Wiem, wiem, już tyle nie pisałam, od piątku do środy to jest... cztery dni. I pół. A tu wszyscy czekają na informacje jak sie kocia wycieczka udała i w ogóle jak tam.
No dobra, to opowiadam, może komuś się przyda.
W piątek po powrocie z pracy spakowałam cały majdan, doprawdy czułam się jak oniegdyś (nie poprawiać!) kiedy dzieci były małe i się przemieszczało z wózkami, wanienkami, torbami pełnymi najpotrzebniejszych drobiazgów. Tak właśnie było i teraz. Kuweta większa od transportera, dwa transportery z kotami, torba z jedzeniem, torba z kocami, torba z zabawkami, torba z drobiazgami na drogę (typu wymienne podkłady, mokre ścierki, ręczniki papierowe, gumowe rękawice...). I drapak. Oesu! No ale dało się to wszystko upakować razem z moją skromną walizeczką i pojechalim.
Pierwsza zaczęła Migusia. Płakała i płakała, a potem dołączył do niej Tiggy i tak płakali na zmianę. W końcu duży się uspokoił i odzywał tylko od czasu do czasu, a mała zaczęła szaleć w środku, drapać, skrobać, szurać... I ten zapach... Hmmmm...
To było jeszcze nie w połowie drogi. Zatrzymałam się na zajeździe parkingowym, przeszłam do tyłu samochodu, otworzyłam transporterek i wypuściłam Miguśkę. Nie na zewnątrz, no co Wy! Musiałam usunąć przemoczony materacyk bo się wzięła i zlała wielkim sikiem. No ale przewidziałam wszystko więc wymieniłam podkład, zapakowałam kocicę z powrotem i ruszyliśmy w dalszą drogę. Jakiś czas było cicho, ale kiedy zjechałam z autostrady, wyczuli chyba blusa i zaczęli miałczeć. Znowu. Wrrrr... Dobrze że już nie było daleko.
Kiedy zajechałąm na miejsce przeznaczenia i wypuściłam koty, najpierw były lekko przestraszone, potem zaciekawione. Ale głównie przestraszone. Przemykały cicho pod ścianami, Tiggy to się nawet zadekował pod sofą a Migula pod telewizorem. Pokazałam im gdzie jest jedzenie, a gdzie toaleta, nasypałam jedzenia i zostawiliśmy je samym sobie na dole domu. Miały dostęp do jednego pokoju i korytarza. Po jakimś czasie udostępniliśmy im również schody i jeden z pokoi na górze, z dużym zaciekawieniem obserwowałam jak się oswajają, niby podobnie a jednak inaczej.
Pierwszą noc Migusia spędziła na sofie na kocyku, Tiguś znalazł schronienie pod stolikiem w kącie za fotelem, gdzie nikt go nie widział i trochę trwało zanim odkryłam gdzie jest. Ładnie korzystali z kuwety oboje, ale każdy miał osobną bo nie wiedziałam jak zareagują. Tiguś zadoptował odkrytą, Migusia pozostała przy swojej, zakrytej. Nie jedli za wiele, martwiłam się tym trochę, ale skoro były qpale to znaczy że głodni nie chodzili...
Drugiego dnia oboje odważyli się już chodzić po całym domu, oczywiście tam gdzie były otwarte drzwi. Tiggy oczywiście znalazł sobie kawałek dywanu do zmaltretowania, po prostu pociągnął za niteczkę... Myślałam że z dywanu strzępy zostaną ale będąc odpowiedzialnom mamom (fiu fiu!) zamknęłam drzwi z dostępem, bo po co mam płacic za wyrządzone szkody ;-)
I tak zleciały te trzy, a właściwie cztery dni. Migusia spała to w łazience na dywaniku, to na łóżku nad moimi stopami, Tiguś to pod łóżkiem, to na fotelu w salonie... Biegali sobie po schodach, podgryzali, czasami ciszej, czasami głośniej, taka kocia norma. Najlepsze przyszło tuż przed wyjazdem. Troskliwa ale pobłażliwa mama (!) wpuściła dzieci do szafki w kuchni, do której bardzo chcieli wejść oboje. No to dlaczego nie, niech se wejdą! Weszli i... znikli.
