piątek, 26 czerwca 2015

Humor na piątek

Idąc za ciosem wczorajszego posta dzisiaj śmiejemy się z grubasów.
Ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha ha...
Zapraszam.


*****
Trzech chłopców przechwala się, który z ich wujków jest ważniejszy:
- Do mojego wujka mówią "proszę pana", bo jest dyrektorem szkoły! - mówi pierwszy.
- Mój jest biskupem i mówią do niego "ekscelencjo" - mówi drugi.
- A mój waży 200 kilo i wszyscy mówią do niego "o Boże"!


*****
Mały Jasiu jedzie z mamą w tramwaju.
W pewnym momencie nagle krzyczy:
- Patrz mamo jaka gruba baba! Ona ma brzuch, aż na kolanach!
Zawstydzona mama wzięła Jasia za rękę i wysiadła.
Tłumaczy malcowi:
- Jasiu takich rzeczy nie mówi się na głos, o tym możemy sobie porozmawiać w domu!
Jadą z powrotem tramwajem i znowu ta sama baba siedzi.
A Jasio krzyczy:
- Mamo o tej grubej babie to my sobie w domu pogadamy, nie?


*****
Przychodzi gruba baba do lekarza.
Lekarz pyta:
- Bierze pani te tabletki na odchudzanie?
- Tak, biorę.
- A ile?
- Ile, ile... Aż się najem!


*****
- Dlaczego bijesz tego małego chłopca?
- Bo nazwał mnie grubasem!
- I co, myślisz, że od tego schudniesz?


*****
Jaka jest definicja odważnego mężczyzny?
To facet, który wraca zalany w trupa do domu, przy tym koniecznie pokryty na całym ciele szminką różnych kolorów, pachnący damskimi perfumami, i który podchodzi do żony, daje jej soczystego klapsa w tyłek, a potem mówi:
- Ty jesteś następna, grubasku...


I na koniec z życia wzięte, znaczy osobiście podsłyszane podczas wizyty.
Pięcioletnia dziewczynka obejmuje mamę, całuje i mówi:
- Mamusiu, tak Cię kocham, jak dorosnę to chcę być taka wielka i gruba ja Ty!


I UWAGA! Ogłoszenie parafialne. Przed wyjazdem będzie jeszcze jeden post. Wypatrujcie.

Wesołego weekendu!



Skopiowano ze strony:http://potworek.com/dowcipy- potwornie dobre dowcipy!

czwartek, 25 czerwca 2015

Lustereczko powiedz przecie

Ja chyba muszę pozmieniać lustra w domu.
Bo niby wszystko jest w porządku, patrzę na siebie, fajna babka, nie za szczupła ale nie za gruba, trochę zbędnego tłuszczu ale do otyłości to mi jeszcze daleko. Zakładam dopasowaną bluzkę, legginsy, wyglądam nawet nawet. Obracam się w prawo, lewo, no dobra, parę wałeczków jest tu i ówdzie, ale co się będę przejmować, przecież jest wiele kobiet grubszych ode mnie. Przecież nadal wchodzę w stare ubrania. Przesyłam sobie całusa do lusterka i wychodzę. pełna pewności siebie i zadowolona.
A potem dostaję zdjęcia z imprezy.
Nalana gęba.
Nie wiem co na szyi zamiasta podbródka.
Wystający kałdun (brzuch jakby ktoś nie wiedział).
Plecy jak u dobrze wykarmionej świni.
Tłuste ramiona.
Tylko tyłek i nogi w porządku.
Jakby ktoś obciął dwie baby w połowie i je pozamieniał.
To ja już nie wiem, przecież ja siebie w lustrze widzę zupełnie inaczej. To co, aparat mnie zniekształca?
Bueeeeeee.....

środa, 24 czerwca 2015

Trzy wieszczki

Będzie bardzo osobiście.
Problemy mam natury uczuciowej. Nie będę się tu na blogu wywnętrzać bo to sprawa moja i muszę sobie z nią poradzić. Mam nadzieję że ta krótka przerwa urlopowa pomoże mi jakoś we łbie wszystko poukładać, bo na razie to kiepściutko jest.
Jestem osobą dość zamkniętą, introwertyczną, wolę słuchać niż opowiadać o sobie, choć czasami mnie to męczy i niejednokrotnie już to na blogu opisywałam więc się powtarzać nie będę. Tymczasem wczoraj...

