No więc tak, zupełnie spontanicznie w środę zgadałam się z kolegą, który zaproponował wspólne leczenie złych humorów poprzez wycieczkę motorową. Motorową. Mnie. Tchórzowi najtchórzliwszemu który za jedyny bezpieczny i komfortowy środek lokomocji uważa samochód. Czasami samolot ale nie lata się codziennie samolotem, prawda? Zapytał czy się odważę. Odważyłam się. W czwartek miałam krótką jazdę próbną, w całym oporządzeniu. Oczywiście zanim Iwona coś zrobi, Iwona się edukuje. Cały czwartek przesiedziałam na internecie poszukując informacji jak powinien się zachować pasażer motoru, po polsku "plecaczek". Ładna nazwa, prawda?
Kolega potwierdził tylko moje informacje, wsiedlim i pojechalim. Jakimś cudem czułam się bezpiecznie i się nie bałam. No może na pierwszym porządnym zakręcie. W kasku mi huczało i miałam przeciąg że hej, ale to tylko moja wina bo kazałam sobie wszystkie wywietrzniki pootwierać.
Motor.
Tak że nazajutrz już z większym doświadczeniem kazałam dziurki pozamykać, na szyję założyłam apaszkę, zapakowaliśmy moją niewielką torebeczkę na motor i pojechaliśmy do Piltochry, które jest bramą Highlandów.
Jak dojechaliśmy był już wieczór, więc zajechaliśmy na pole kampingowe, bo tadam! nocleg był pod namiotem. Jak szaleć to szaleć, nieprawdaż. Oczywiście była opcja zapasowa jakby pogoda była do kitu ale poza lekko niską temperaturą było pogodnie i bezwietrznie, więc rozbiliśmy sobie namiocik.
Namiocik.
Nigdy nie byłam na szkockim polu kampingowym, więc była to dla mnie podwójna przygoda. Ostatnio pod namiotem nocowałam w Słowacji, piętnaście lat temu. Tam to dopiero było! W porównaniu ze Słowacją szkockie kempingi to Wersal, czysto, przestronnie, każde stanowisko podpisane, z dojściem do prądu. Widziałam że ludzie biwakowali z mikrofalówkami, kuchenkami, a nawet w niektórych przedsionkach stały sofy, fotele i telewizory. Nie żartuję. Żałuję że nie wzięłam aparatu bo pojemność bagażowa była bardzo ograniczona, więc jak zwykle, zdjęcia komórką, ale nie wyszły tak źle.
Kibelki
Prysznic
Tak to wygląda.
To drzewo wyglądało niesamowicie nad ranem.
W głębi widok na góry.
Sobotni poranek przywitał nas piękną pogodą, więc skoro świt, około dziewiątej rano wybraliśmy się na spacer. Jakieś dziesięć kilometrów. Było bardzo przyjemnie, bardzo swojsko, nareszcie poczułam okoliczności przyrody :-) Cóż, w wyniku niesprawności sprzętu nie udało mi się zrobić tylu zdjęć ile bym chciała, ale macie tu małą namiastkę tego co mnie zachwyciło.
Kolej północna :-)
Samotny fiołek
I cała polanka fiołków.
Miejsce wyrobu węgla drzewnego. Można go kupić w pobliskim centrum turystycznym.
Niekiedy światło powodowało niesamowite obrazy.
Tunel pod przejazdem kolejowym.
Ciekawy element dekoracyjny trasy. Drewniany grzyb.
Kamienista plaża na rzece Tummel. W głębi facet łowi pstrągi.
A to starodawny akwedukt, teraz służy za most kolejowy.
Dziwne drzewa po drugiej stronie rzeki.
I pociąg :-)
Mostek który jest jednocześnie polem widokowym.
Do tego miejsca wędrują z morza łososie w celach prokreacyjnych.
A z tego mostu skacze się na bungee :-)
Po spacerze spakowaliśmy swoje manatki, zapakowaliśmy szanowne czteroliterowe na motor i pojechaliśmy do Pitlochry zjeść późny lunch. Mała kameralna restauracja, któej atrakcją było chodzące koło młyńskie. Dzieciaki rzucały na nie kwiatki.
W oczekiwaniu na lunch.
Główna ulica Pitlochry. Typowe szkockie miasteczko.
A potem wróciliśmy do domu, ale nie tak od razu, bo kolega postanowił przewieźć mnie specjalną drogą widokową. Cóż, zdjęcia robiłam oczami, podziwiałam widoki bo rzeczywiście było co. Wróciłam do domu zmęczona, lekko zmarznięta bo przed Edynburgiem zaczął padać deszcz, ale szczęśliwa i zadowolona.
Tak więc w weekend odważyłam się na rzecz której nigdy wcześniej nie robiłam, spędziłam czas fantastycznie i naładowana pozytywną energią czekam na poniedziałek. Motorów się już nie boję.
Pozdrawiam optymistycznie.