Siedzieli sobie tam ze dwie godziny ale trzeba się już było zbierać więc troszkę się zaniepokoiliśmy. No ale popakowałam już wszystko, tylko kotów brak. Pierwszy ukazał się Tiguś. Ufff.... Przynajmniej on. No ale czekamy, czekamy, pół godziny, godzinę, a Miguśki nie ma. Zdesperowany właściciel już meble chciał rozbierać, ale z latarką jeszcze raz zajrzał dokładniej w głąb szafki. Okazało się że między ścianką a piekarnikiem była mała przerwa, a za nią dziura prosto pod piekarnik. I tam się zadekowała Miguśka. Wyjąć się jej nie dało, już już mieliśmy wyciągać piekarnik, ale się przemogła i wylazła... Oczywiście cała w kurzu...
Droga powrotna minęła nam niespodziewanie szybko, płaczów było zdecydowanie mniej, Tiguś uspokoił się od razu jak wyjechaliśmy na autostradę. Miguśka jeszcze walczyła, ale ogólnie było spokojnie. W domu przeżyli chwilę niedowierzania, ale szybko uznali istniejący stan rzeczy za oczywisty a całe doświadczenie podróżą za niebyłe. Mission accomplished... Następnym razem będzie tylko lepiej.
No dobra, to co chodzi z tym tytułem?
W drodze powrotnej poczułam szybkie i twarde "BUM", tak jak kiedyś gdy pękła mi opona gdy najechałam na krawężnik. Tylko że teraz jechałam z prędkością 70 mil na godzinę. Serce mi zamarło, odruchowo złapałam mocno kierownicę ale nie wyczułam żadnych sensacji więć uznałam że jadę dalej. Ale zatrzymałam się w pierwszym możliwym miejscu żeby sprawdzić opony. Wszystko było w porządku. Ja tymczasem zaczęłam się nakręcać. A co jak to coś mi strzeliło w samochodzie? Jakaś rura, wał jakiś czy jak to się tam nazywa? I co jak zaraz się samochód rozpadnie na pół? Oesuesu, jechałam tak pół drogi podkręcając świadomość do ostatniej śrubki, aż w końcu mi się znudziło bo uznałam że jakby się miał rozpaść to już by to zrobił.
W domu jeszcze raz sprawdziłam opony rano, jakby co to w nocy by z nich powietrze na pewno zeszło. Nie zeszło. Po pracy podjechałam do Tesco. I traf chciał że pierwszy raz podeszłam do samochodu od frontu. Podchodzę ja, patrzę, bo coś mi nie gra... Ja samochód rozwalony mam z przodu. Ktoś we mnie wjechał na parkingu? Jak? Kiedy? Łomatko! Podchodzę bliżej, zaglądam... Tablica rejestracyjna uszkodzona, ukruszona na jednym końcu, ale żadnych innych śladów, wgnieceń, pęknięć nie ma. Patrzę a tam długie pióro... i jeszcze jedno... i pięćset piór... No dobra, nie liczyłam, ale cały grill z przodu upstrzony piórami.
Jestę zabujcom. Zabiłam ptaka na autostradzie.
Kurtyna.
środa, 4 lutego 2015
piątek, 30 stycznia 2015
Humor piątkowy
Miałam dzisiaj dziwny sen. Śniła mi się lodówka a w niej pełno białego sera, takiego w kostkach, polskiego, wielkie kostki to były... Uśmiechnęłam się rano do tego snu przypominając sobie post Stardust z wczoraj :-) Star, widzisz jak na mnie działasz???
No to dzisiaj natchnięte serem, będzie o jedzeniu... Zapraszam.
*****
Blondynka siedzi w samolocie pierwszej klasy.
Podchodzi do niej stewardessa i pyta, czy chce coś do pica.
- Poproszę orange juice, może być jabłkowy.
*****
Diabeł złapał Polaka, Rosjanina i Niemca.
Mówi do nich:
- Wypuszczę was dopiero za rok, ale musicie spełnić 1 warunek. Dam wam po psie i musicie przez ten rok nauczyć go jakiejś sztuczki. Musicie również wiedzieć, że każdy z was dostanie jedzenie tylko dla jednej osoby, albo pies będzie jadł, albo ty.
