej więcej w porządku, pojechałam w trasę. Nie planowałam, tak jakoś wyszło. Jak na dolnym obrazku. Najpierw było trochę pod górę, ale za to potem z góry - to była jazda! Nigdy wcześniej tchórzem będąc nie przypuszczałam że jazda na prędkości może być taka fajna. Oczywiście hamulce były w pogotowiu i czasem z nich korzystałam jak myślałam że zaraz się rozpadnie ten mój rower, ale ogólnie frajdę miałam nieziemską. Najgorsze że na koniec znowu musiałam podjechać w górę, ale powolutku, powolutku dałam radę. Zrozumiałam też wtedy jak zmienia się przerzutki żeby rower dobrze chodził, niestety przednia przerzutka okazała się do kitu. O tym za chwilę, a teraz popatrzcie na trasę. Jestem dumna :-) Ósemki i kółka też mi się udało pokręcić!


W niedzielę rano znowu grzebałam w przerzutkach. I znowu, utartym schematem, filmiki na youtube, telefony do eksa... Wydawało mi się że zrobiłam dobrze, więc wyruszyłam w zaplanowaną tym razem trasę. Chciałam udać się do Edynburga, do sklepu motoryzacyjnego kupić coś dla Hondka. Rowerem :-)
W Musselburgh zepsuła mi się przednia przerzutka. Mogłam jechać spokojnie, ale łańcuch mi trochę tarł i bałam się że coś się popsuje. Telefon do eksa (znowu!), obiecał że przyjedzie i zobaczy. Spotkaliśmy się na parkingu, ponaciągał, posprawdzał, potłumaczył, przy okazji wypomniałam mu że przez tyle lat mówił że się nic nie da zrobić z tym rowerem a teraz się jednak da... No cóż, okazało się że linka do biegów jest po prostu za krótka i ktoś przede mną zrobił złą robotę (rower jest second-hand). Przynajmniej ustawił mi na tyle że nie grzechotała, dał mi prawdziwy klucz rowerowy bo nie miałam i poinstruował jak się wymienia linkę w biegach. I że jak nie będę umiała sobie poradzić o on mi pomoże. O! Jak to faceci chętni są do pomocy obcym babom! 
Pożegnawszy się pojechałam jak zaplanowałam. Przejechałam przez cały deptak na Portobello, pogoda cudowna, masakra, pełno ludzi, na deptaku tłumy, rower to musiałam miejscami prowadzić. I nie oburzajcie się na mnie za jazdę po deptaku rowerem, tam można bo jest pół na pół dla ludzi i rowerów. Co ja zrobię że tych pierwszych było znacznie więcej. 
W sklepie kupiłam to co chciałam plus linkę do roweru, pochłonęłam szejka mlecznego w pobliskim Makdonaldzie i pojechałam nazad z powrotem. I powiem że nawet doopsko mnie tak bardzo nie bolało. Trasa poniżej. 


Teraz rower czeka na wymianę linki, a ja czekam na dokończenie kursu co odbędzie się już jutro. A potem, jak pogoda dopisze a ma dopisać w weekend, zabieram Hondka na spacer. I niech się dzieje!