Spałam bardzo niespokojnie ubiegłej nocy, śniły mi się różne rzeczy, ale jedna scena utkwiła mi w pamięci tak bardzo że wciąż jestem niespokojna. Wiecie jak to jest...
W moim śnie najpierw wszystko było miło, pięknie, niewinnie. Wsiadłam do samochodu żeby wrócić do domu. Za oknami ciemna noc. Z początku nie zauważyłam, ale jak wyjechałam z miasta zrobiło się zupełnie czarno, okazało się że nie działają mi światła. Nie zatrzymałam się jednak, zwolniłam bardzo ale jechałam dalej, nic nie wiedziałam, raczej czułam drogę... Nagle okazało się że jestem wśród drzew na krawędzi przepaści, w dole rzeka. Ciągle jechałam... Powtarzałam sobie w myślach: "tylko się trzymaj drogi, tylko się trzymaj..." I nagle koło mi się obsunęło, straciłam panowanie nad kierownicą, poczułam że lecę w przepaść, zdążyłam tylko pomyśleć: "Jeśli to koniec, niech będzie szybko"...
Wciąż we śnie otworzyłam oczy, bylam gdzieś na łące, wciąż ciemno, ale się zaczęło przejaśniać. Uzmysłowiłam soobie że leżę tak przez jakiś czas, zaczęło mi się robić zimno, nie wiedziałam gdzie jestem, pamiętałam tylko że leciałam w dół i myślałam o końcu... I cały mój umysł zaczął pracować nad przypomnieniem sobie co się stało...
Obudziłam się, zlana potem to zbyt dużo powiedziane, raczej lekko spocona. Z czego raczej się ucieszyłam, bo jakoś nie mogłam się wypocić przy chorobie ostatnio. Ale ten niepokój w środku...
Jest się czego bać?
poniedziałek, 26 stycznia 2015
niedziela, 25 stycznia 2015
Mały siczek i wielki siur
Jako że Wielka Podróż Kociurów już za kilka dni, postanowiłam w ramach przyzwyczajenia do samochodu i sprawdzenia jak będą reagować, przewieźć ich parę kilometrów po autostradzie. One samochodu się nie boją, ale zazwyczaj jeżdżą tylko do weterynarza więc nie mają za dobrych skojarzeń.
Zapakowałam ich bez trudu do transporterków, zaniosłam po kolei do samochodu, usadowiłam na tylnym siedzeniu, poprzypinałam pasami i pojechalim :-) Starałam sie wolno brać zakręty, a na autostradzie ustawiłam prędkościometr (chyba tak to się nazywa...) na maksymalną wymaganą (czytaj: dozwoloną) predkość, żeby było w miarę spokojnie i tak jak będziemy jechać w piątek. Ustaliłam trasę na 20 mil więc tam i z powrotem miało byc 40, czyli 40 procent tego co je czeka. Spoko. Pierwsza zaczęła Migusia, ale żeby ją usłyszeć musiałam wyłączyć radio bo ona cieniutko i cichutko miałczy, prawie jak myszka, oesu co ja tu wypisuję, myszka miałczy, ha ha ha! No dobra. Po jakichś 10 minutach nagle z tylu rozległo się wielkie i czyste "miauuuu" - to nerwy Tigusiowi puściły. I tak na zmianę, z różną na szczęście częstotliwością, z większymi lub mniejszymi przerwami, więc nie było to aż takie męczące jak sie spodziewałam. Za każdym miałknięciem przemawiałam do nich jak do niemowlaków tak że ciekawie było i się nie nudziłam.
W drodze powrotnej coś mi zaśmierdziało... ups, myślę, koopa czy co? Może któryś kazika puścił (kazik = bąk) i dlatego wali... Smrodek pomału zaczął zanikać, może się po prostu przyzwyczaiłam :-)
Po przyjeździe do domu wypakowałam towarzystwo z samochodu, wniosłam do domu i otworzyłam transporterki. Wyszły ostrożnie, powoli, popatrzyły na siebie i porozchodziły się po pokojach. Zaglądam do mniejszego transporterka, qpy nie ma, za to materacyk ma maleńką plamkę w miejscu Migusiowej doopki. Popuściło jej się troszkę siczków. Ok, to spoko. Zaglądam do większego transportera, qpala na szczęście też nie ma, za to w miejscu Tigusiowego siedziska mokra śmierdząca plama. Wielki siur. Tiguś nie miał materacyka, miał za to starą miękką zasłonę robiącą za kocyk. No i dobrze, wszystko natychmiast powędrowało do pralki a koty z tych nerwów i stresu wielkiego zeżarły całe jedzenie jakie im dałam. Nawet Migusia.
Trochę mniej się już obawiam tej całej podróży. Więcej prób już nie robię. Mam nadzieję że wszystko przebiegnie z jak najmniejszą ilością problemów :-)
Pozdrawiam :-)
Zapakowałam ich bez trudu do transporterków, zaniosłam po kolei do samochodu, usadowiłam na tylnym siedzeniu, poprzypinałam pasami i pojechalim :-) Starałam sie wolno brać zakręty, a na autostradzie ustawiłam prędkościometr (chyba tak to się nazywa...) na maksymalną wymaganą (czytaj: dozwoloną) predkość, żeby było w miarę spokojnie i tak jak będziemy jechać w piątek. Ustaliłam trasę na 20 mil więc tam i z powrotem miało byc 40, czyli 40 procent tego co je czeka. Spoko. Pierwsza zaczęła Migusia, ale żeby ją usłyszeć musiałam wyłączyć radio bo ona cieniutko i cichutko miałczy, prawie jak myszka, oesu co ja tu wypisuję, myszka miałczy, ha ha ha! No dobra. Po jakichś 10 minutach nagle z tylu rozległo się wielkie i czyste "miauuuu" - to nerwy Tigusiowi puściły. I tak na zmianę, z różną na szczęście częstotliwością, z większymi lub mniejszymi przerwami, więc nie było to aż takie męczące jak sie spodziewałam. Za każdym miałknięciem przemawiałam do nich jak do niemowlaków tak że ciekawie było i się nie nudziłam.