Przychodzi diabeł po roku, wchodzi do Niemca, patrzy Niemiec chudy jak sztacheta, pies gruby jak beka.
- No Niemiec, coś nauczył tego psa?
Niemiec mówi osłabionym głosem:
- S ss s siad (pies siadł).
- OK jesteś wolny.
Wchodzą do Rosjanina, patrzą Rosjanin chudy jak sztacheta, pies gruby jak beka.
- Dobra, a ty czego nauczyłeś psa?
Rosjanin mówi osłabionym głosem do psa:
- L ll ll leżeć (pies się położył).
- OK Ruski, jesteś wolny.
Wchodzą do Polaka.
Patrzą, Polak gruby jak beka a pies chudy jak sztacheta.
- Ty to sobie jeszcze rok posiedzisz.
- Zaraz, zaraz.
Polak usiadł sobie wygodnie na kanapie, wziął w dłoń pęto kiełbasy i zaczyna jeść.
Pies patrzy na niego i mówi:
- H HH Heniuś, daj gryza.
*****
Mąż wraca do domu zmęczony jak wół i od razu siada do stołu i czeka na obiad.
Żona przynosi mu talerz zupy pomidorowej, której mąż wręcz nie znosi.
Zdenerwowany otwiera okno i wyrzuca talerz na podwórko.
Żona patrzy, obraca się i idzie do kuchni.
Po chwili przynosi mężowi drugie danie: kluseczki polane sosem, golonko i sałatkę z kapusty.
Mężowi aż na ten widok ślinka cieknie.
Już zabiera się za sztućce gdy żona łapie talerz i wyrzuca go za okno.
- O w mordę, co Ty robisz do jasnej cholery?
Na co żona spokojnie odpowiada:
- No myślałam, że drugie danie też zjesz w ogrodzie.
*****
Przychodzi zajączek do sklepu i mówi:
- Dzień dobry, przepraszam pana bardzo po ile jest makowiec?
- Po 3,8zł za kilogram, zajączku?
- Hmmmm, drogo, a po ile są okruszki?
- Okruszki (mówi sprzedawca śmiejąc się), okruszki są za darmo.
Na to zajączek uradowany:
- To poproszę 2 kilo okruszków.
*****
Przychodzi zmarznięty turysta do bacówki i pyta się bacy:
- Baco macie coś do jedzenia?
- Ni, ni momy.
- A macie chociaż wrzątek?
- Mom, ino mi wystygł.
I na koniec, coś o serze, a jakże! :-)))
No to dzisiaj natchnięte serem, będzie o jedzeniu... Zapraszam.
*****
Blondynka siedzi w samolocie pierwszej klasy.
Podchodzi do niej stewardessa i pyta, czy chce coś do pica.
- Poproszę orange juice, może być jabłkowy.
*****
Diabeł złapał Polaka, Rosjanina i Niemca.
Mówi do nich:
- Wypuszczę was dopiero za rok, ale musicie spełnić 1 warunek. Dam wam po psie i musicie przez ten rok nauczyć go jakiejś sztuczki. Musicie również wiedzieć, że każdy z was dostanie jedzenie tylko dla jednej osoby, albo pies będzie jadł, albo ty.
Przychodzi diabeł po roku, wchodzi do Niemca, patrzy Niemiec chudy jak sztacheta, pies gruby jak beka.
- No Niemiec, coś nauczył tego psa?
Niemiec mówi osłabionym głosem:
- S ss s siad (pies siadł).
- OK jesteś wolny.
Wchodzą do Rosjanina, patrzą Rosjanin chudy jak sztacheta, pies gruby jak beka.
- Dobra, a ty czego nauczyłeś psa?
Rosjanin mówi osłabionym głosem do psa:
- L ll ll leżeć (pies się położył).
- OK Ruski, jesteś wolny.
Wchodzą do Polaka.
Patrzą, Polak gruby jak beka a pies chudy jak sztacheta.
- Ty to sobie jeszcze rok posiedzisz.
- Zaraz, zaraz.
Polak usiadł sobie wygodnie na kanapie, wziął w dłoń pęto kiełbasy i zaczyna jeść.
Pies patrzy na niego i mówi:
- H HH Heniuś, daj gryza.
*****
Mąż wraca do domu zmęczony jak wół i od razu siada do stołu i czeka na obiad.