Zadzwoniłam do Taty z życzeniami na Dzień Ojca, Tata życzeń wysłuchał, podziękował, zamienił parę słów po czym udał się na spokojne oglądanie swoich ulubionych wiadomości na TVN24 i oddał słuchawkę Mamie. Porozmawiałam z Mamą o duperelach, jak to zwykle bywa i już miałyśmy kończyć, kiedy zapytała mnie czy jeszcze coś chcę powiedzieć. Nastąpiła w słuchawce niezręczna cisza po czym... się rozpłakałam. I opowiedziałam jej wszystko ze szczegółami.
Mama była w szoku. Nie po tym CO powiedziałam, ale ŻE w ogóle powiedziałam, bo przez całe nastolactwo, potem przez ponad dwadzieścia lat małżeństwa, nigdy nie mówiłam jej nic tak bardzo osobistego. Opowiadałam i płakałam, a Mama słuchała, wtrącając co chwilę jakieś pytanie. Nie oceniała, nie pouczała, po prostu pocieszała i pokazywała swój punkt widzenia. Kiedy w pewnym momencie zdumionym głosem obwieściła odkrywczo: "Bo Ty się w chooj zakochałaś!" wybuchłam śmiechem. Tak, dokładnie tak jak powiedziała. Zakochałam się. W chooj.
Mama radzi cierpliwość, według niej jak ma być to będzie i nic nie można z tym zrobić. Według niej powinnam to wszystko olać, żyć jak żyłam, przestać się przejmować. Ja się z tym nie zgadzam, uważam że sami jesteśmy kowalami własnego losu, ale jednak w głębi duszy przyznaję jej rację. Nic nie mogę zrobić. To znaczy mogę ale jest to sprzeczne z moim sumieniem, a z sumieniem się gryzła nie będę. Jak ma być to będzie...

Unoszona falą płaczu zadzwoniłam do siostry. Ona najpierw się zaśmiała, potem spoważniała, wysłuchała, nie oceniała, nawet pytań za wiele nie zadawała, w końcu stwierdziła: "Ty się zakochałaś! No to masz prze*ebane," No mam. Prze*ebane.
Siostra dużo w życiu przeszła, ma do mężczyzn stosunek... obojętny to za wiele powiedziane. Usłyszałam wiele gorzkich i dosadnych słów na temat płci przeciwnej, ale ona młoda jest jeszcze więc jej to wybaczę. Ona narwana trochę jest w charakterze, to i jej porady trochę narwane. Nie powiem że nie mądre, ale do mojej osobowości ani do charakteru sprawy jakoś mi nie pasują. W odróżnieniu od Mamy Ona by z kolei wzięła sprawy we własne ręce, porozstawiała wszystkich po kątach i zarządziła własny porządek świata. Może i tak, może gdzies tam w innej czasoprzestrzeni ja też bym tak postąpiła. Ale tutaj nie mogę. Po prostu mi się nie godzi brać sprawy we własne ręce...

Zrządzeniem losu moment po tym odezwała się koleżanka, moja Skypowa przyjaciółka, przed którą rzadko bo rzadko ale udało mi się kilka razy otworzyć. Wybuchając płaczem, z rozmazanym makijażem, czerwonymi oczami i zasmarkanym nosem (tak, widok płaczącej brunetki za piękny nie jest, blondynki niech sobie za to płaczą do woli), opowiedziałam jej wszystko, to znaczy dopowiedziała bo część już wiedziała. Wysłuchała, popłakała razem ze mną wspominając swoje perypetie i w pewnym momencie stwierdziła: "A pamiętasz jak Ci mówiłam że się zakochasz i będziesz miała przewalone? No to się wzięłaś i zakochałaś!" No mam. Przewalone.
Koleżanka radzi zostawić sprawy własnemu biegowi, ale nie przestawać myśleć, ściśle monitorować i postarać się znaleźć wyjście z sytuacji w różnych scenariuszach wydarzeń. Według niej człowiek ma zawsze do wyboru przynajmniej dwie drogi, zazwyczaj jest ich znacznie więcej ale co najmniej dwie. I to od niego samego zależy którą drogę wybierze. Nie znaczy że wybierze dobrze, ale odpowiedzialność może złożyć tylko sam na siebie. Przy okazji naświetliła mi bardzo ciekawą rzecz, o której nie pomyślałam. W aktualnej sytuacji czas nabiera niesamowitego rozpędu i dzieje się każdego dnia bardzo wiele, bez naszej świadomości i wiedzy, zazwyczaj gdzieś w tle. I nawet nie robiąc nic coś tam jednak robisz. Poradziła mi też znaleźć sobie jakiś czynnik pocieszjący, nie, nie alkohol :-), coś w stylu dobrego ducha który wierzę że nade mną czuwa i który wie że będzie dobrze. Co to "dobrze" oznacza tak naprawdę nie wiemy bo to się okazuje dopiero po czasie i coś co może oznaczać tragedię w jednym miejscu może się okazać zbawieniem w innym. Bo wszystko dzieje się w jakimś celu.

Wszystkie trzy były dla mnie pocieszeniem, natchnieniem, ukojeniem. Obudziłam się rano spokojniejsza, choć w głowie myśli kołaczą się nieustannie.
Wezmę sprawy we własne ręce. Znaczy zacznę przygotowywać się do wakacji. Teraz to staje się priorytetem. Resztę zostawiam losowi, niech się wszystko rozstrzyga gdzieś w tle. Będę od czasu do czasu monitorować żebym nie zaprzepaściła szansy gdy się pojawi. Będę płakać bo płacz przynosi mi ulgę. Będę czekać na zakończenie które na pewno nadejdzie, obojętnie z której strony. Bo nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma jakiś cel.

I proszę Was wszystkich, czymcie za mnie kciuki żebym se miała siłę rękę odgryźć zanim sięgnę po telefon.
Ament.