W drodze powrotnej coś mi zaśmierdziało... ups, myślę, koopa czy co? Może któryś kazika puścił (kazik = bąk) i dlatego wali... Smrodek pomału zaczął zanikać, może się po prostu przyzwyczaiłam :-)
Po przyjeździe do domu wypakowałam towarzystwo z samochodu, wniosłam do domu i otworzyłam transporterki. Wyszły ostrożnie, powoli, popatrzyły na siebie i porozchodziły się po pokojach. Zaglądam do mniejszego transporterka, qpy nie ma, za to materacyk ma maleńką plamkę w miejscu Migusiowej doopki. Popuściło jej się troszkę siczków. Ok, to spoko. Zaglądam do większego transportera, qpala na szczęście też nie ma, za to w miejscu Tigusiowego siedziska mokra śmierdząca plama. Wielki siur. Tiguś nie miał materacyka, miał za to starą miękką zasłonę robiącą za kocyk. No i dobrze, wszystko natychmiast powędrowało do pralki a koty z tych nerwów i stresu wielkiego zeżarły całe jedzenie jakie im dałam. Nawet Migusia.
Trochę mniej się już obawiam tej całej podróży. Więcej prób już nie robię. Mam nadzieję że wszystko przebiegnie z jak najmniejszą ilością problemów :-)
Pozdrawiam :-)
piątek, 23 stycznia 2015
Humor na piątek
Pozostając w temacie kotów... Coś do pośmiania
********
Przychodzi facet z mówiącym kotem do łowcy talentów. Gość musi zademonstrować zdolności kota, więc zadaje mu pytanie:
********
Przychodzi facet z mówiącym kotem do łowcy talentów. Gość musi zademonstrować zdolności kota, więc zadaje mu pytanie:
- Jak się nazywa drobny węgiel?
Kot odpowiada:
- Miał!!!
Potem facet pyta:
- Jaka jest forma czasu przeszłego czasownika ,,mieć'' w trzeciej osobie rodzaju męskiego?
Na co kot odpowiada: - Miał!!!
Łowca talentów wyrzuca obu na ulice. Na ulicy kot wstaje, otrzepuje się i mówi:
- O co mu chodzi, czy ja mówiłem niewyraźnie?
********
Mężczyzna postanowił pozbyć się kota. Zapakował go w koszyk i wytargał do innej dzielnicy. Zadowolony, że pozbył się problemu, wraca do domu - kot już tam jest. Nie zrażony, na drugi dzień wywozi kota za miasto i szybciutko leci do domu. W domu zastaje kota.... Myśli sobie: ,,Uparta zaraza''. Nazajutrz wywozi kota krętymi drogami 100 kilometrów od miasta. Po niedługim czasie dzwoni do domu:
********
Mężczyzna postanowił pozbyć się kota. Zapakował go w koszyk i wytargał do innej dzielnicy. Zadowolony, że pozbył się problemu, wraca do domu - kot już tam jest. Nie zrażony, na drugi dzień wywozi kota za miasto i szybciutko leci do domu. W domu zastaje kota.... Myśli sobie: ,,Uparta zaraza''. Nazajutrz wywozi kota krętymi drogami 100 kilometrów od miasta. Po niedługim czasie dzwoni do domu:
- Jest kot? - pyta żony.
- Jest.
- To dawaj go do telefonu, bo nie wiem jak do domu wrócić.....
********
- Wyobraź sobie, wczoraj na imprezie postanowiliśmy najarać kota.
********
- Wyobraź sobie, wczoraj na imprezie postanowiliśmy najarać kota.
- I co on na to?
- Nic, siedział z nami, palił, śmiał się, dyskutował...
********
Na lekcji biologii nauczycielka mówi:
- Pamiętajcie, że nie wolno całować kotków ani piesków, bo od tego można zachorować. A może ktoś z was poda przykład?
Zgłasza się Jasio:
- Ja mam, proszę pani. Moja ciocia całowała raz kotka.
- I co?
- No i zdechł.
********
Żyd ze sporym workiem na plecach przekracza granicę.
********
Na lekcji biologii nauczycielka mówi:
- Pamiętajcie, że nie wolno całować kotków ani piesków, bo od tego można zachorować. A może ktoś z was poda przykład?
Zgłasza się Jasio:
- Ja mam, proszę pani. Moja ciocia całowała raz kotka.
- I co?
- No i zdechł.
********
Żyd ze sporym workiem na plecach przekracza granicę.
- Co jest w tym worku? - pyta urzędnik celny.
- Jedzenie dla kota - odpowiada Żyd. Celnik otwiera worek:
- Przecież to kawa! Czy kot je kawę??!!
- A czy to moje zmartwienie? Nie chce, niech nie je!
Wesołego weekendu!
Subskrybuj:
Posty (Atom)