Żona przynosi mu talerz zupy pomidorowej, której mąż wręcz nie znosi.
Zdenerwowany otwiera okno i wyrzuca talerz na podwórko.
Żona patrzy, obraca się i idzie do kuchni.
Po chwili przynosi mężowi drugie danie: kluseczki polane sosem, golonko i sałatkę z kapusty.
Mężowi aż na ten widok ślinka cieknie.
Już zabiera się za sztućce gdy żona łapie talerz i wyrzuca go za okno.
- O w mordę, co Ty robisz do jasnej cholery?
Na co żona spokojnie odpowiada:
- No myślałam, że drugie danie też zjesz w ogrodzie.
*****
Przychodzi zajączek do sklepu i mówi:
- Dzień dobry, przepraszam pana bardzo po ile jest makowiec?
- Po 3,8zł za kilogram, zajączku?
- Hmmmm, drogo, a po ile są okruszki?
- Okruszki (mówi sprzedawca śmiejąc się), okruszki są za darmo.
Na to zajączek uradowany:
- To poproszę 2 kilo okruszków.
*****
Przychodzi zmarznięty turysta do bacówki i pyta się bacy:
- Baco macie coś do jedzenia?
- Ni, ni momy.
- A macie chociaż wrzątek?
- Mom, ino mi wystygł.
I na koniec, coś o serze, a jakże! :-)))
*****
Do sklepu spożywczego przybiega facet:
- Kilogram twarogu proszę!
Sprzedawca dał facetowi ser, po czym facet szybko wybiegł ze sklepu.
Po chwili ten sam facet przybiega do sklepu:
- Dwa kilo twarogu, ale szybko!
Zdziwiony sprzedawca sprzedał facetowi twaróg i facet znowu wybiegł ze sklepu.
Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, w końcu sprzedawca się pyta gościa po tym jak ten zamówiłem jeszcze taczkę twarogu:
- Po co panu aż tyle twarogu?
- Pokażę panu, ale niech pan ładuje!
Po chwili obaj wybiegli ze sklepu.
Dobiegają do wykopanej w ziemi dziury i facet zaczyna łopatą wrzucać twaróg do ziemi.
Z dziury dobiegają głośne odgłosy jedzenia, mlaskania, beknięcia.
- O kurcze, co to takiego? - pyta sprzedawca.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale to coś cholernie lubi twaróg.
Do sklepu spożywczego przybiega facet:
- Kilogram twarogu proszę!
Sprzedawca dał facetowi ser, po czym facet szybko wybiegł ze sklepu.
Po chwili ten sam facet przybiega do sklepu:
- Dwa kilo twarogu, ale szybko!
Zdziwiony sprzedawca sprzedał facetowi twaróg i facet znowu wybiegł ze sklepu.
Sytuacja powtarza się kilkakrotnie, w końcu sprzedawca się pyta gościa po tym jak ten zamówiłem jeszcze taczkę twarogu:
- Po co panu aż tyle twarogu?
- Pokażę panu, ale niech pan ładuje!
Po chwili obaj wybiegli ze sklepu.
Dobiegają do wykopanej w ziemi dziury i facet zaczyna łopatą wrzucać twaróg do ziemi.
Z dziury dobiegają głośne odgłosy jedzenia, mlaskania, beknięcia.
- O kurcze, co to takiego? - pyta sprzedawca.
- Nie mam zielonego pojęcia, ale to coś cholernie lubi twaróg.
Miłego weekendu!
środa, 28 stycznia 2015
Pada śnieg...
No wzięło i się schrzaniło. I biało z nieba padać zaczęło. Żółty alarm dla regionu, czyli BĄDŹ OSTROŻNY. No to ja jestem przygotowana, pamiętałam rano żeby miotełkę z kuchni do bagażnika włożyć, w razie gdyby samochód odśnieżać trzeba było. Łopaty w tym roku nie wożę... Może się nie przyda. Cieszę się że nie mam tak jak ten pan z filmiku. Tylko włączcie głos :-)
W każdym razie, byle do wiosny, co nie?
Pozdrawiam serdecznie!
W każdym razie, byle do wiosny, co nie?
Pozdrawiam serdecznie!
Subskrybuj:
Posty (Atom)